Nakładem wydawnictwa PWN właśnie ukazał się wywiad-rzeka z Romualdem i Marzeną Dębskimi, ginekologami ze szpitala Bielańskiego. Prof. Dębski, którego kompetencji i dokonań medycznych nie ośmielam się podważać, po tym, jak w licznych wystąpieniach medialnych przyznawał, że "terminuje ciąże", stał się w Polsce ikoną aborcji. Zresztą, Dębski sam, i to już na pierwszych kartach publikacji "Bez znieczulenia" przyznaje, że ma tego świadomość. "Myślę, że wynika to głównie z tego, że mam odwagę mówić głośno o tym problemie. O tym, że są sytuacje, kiedy aborcja jest mniejszym złem, i że w takich przypadkach jako ordynator oddziału, wyrażam zgodę na jej przeprowadzenie" – wyznaje.

Wydaje się więc, że wywiad, jaki z parą ginekologów przeprowadza Magdalena Rigamonti (dziennikarka "Wprost" – tygodnika, który mocno zaatakował prof. Bogdana Chazana i lekarzy, którzy nie wykonują aborcji) ma właściwie jeden cel – ocieplenie wizerunku nie tylko państwa Dębskich, ale lekarzy-aborcjonistów w ogóle. W ostatnim czasie, za sprawą deklaracji wiary oraz wspomnianego prof. Chazana, który powołując się na klauzulę sumienia, odmówił wykonania aborcji na nowo rozgorzała dyskusja o prawie do zabijania dzieci nienarodzonych. W tej dyskusji pada wiele ostrych słów ("mordercy", "rzeź", "zabijanie"), organizowane są liczne demonstracje ze zdjęciami rozszarpanych ciał dzieci (pikiety pod szpitalem Bielańskim w Warszawie). Temperatura dyskusji sięga więc zenitu, ale ma to również pewne pozytywne skutki. Jak wynika z różnych badań opinii publicznej, coraz więcej Polaków uważa, że aborcja jest złem i nie należy na nią pozwalać (jeszcze do niedawna wcale nie było to takie oczywiste...).

Ikona aborcji z ludzką twarzą

Dlatego ktoś uznał, że trzeba zatrzymać ten proces, pokazać ludzką twarz lekarzy, którzy skądinąd dopuszczają się nieludzkiego procederu, podejmując decyzję albo własnoręcznie wykonując "zabiegi", który pozbawiają życia nie jakiejś tam formy bytu, ale człowieka. Magdalena Rigamonti swoje zamiary zdradza już we wstępie, kiedy zachwala Dębskich: "Teraz wiem, że walczą o każdą matkę i każde dziecko. Ratują, kiedy wydaje się, że nie ma już nadziei. Walczą o najbardziej kruche życie. Bo są za życiem".

To jak to jest? - zapyta pewnie niejeden czytelnik, można być "za życiem" i jednocześnie tego życia pozbawiać albo wyrażać zgodę na taki proceder? Jak się okazuje, można i niektórym nawet wychodzi to w praktyce. Bo są jakieś okoliczności, bo wyjątkowa sytuacja, bo mniejsze zło... Takie powody można jednak mnożyć w nieskończoność, ale wtedy opowiadanie się "za życiem" staje się jedynie pustym, niewiele znaczącym frazesem. A co gorsza, robieniem ludziom mętliku w głowach.... Po lekturze książki "Bez znieczulenia" odniosłam wrażenie, że państwo Dębscy momentami przeczą samym sobie. Z jednej bowiem strony, starają się mówić o przerwaniu ciąży tylko w wyjątkowych sytuacjach, kiedy jest to konieczne i zgodne z prawem, z drugiej – z wdziękiem opowiadają o tym, co dzieciaczki robią w brzuchach mam, i że właściwie niczym to się nie różni od tego, co robią po urodzeniu – drapią się, sikają, robią miny...

W innym miejscu Dębscy przyznają, że zdarza im się przyjmować porody z bardzo ciężkimi, nieuleczalnymi wadami. Spotykają kobiety, które mimo wszystko, decydują się urodzić chore dziecko, nie chcą "przerywać ciąży". Szybko dodają jednak, że w Polsce nie ma sprzyjających warunków do wychowywania takich dzieci. Państwo nie pomaga finansowo (albo czyni to w minimalny sposób), nie ma dobrego sprzętu do rehabilitacji – jednym słowem, nie ma takich komfortowych warunków dla niepełnosprawnych, jakie są na Zachodzie. Tyle, że na Zachodzie chore dzieci praktycznie się nie rodzą. - tam, gdzie są dobre warunki do ich wychowania, leczenia i rehabilitacji rodzą się praktycznie same zdrowe, różowe bobasy. Paradoks?

Kobiety "zatrzymują dzidziusia", lekarze są mordercami

Marzena Dębska wielokrotnie podkreśla na kartach książki, że ona nie doradza kobietom, co mają zrobić. Informuje je jedynie o stanie zdrowia dziecka i pokazuje, jakie są możliwości w danej sytuacji, jakie rokowania etc. Mam wrażenie, że w pewnym sensie lekarka próbuje nieco zepchnąć odpowiedzialność za aborcję na same kobiety (przecież to "one decydują"). Dębska ubolewa też, że jeśli panie decydują się na "zabieg" to "wstrzymują ciążę" albo "zatrzymują dzidziusia", a lekarze są mordercami. Tyle tylko, że może za to podziękować m.in. swoim przyjaciółkom feministkom (w książce otwarcie przyznaje, że przyjaźni się z "Kazią" Szczuką), które od ładnych kilku lat opowiadają bajki o "wstrzymaniu ciąży" czy "wywołaniu okresu". Nie ma co się dziwić, że karmione taką pseudo-ideologiczną papką kobiety przyjmują faryzejską postawę (to nie moja ocena, sama pani Dębska tak mówi!)...

Pewnym faryzeizmem trąci także kreowanie prof. Dębskiego na biednego i uciemiężonego lekarza, który jest wręcz zmuszony do robienia aborcji. Przyjeżdżają do niego dziewczyny z całej Polski, którym lekarze odmówili "zabiegu", a przecież on, zważając na różne okoliczności, nie może ich odesłać. Lekarze wyznają również, że to rodzice często wymuszają aborcję, zwłaszcza wtedy, kiedy dowiadują się, że ich dziecko będzie się gorzej rozwijać. Opowiadają o sytuacjach, kiedy pary decydują się na urodzenie dziecka z Zespołem Downa, ale kiedy tylko dowiadują się, że kolejne także będzie chore, to proszą o aborcję, bo mają już świadomość, jak poważne jest to schorzenie, a na pomoc i wsparcie ze strony państwa nie mają co liczyć. I tu znowu należałoby zapytać, czy to oznacza, że dziecko z Zespołem Downa ma prawo do życia tylko wtedy, kiedy państwo oferuje mu dobre warunki i system opieki? Czy dziecko z taką wadą przestaje być dzieckiem, jeśli ma to nieszczęście urodzenia się w kraju, w którym system opieki medycznej szwankuje? Czy w takim układzie o człowieczeństwie stanowią warunki i okoliczności, w jakich przychodzi się na świat?

Szkoda, że takie i podobne pytania w ogóle nie padają w książce, byłaby o wiele ciekawsza. A tak, nie sposób nie odnieść wrażenia, że Rigamonti chce raczej wystawić Dębskim laurkę, aniżeli drążyć, docisnąć, postawić pod ścianą. Zamiast tego mamy momentami ckliwą opowieść o parze ginekologów, którzy nawet nieco uchylają rąbka tajemnicy na temat swojego życia prywatnego. Opowiadają, jak się poznali, jak zaczęli wspólnie pracować, a wreszcie jak to się w sobie zakochali, choć oboje byli już w związkach małżeńskich, a profesor miał już nawet dwójkę dzieci. Choć ich związek powstał na gruzach dwóch rozbitych rodzin, Dębska deklaruje: "Niczego nie żałuję. Jesteśmy razem od kilkunastu lat, mamy troje dzieci. Tworzymy fajny związek i fajną rodzinę". Lekarka opowiada, jak to zdrobniale zwracają się do siebie ("Marzenka" i "Aldek") albo jakim cudownym szefem jest jej mąż. Oczywiście, wszystko po to, aby pokazać ludzką twarz człowieka, który stał się nad Wisłą ikoną aborcji. Trudno o inną refleksję, skoro dziennikarska kilka razy bardziej stwierdza, niż pyta, że Dębski jest dla pacjentek bogiem... Być może stąd właśnie taka wściekłość mainstreamowych mediów względem lekarzy, którzy podpisali deklarację wiary, tym samym uznając, że to Pan Bóg (a nie ten czy inny lekarz) jest Panem życia i śmiercią, On je daje i w odpowiednim momencie powołuje do Siebie...

Zabieg z puszczeniem oka

Aby jednak być sprawiedliwą, muszę przyznać, że państwo Dębscy prezentują momentami opinie, z którymi ciężko się nie zgodzić. Profesor przyznaje na przykład, że "hasła, w rodzaju: przerywam ciążę w Wigilię, szkodzą". Jego zdaniem, akcje feministek nie zmienią prawa, a wyrządzą jedynie krzywdę kobietom, bo wojna, jaką mamy się nasili, przez co wzrośnie liczna aborcji nielegalnych, dokonywanych w tzw. podziemiu. Dębski z szacunkiem mówi o matkach, które zdecydowały się na urodzenie ciężko chorych dzieci (które chwilę później zmarły). Na zaczepne stwierdzenie Rigamonti, że to przecież "trauma na całe życie", odpowiada: "Mniejszą traumą byłoby, gdyby dziecko umierało w samotności, w inkubatorze? Myślę, że odrobina ciepła, którą dziecko może dać matce i otrzymać od matki, może zostać zapamiętana na całe życie".

Szybko jednak wraca frazeologia rozmywania i półprawd, w świetle których aborcja jest jak "puszczenie oka". I to całkiem dosłownie. Prof. Dębski opowiada o "ciążach z kropką". "Pani mówi, że to pierwsza ciąża, i puszcza do mnie oko. I ja wtedy stawiam kropkę w kwestionariuszu". Lekarz powinien bowiem wiedzieć o aborcji, by uważnie obserwować szyjkę macicy, która po takich zabiegach może się skracać, co z kolei grozi wcześniejszym porodem...  

Być może dla niektórych jest to zabieg z puszczeniem oka. Wydaje mi się jednak, że jedynie w bardzo krótkiej perspektywie. Po lekturze wspomnień wielu kobiet, które zdecydowały się na aborcję mam bowiem wrażenie, że nie jest to takie "hop-siup", o którym zapomina się tak łatwo, jak o mrugnięciu okiem...

Marta Brzezińska-Waleszczyk

M. Dębska, R. Dębski, M. Rigamonti, Bez znieczulenia. Jak powstaje człowiek, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2014, s. 182