W 1983 roku w Centrum Medycznym dla Więźniów Federalnych w specjalnym bloku więziennym zapewniającym wszelkie środki bezpieczeństwa został osadzony Clayton Anthony Fountain – człowiek oskarżony o morderstwo pięciu osób. Amerykańskie dzienniki opublikowały artykuły przedstawiające Claytona jako „wyjątkowo beznadziejny przypadek” i okrutnego mordercę, który po kolejnych miejscach aresztowania w końcu trafił do odpowiedniego dla niego miejsca. Jednak okazało się, że tam, gdzie większość osób widziała koniec jego historii, tak naprawdę zaczął się początek. Niesamowitą drogę jego wewnętrznej przemiany opisał Paul Jones – mnich, który towarzysząc mu na drodze nawrócenia zadziergnął z nim nić przyjaźni.

Gleba pod zbrodnię

Clayton miał zaledwie cztery lata, kiedy ojciec uczył go jak być „mężczyzną”. Był wojskowym i za najważniejsze cechy męskości uważał silne muskuły i bezwzględność. Ucząc chłopca posługiwania się nożem na jego oczach poderżnął gardło królika, a krew zwierzęcia wytarł w dziecko. Jak nietrudno się domyślić, malec zaczął płakać i wymiotować, co spowodowało falę wściekłości w ojcu, który odpowiadając na to zaczął okładać go po głowie. To był jeden z incydentów przedstawiających metody „wychowawcze” w domu państwa Fountain: „Nigdy nie mogłem być dzieckiem, tylko małym macho” – wyznał po latach Clayton. Wszystkie jego dziecięce „zabawy” sprowadzał się do … wojny. W domu o niczym innym się nie mówiło i nic innego nie zasługiwało na uwagę jak walka: „Jedno słowo charakteryzowało naszą rodzinę. To, co robiliśmy, o czym myśleliśmy, o czym rozmawialiśmy – to było wojsko”.

Nietrudno się domyślić, że jako nastolatek Clayton postanowił być wojskowym. W wieku siedemnastu lat wstąpił do piechoty morskiej i tam zaczęła się jego droga pogrążania się w coraz większym duchowym bagnie. Jako żołnierz Piechoty Morskiej wielokrotnie miał ćwiczenia spadochronowe na Filipinach, które niestety odwiedzał nie tylko podczas wojskowych ćwiczeń. Razem z kolegami wyjeżdżali tam w weekendy, podczas których Clayton wspominał, że: „czerpał z ekscytującego i egzotycznego świata, w którym kobiety były łatwe […], a on po prostu szalał, bawiąc się w każdy możliwy sposób”.

Podczas szkoleń ćwiczył umiejętności w tzw. „szkole desantowej”. Był to trening, który obejmował różne techniki wojskowe, m.in. bezgłośne zabijanie gołymi rękoma oraz przy pomocy noża. Jego sprawność spowodowała, że w krótkim czasie awansował na stanowisko p.o. sierżanta. To niestety ściągnęło na niego problemy. Zaczęły się jego utarczki z wyższym rangą sierżantem Wrin’em. Clayton podpadł mu jakąś drobnostką, a w zamian Wrin zaczął znęcać się nad nim w każdy możliwy sposób, jak tylko nie było koło nich świadków. Przez ten czas w Claytonie zaczęła narastać nienawiść zmieszana z lękiem. W końcu doszło do konfrontacji, która zaciążyła na całym późniejszym jego życiu: „Wrin wściekł się i dostałem wtedy najgorsze lanie ze wszystkich, jakie dotąd od niego otrzymałem. Powiedział mi, że najpierw zabije mnie, a potem zrobi to samo z moim maleńkim synem i ‘tą dziwką’, z ‘którą żyję’”. Tego Clayton już nie wytrzymał i rozpoczęła się akcja, która zakończyła się zastrzeleniem Wrina przez Claytona. W niedługim czasie został złapany, wydalony z wojska i skazany na dożywotnie na ciężkie roboty.

Jednak w Claytonie zaczęła narastać wściekłość i nienawiść, które sprawiły, że wielokrotnie otrzymywał upomnienia dyscyplinarne i był przewożony do placówek, o coraz bardziej zaostrzonym rygorze. Kolejnymi jego ofiarami byli współwięźniowie. Co do winy Claytona w tych zbrodniach są różne doniesienia. Ostatecznie jednak jako „beznadziejny przypadek” wylądował w więzieniu w Federalnym Centrum Medycznym. Ówczesny naczelnik wiezienia opisał go jako „zimnego i wyrachowanego zabójcę”, a dzienniki o jego uwięzieniu epatowały nagłówkami w stylu: „Najniebezpieczniejszy człowiek. Zimny morderca zamknięty w labiryncie centrum medycznego”.

Droga uzdrowienia

„Cóż, mogą Cię zamknąć w specjalnej celi, ale nie mogą przeszkodzić Ci w spotkaniu Boga – tylko Ty możesz to zrobić. Ponieważ wiem z osobistego doświadczenia, że Bóg nadal działa w branży cudów, czuję, że muszę do Ciebie napisać” – taki list otrzymał Clayton na początku swojego uwiezienia w odosobnionej celi w Centrum Medycznym. Jego adresatką była kobieta, która sama doświadczyła mocnego nawrócenia z narkomanii i ateizmu. Swoje przeżycie razem z doświadczeniem Bożej miłości opisała szczegółowo w liście adresowanym do Claytona. Tym listem zaczęła się ich kilkuletnia korespondencyjna znajomość. Na początku „Beth”, jak ją nazwał, była dla Claytona tylko wzorcem osoby, która była w stanie zmienić diametralnie swoje życie. Sam Clayton na początku swojego więziennego odizolowania stwierdził tylko jedno, „że musi zajść w nim jakaś poważna zmiana, jeżeli ma przetrwać to więzienie”.

 Za siłę, która miała na początku motywować go do zmiany wybrał determinacje i zdobywanie wiedzy, chciał zapisać się na korespondencyjne studia prawnicze. Jednak wraz z nauką i korespondencją zaczął doświadczać także Boga, który wyciągał do niego rękę: „[„Beth”] po raz pierwszy otworzyła moje serce na prawdziwą miłość. I tak właśnie nastąpił przełom – odkryłem, że Bóg nie tylko zawsze mnie kochał, ale nadal kocha i czeka na mnie, by wziąć w ramiona. Wszystko, czego potrzebowałem, to przyjąć Jego miłość. Z poczuciem wielkiego wstrząsu, zdziwienia i trwogi wreszcie pojąłem, że Bóg kocha nawet mnie – człowieka z krwią pięciu ludzi na swoich rękach i na sumieniu. On chciał spotkać się ze mną dokładnie w tym miejscu, w którym się znajdowałem” – wyznał swojemu przyjacielowi Paulowi. Jednak przełomowy moment, jak później wyznał, miał miejsce lutowej nocy w 1990 roku: „Wyspowiadałem się, wyraziłem żal za grzechy, poprosiłem o przebaczenie i zaprosiłem oraz przyjąłem do mojego serca i życia Jezusa jako Pana i Zbawiciela”.

Bóg prowadził Claytona dalej w poznawaniu Jego miłosierdzia i planie, jaki miał względem niego: „Zacząłem odczuwać coraz potężniejsze przeświadczenie, że Bóg powołuje mnie do służby dla Niego w kapłaństwie. Opierałem się, wahałem, pytałem, wątpiłem i walczyłem z tym powołaniem. W końcu jednak poddałem się i u schyłku roku 1995 przyjąłem Jego powołanie, skoro taka jest Jego wola względem mnie”.

Miłosierdzie bez granic

Jak możliwa była przemiana mordercy w osobę pragnąca poświęcić się na służbę Bożą? Wiezienie było dla Claytona największym wyzwaniem – mógł albo pogrążyć się w totalnej pustce i całkowitej rozpaczy albo otworzyć się na rzeczywistość, przewyższającą jego beznadzieję: „Gdy jesteś nocą sam w celi, nie mogąc dalej ani negować, ani unikać brutalnej rzeczywistości, a zarazem wiedząc, że nie jesteś w stanie wierzyć nikomu i niczemu, ani polegać na nikim i na niczym, z wyjątkiem samego siebie – wtedy jesteś blisko dna, i to jest dla ciebie prawdziwym wstrząsem. […] Moje doświadczenie miało źródło leżące tak głęboko we mnie, że wcześniej nie byłem w stanie ani zidentyfikować go, ani nazwać. Misterium albo mrok nicości – z tym właśnie człowiek musi się zmierzyć”. Clayton wybrał misterium. Zaczął od pełnego zaangażowania się w naukę, w której upatrywał szansę na warunkowe zwolnienie. Jego eseje świadczą o przemianie intelektualnej, która się w nim dokonywała. Później wielogodzinne rozmowy i korespondencja z o. Paulem Jonesem, który przez sześć lat był duchowym przewodnikiem Claytona sprawiły, że coraz bardziej zaczął zagłębiać się w kontemplację i życie modlitewne. Jego cela powoli stawała się celą zakonną. Clayton cały czas marzył o zwolnieniu warunkowym i możliwości studiowania, a nadzieje na to pojawiały się i znikały, w końcu swoje zmagania opisał w liście do drugiego kierownika duchowego o. Roberta: „W tym ostatnim scenariuszu, który wymyśliłem, nie było żadnej możliwości zwolnienia warunkowego, tak więc nieunikniona stanie się śmierć w wiezieniu. Następnie postawiłem pytanie: „Gdyby to było prawdą, czy byłbym naiwniakiem? Czy moje nawrócenie i osobista przemiana są prawdziwe i rzeczywiste, czy te, jeżeli nie będę mógł wyjść, odrzucę je i powrócę do mojego ‘dawnego, złego ja’[…]? Czy pozostałbym wiernym Bogu, wierze, Kościołowi rzymskokatolickiemu[…]? […] Cóż, jedna rzecz jest taka, że moje nawrócenie  i osobista przemiana były szczere, ponieważ nie odrzucę i nie zdradzę mojej wiary, mojego Boga i tych, którzy we mnie wierzyli i nie powrócę do postawy, którą kiedyś miałem. […] jeśli mam umrzeć w więzieniu to niech tak będzie, ponieważ Bóg wie, że to dla mnie najlepsze i dla mojego najwyższego dobra.”

Clayton zbiegiem czasu coraz bardziej marzył o wstąpieniu do eremitów i niespodziewanie w czasie jednej z rozmów o. Paula z przełożonym, ten sam zaproponował, że Clayton mógłby zostać włączonym do wspólnoty, wypełniając wszystkie zakonne powinności zza krat swojego więzienia. O tej rozmowie rozpoczął się długi okres przygotowania Claytona do życia monastycznego, podczas którego była badana jego motywacja i  siła pragnienia. 24 czerwca 2004 roku dostał wiadomość o przychylności całego klasztoru do jego prośby o przyłączenie go do wspólnoty eremickiej. Głosowanie odbyło się 19 lipca  i było jednogłośne – Clayton został przyjęty, jednak kilka dni wcześniej  niespodziewanie zmarł 12 lipca 2004 roku, najprawdopodobniej na atak serca. Wcześniej dotarło do wspólnoty zakonnej oświadczenie wraz z jego prośbą, by mógł zostać bratem rodziny zakonnej: „Wszystko, co mogę ofiarować, to bycie świadkiem: że jeśli mnie przyjmiecie, bez wątpienia najmniej wartego ze wszystkich, którzy kiedykolwiek ośmielili się prosić, to niech mój grób będzie wieczną deklaracją, że żaden człowiek nie jest poza przebaczającym i jednoczącym Miłosierdziem Boga w Jezusie Chrystusie”.

Natalia Podosek

Artykuł powstał na podstawie książki: Cela. Historia mordercy, który stał się mnichem, W. Paul Jones, Kraków 2012.