Niemcy borykają się z problemem imigrantów i nie wiedzą, co mają robić? Oto pięć rad dla naszych zachodnich sąsiadów.

Rada 1: Niemcy, uczcie się arabskiego

Młoda blondynka idzie na spotkanie z rodziną uchodźców. Kobieta jest pracownicą agencji nieruchomości w Bad Kreuznah (Nadrenia-Palatynat). Dzień wcześniej otrzymała telefon, ktoś łamanym niemieckim prosił ją o znalezienie mieszkania dla syryjskiej rodziny. Agentka współczuje uchodźcom i postanawia od razu pomóc, niezwłocznie umawia termin spotkania, a dla rodziny zaklepuje czteropokojowe mieszkanie w bardzo korzystnej cenie. Kiedy dochodzi do spotkania, agentka wyczuwa, że coś jest nie tak. W umówionym miejscu przed kamienicą stoi kobieta z zasłoniętą twarzą i trzech młodych mężczyzn. Dochodzi między nimi do żywiołowej wymiany zdań. Niemka jest w szoku, gdyż mężczyźni nie chcą jej podać ręki na powitanie, ewidentnie są czymś bardzo wzburzeni.

W końcu ten, który trochę mówi po niemiecku, wyjaśnia, że mężczyźni nie zgadzają się, by to ona – kobieta, i to w dodatku blondynka – pokazywała im mieszkanie. Są zbulwersowani, że chciała się z nimi przywitać i jeszcze na dodatek bezwstydnie patrzy im w oczy. To się nie mieści w ich kodzie kulturowym. A fakty, że znaleźli się w państwie europejskim, które w dodatku zapłaci za ich nowe mieszkanie w niemieckiej kamienicy, pośle do szkół językowych i zapewni godny byt, nie są jeszcze powodem, by z tego kodu rezygnować. To tubylcy mają się dostosować. Taka, a nie inna nauka płynie z incydentu w Bad Kreuznah.

Rada dla całego landu Nadrenia-Palatynat, który – tak jak pozostałe landy – zgodnie z decyzją Angeli Merkel muszą zająć się zakwaterowaniem imigrantów: na spotkania z biednymi, złamanymi wojenną tułaczką rodzinami uchodźców należy wysyłać wyłącznie agentów płci męskiej.Powinni oni znać język rodziny, która chce zamieszkać na terenie landu. Agentom nie wolno witać się z żonami, siostrami czy matkami uchodźców, mają je ignorować, tak jakby ich tam nie było. Tylko tak okażą im szacunek i nie wzbudzą gniewu ich mężów, braci i ojców. Jeżeli agent nie zdąży odpowiednio szybko nauczyć się języka arabskiego, co przecież może upośledzić jego pracę z uchodźcami, powinien pojechać na przeszkolenie do jednego z państw Zatoki.

Rada 2: Niemieckie kobiety, nie kuście mężczyzn!

Wspomniana w historii z syryjską rodziną agentka nieruchomości nazywa się Aline Kern. Co takiego uczyniła Aline, by zwrócić uwagę na obrazę, która ją do żywego zraniła? Aline opowiada o przykrym zajściu lokalnym mediom, umieszcza artykuł prasowy opisujący, co ją spotkało, na swoim profilu na portalu społecznościowym. Żali się, że chciała pomóc, a została poniżona. „Człowiek chce pomóc, a spotyka się, i to we własnym kraju, z taką zniewagą” – skarży się prasie. Ku jej rozczarowaniu w sieci to nie zachowanie uchodźców, ale jej postępowanie spotyka się z potępieniem. Kobieta dostaje pogróżki, ktoś dzwoni do biura i cedzi w słuchawkę: „nazistowska szmato”, na profilu społecznościowym zarzuca się jej szerzenie „brunatnej propagandy”. 

Rada dla Niemców: jeżeli naprawdę chcą dobrze żyć (a nie tylko deklaratywnie) z nowymi przybyszami z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, powinni przyjąć ich reguły gry. Rzecz bowiem w tym, że oni tych niemieckich – z racji wyznawanej religii, będącej niczym innym jak amalgamem wiary, polityki i prawa – zaakceptować nie mogą i nie zamierzają. Im szybciej Niemcy to zrozumieją, tym łatwiej dostosują się do nowych, zaprojektowanych przez panią kanclerz realiów.

A teraz kilka podstawowych reguł nowej gry: kobieta nie ma prawa uścisnąć dłoni mężczyźnie, nie wolno jej również patrzeć mu w oczy (by nie poczuł się zagrożony), generalnie najlepiej, by w towarzystwie mężczyzny się nie odzywała albo w ogóle zaprzestała bywania w miejscach, gdzie można jakichkolwiek mężczyzn spotkać.

Rada 3: Niemcy, nie słuchajcie tej ohydnej mowy nienawiści!

Zakładając więc, że Niemcy na serio podchodzą do forsowanej przez rząd federalny „Willkommenskultur” (kultura powitania), można tylko co jakiś czas, w miarę postępu procesu integracyjnego, podrzucić im kolejne dobre rady. Tylko nie takie, jakie co rusz podsuwa „Salman Rushdie w spódnicy”, czyli publicystka Sabatina James, która zamiast dekadę temu ulec rodzinie i wyjść za kuzyna z Pakistanu, wybrała życie osoby wolnej i w dodatku chrześcijanki. Za porzucenie przeznaczonego jej narzeczonego i konwersję na chrześcijaństwo Sabatina została skazana na karę śmierci. Do dziś ukrywa się przed swoimi bliskimi, policja czuwa nad jej bezpieczeństwem 24 godziny na dobę, a książki, które namiętnie pisze, wydaje pod pseudonimem, bo Sabatina James to jedynie przykrywka dla kobiety, która wciąż dostaje pogróżki i do końca życia będzie uciekać przed wyznawcami islamu, będącymi przy okazji jej najbliższą rodziną.

Tak więc niech Niemcy nie słuchają Sabatiny James i jej lamentów nad pełzającym po europejskiej ziemi prawie szariatu, o tym, że rocznie tysiąc kobiet w Niemczech jest zmuszanych do małżeństwa, o tym, że tysiące żyjących w Niemczech członków kurdyjsko-libańskiego klanu Mhallami patrzy na swoją nową ojczyznę jak na sąsiada, którego można bezkarnie ograbić i skatować, w końcu o tym, jak salafici zatruwają umysły rdzennej niemieckiej młodzieży i rekrutują terrorystów w przymeczetowych centrach kulturowych etc. Niech sobie pani James pluje jadem i utrwala szkodliwe stereotypy, niemiecki obywatel raczej dojrzy dobre strony: szariat może ubogacić już oklepaną i przez to monotonną kulturę europejską, co piąta Niemka i tak jest singielką, więc nawet jakby ktoś te wszystkie singielki zmusił do małżeństwa, to społeczeństwo by tylko zyskało.

Rada 4: Nie krytykować kultury odmiennej od niemieckiej! Wszystkie są równorzędne!

Tania Kambouri, 32-letnia komisarz policji z Bohun, ma dość muzułmańskich mężczyzn, którzy, jak wynika z jej obserwacji, „nie mają szacunku dla państwa prawa i jego reprezentantów”. Kambouri opisała swoje doświadczenia z gwałtownymi muzułmanami w książce, która kilka dni temu ukazała się na niemieckim rynku wydawniczym. Książka „Deutschland im Blaulicht...” jest bardzo na czasie, opisuje bowiem m.in. akcje policyjne w ośrodkach dla uchodźców, i nie są to obrazki miłe. Dobrze, ale pani Kambouri sama jest imigrantką, co entuzjastom multi-kulti każe powtarzać jak mantrę, że jej tym bardziej nie przystoi szargać dobrego imienia biednych uchodźców i utrwalać stereotypy. Ale w takim wypadku co zrobić z opinią Niemców z krwi i kości, polityków, wysokich urzędników, politologów, którzy również wypowiadając się o potopie imigranckim, wyrażają swoje obawy?

Taki na przykład minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière, jest typem chłodnego, rzeczowego urzędnika państwowego. Tym bardziej czujnych obserwatorów życia politycznego w Niemczech zdumiała emocjonalna wypowiedź ministra w magazynie „heute journal” nadawanym w stacji ZDF. Zausznik Angeli Merkel pośrednio skrytykował swoim komentarzem politykę imigracyjną szefowej rządu, żaląc się w publicznej telewizji na uchodźców, którzy „opuszczają samowolnie ośrodki, biorą taksówki i jadą setki kilometrów po Niemczech, więc mają najwidoczniej na to pieniądze, […] strajkują w proteście przeciwko nieodpowiednim ich zdaniem warunkom zakwaterowania, wszczynają kłótnie, gdy nie smakuje im jedzenie, i uskuteczniają bijatyki w ośrodkach”.Minister najwidoczniej nie czuje klimatu nowej fali multi-kulti i nie umie docenić różnorodności.

Rada dla Thomasa de Maizière, Rainera Wendta i federalnych służb: zamiast się martwić, że uchodźcy urządzają burdy w ośrodkach, kręcą nosem na specjały niemieckiej kuchni, rozbijają się za ciężkie pieniądze taksówkami czy z kryminalnym życiorysem udają ofiary wojny – spróbujcie panowie ich zrozumieć. Może stłoczeni na małej powierzchni też byście potrzebowali trochę gimnastyki, może jakby wam ktoś codziennie serwował np. ciasteczka miodowe „turban sędziego” albo falafel, to rzucalibyście talerzami o ściany, a z rozpaczy i tęsknoty za przestrzenią ostatnie pieniądze wydalibyście na przejażdżkę taksówką? O co ta wrzawa?

Rada 5: Oddać smartfona

Maria pracuje w pewnym hamburskim koncernie. Tutaj to szefostwo postanowiło zaangażować się w pomoc uchodźcom. Zaapelowano więc, by pracownicy koncernu przynieśli „swoje stare smartfony”, które następnie zostaną zawiezione do jednego z ośrodków dla uchodźców. Maria stanęła jak wryta, bo korzysta od kilku miesięcy ze swojego pierwszego smartfona w życiu i aby go kupić, trochę odkładała. – O co w tym wszystkim chodzi? W jak absurdalnym świecie żyjemy? Jakie stare smartfony? – zasypuje mnie pytaniami, na które nie mam odpowiedzi. – Ja rozumiem – śpiwór, jedzenie, zabawki dla dzieci, ale smartfony? – pyta na odchodne. Rada dla Marii: oddaj swojego nowiutkiego smartfona i dołóż ładowarkę.

źr. Gazeta Polska