Rozpatrzmy najpierw nie kontrolowane używanie narkotyków. Należy przyznać, że istnieją doświadczenia spontaniczne przeżyte przez podmiot jako wizyjne, kosmiczne, objawieniowe, transcendentne, mistyczne, których osoba zainteresowana nie potrafi odróżnić od przeżyć autentycznie religijnych. Wydaje nam się, że w grę wchodzą tutaj dwa czynniki. Pierwszy - to uprzednia postawa religijna uaktywniona aktualną intencją podmiotu zażywającego narkotyk. Czynnik ten może być jawny, ale może też przybrać postać bardziej ukrytą, jak poszukiwanie sensu życia czy najwyższych wartości. W każdym razie te głębokie dążenia, przez długi czas nie uświadomione i nie zaspokojone, są czynnymi i zdrowymi zasadami rozwoju osobowości, które mogą zostać wyzwolone przy okazji doświadczenia psychodelicznego. Drugim czynnikiem jest sam wewnętrzny wstrząs osobowości, wywołany przez bodziec farmakodynamiczny. Jesteśmy zdania, że taka przemiana może nadać giętkość zbyt sztywnym mechanizmom obronnym i w ten sposób ułatwić dostęp zbyt długo spychanym treściom nieświadomym. I nie można wykluczyć, że to właśnie prowadzi do olśniewających intuicji i zniewalających wierzeń, które mogą również przekształcić globalną integrację osobowości. Czy jednak można tu mówić o przeżyciach prawdziwie religijnych? Nie wydaje się, by można było tak twierdzić.

Można bowiem zauważyć, że takie niespodziewane i nie kontrolowane przeżycie prawie nie posiada trwałych skutków w życiu osobnika. Stwierdza się stale, że rezultaty są efemeryczne, zwłaszcza u podmiotów słabo lub źle przygotowanych. Wstrząsające przeżycie, którego oczywistość wydawała się pod wpływem narkotyku tak zniewalająca, zaciera się wkrótce, a jego miejsce zajmuje wątpliwość. Dzieje się tak tym bardziej, że takie podmioty nie dysponują ani kategoriami pojęciowymi służącymi do interpretacji przeżyć, ani kategoriami teologicznymi służącymi do umiejscowienia ich we własnej wierze. Takie doświadczenie nie jest zresztą włączone do życia praktyk religijnych i modlitw i nie stanowi części dobrowolnie przyjętej dyscypliny, co jest nową przyczyną zacierania się w pamięci takiego odosobnionego przeżycia. Wreszcie nie ma tu zorganizowanej wspólnoty kościelnej, służącej do podtrzymywania przekonania i stabilizacji wiary, tak jak dzieje się to w życiu religijnym wspólnoty społecznej. Z tych wszystkich powodów skutki przypadkowych i nieprzewidywalnych doświadczeń "religijnych" przeżywanych przez pojedynczych osobników, nie posiadających uprzednio zorganizowanego życia religijnego, mogą stać się przelotne i pozbawione trwałych konsekwencji dla ich osobowości.

Jeden ze skutków wydaje się jednak bardziej trwały i utrzymuje się, kiedy wszystkie inne już znikły. Polega on na pewnej stałej podatności na wartości transcendentne i na odnalezieniu wyczucia tego, co sakralne - są to cechy znamienne, których szczególnie brak zeświecczonemu człowiekowi dzisiejszego laickiego świata. Ten nabytek daje się łatwo pogodzić z naszą koncepcją rozluźniania w czasie doświadczenia psychodelicznego zbyt silnych mechanizmów obronnych. W rezultacie więc osobowość staje się bardziej otwarta i lepiej dostępna dla spraw ostatecznych. Ale nie może tu być mowy o osobowości religijnej. Jeśli zaś chodzi o wstrząsające doświadczenie przeżyte przelotnie pod wpływem narkotyku i źle zintegrowane w trwałe struktury osobowości, należy je również interpretować jako objawy deliryczne, obce autentycznemu przeżyciu religijnemu.

Problem przedstawia się nieco inaczej, kiedy używanie narkotyku jest sankcjonowane społecznie, a więc prowadzi do wspólnego doświadczenia włączonego w uroczysty kult i przez ten kult kontrolowanego. Istnienie zorganizowanej wspólnoty wiernych zezwala wówczas na przeprowadzenie doświadczenia, określa i wzmacnia jego intencje, interweniuje w sposób decydujący w jego strukturę i treść indywidualnych przeżyć, zapewniając głęboką i trwałą asymilację tych przeżyć w osobowości uczestników. Wpływ tych czynników można łatwo zaobserwować u różnych plemion Pacyfiku, które w życiu kulturalnym i religijnym używają zwyczajowo narkotyków (zresztą odmiennych). U jednego z tych plemion, które zachowało tradycyjne obyczaje, używanie narkotyku pozostaje pod ścisłą kontrolą obrzędów i ceremoniału. Narkotyk jest używany wyłącznie do rytualnych ceremonii dorosłych, w kontekście mitycznej recytacji i śpiewów. Ten zinstytucjonalizowany i obrzędowy sposób używania narkotyku jest wówczas pozytywnym czynnikiem integracji grupy i nie pociąga za sobą ani indywidualnych zaburzeń, ani nieporządku społecznego. W sąsiednim plemieniu, bardziej dotkniętym rozpadem dawnych ram kulturowych, te same narkotyki dostały się w ręce kobiet i młodzieży i są zażywane w kontekście buntu i ucieczki. Przeżyte doświadczenie wiąże się wtedy z postawą opozycji i marginesu społecznego i powoduje różne zaburzenia neuropsychiatryczne oraz wyraźną skłonność do toksykomanii.

Te zasady mogą niewątpliwie odnosić się do środków psychodelicznych używanych obecnie na Zachodzie. Dopóki będą one używane w duchu kontestacji przez zbuntowanych studentów czy aspołecznych beatników, istnieje ryzyko, że ich działanie będzie destruktywne dla osobowości i będzie wprowadzało zamęt w społeczeństwie. Ale czy nie można by sobie wyobrazić innego sposobu użytkowania narkotyków? Czy nie można by tej praktyki włączyć do rytualnego kultu, który byłby kontrolowany społecznie i prawomocnie zatwierdzany przez kompetentną władzę? Istnieje już wiele psychodelicznych wspólnot religijnych, których kult skupia się wokół obrzędowego spożywania narkotyku. Nie wydaje nam się jednak, aby takie praktyki mogły prowadzić do autentycznych przeżyć religijnych.

Powodem tego jest fakt, że położenie "ponaukowego" i "potechnologicznego" człowieka nowoczesnego Zachodu jest bardzo różne od położenia "przednaukowego" człowieka kultur archaicznych. Tamten mógł czynić z narkotyku użytek quasi-sakramentalny. Wierzył w jego uświęconą wartość i był przekonany, że spożywając go kontaktuje się z bóstwem. Miał więc nie tylko intencję religijną (wzmocnioną i uprawomocnioną przez poparcie wspólnoty), ale także wierzył, że używa środka rdzennie religijnego i absolutnie skutecznego (w czym raz jeszcze umacniało go powszechne wierzenie). Mógł więc przyjąć bez zastrzeżeń treść swego przeżycia. W dzisiejszych czasach nie możemy sobie pozwolić na tak naiwną łatwowierność. Wiemy, że narkotyk jest produktem naturalnym, którego psychodysleptyczne działania można wytłumaczyć za pomocą farmakologii i fizjologii. Wiemy, że przeżycia wywołane przez narkotyk zależą od procesów sztucznie spowodowanych przez ludzką, a nie Boską interwencję. Wiemy, że te doświadczenia nie są skutkiem jasności widzenia czynnego umysłu czy wolnego wyboru autonomicznej osobowości, ale - wprost przeciwnie - zależą od procesów nie dających się kontrolować i przeżywanych pasywnie, przy czym jasne jest ich farmakologiczne podłoże. Nie możemy więc wierzyć ani w doświadczenie, ani w przeżycie, ani w jego treść. Wprowadzenie środków psychodelicznych do kultu chrześcijańskiego mogłoby zatem wywołać jedynie wątpliwe upojenia i fałszywe przeżycia religijne, których fałsz wynika właśnie stąd, że podmiot nie może wierzyć w ich Boskie pochodzenie. Dodajmy, że władze kościelne niewątpliwie nie mogłyby zgodzić się na wprowadzenie metod, w które nie mogą wierzyć, których rezultaty są niepewne i których używanie w sposób nie kontrolowany przedstawia wyżej już wspomniane poważne niebezpieczeństwa.

Problem przedstawia się odmiennie w innej jeszcze sytuacji, której zbadanie może prowadzić do nowych rozróżnień. Zdarza się bowiem, że doświadczenie psychodeliczne jest świadomie podejmowane przez podmiot szczerze religijny w umyślnym zamiarze pogłębienia wiary i wzmocnienia przekonań. Cała operacja przebiega pod nadzorem kompetentnych psychiatrów. Działalność podmiotu była od początku religijna i nie ma powodu by sądzić, że przestanie być taka w trakcie doświadczenia; tym bardziej że jego postawa jest stale kierowana przez sugestywne interwencje obecnych. W takim przypadku nie można wątpić w religijny charakter przeżycia. Wydaje się jednak, że należy zakwestionować duchową wartość tego przedsięwzięcia. Pod wpływem narkotyku refleksje podmiotu stają się na pewno mniej trzeźwe, a zachowanie mniej samodzielne. Co więcej, jest on pogrążony w głębokiej zależności od asystujących mu przewodników. Jak więc mógłby wierzyć w Boski charakter doświadczenia, które sam spowodował i którego istotną treść zawdzięcza swym właśnie uprzednim wierzeniom, a także wierzeniom osób mu towarzyszących, i które wydaje mu się bardziej przekonujące jedynie z powodu łatwowierności przez niego samego wywołanej? W tych warunkach nie można wierzyć w postęp duchowy związany z działaniem Boskim. Można co najwyżej wierzyć w działanie terapeutyczne, które zmieniając pewne struktury osobowości ułatwia tym samym przedsięwzięcie religijne.

Jednak sama idea doświadczenia psychodelicznego o charakterze terapeutycznym, będącego na służbie postępu religijnego, nasuwa poważne wątpliwości. Nie będziemy tu specjalnie podkreślali zawsze istniejącego niebezpieczeństwa stosowania technik o nie znanym mechanizmie i nieprzewidywalnych rezultatach. Ważniejsze i bardziej istotne wydają się nam problemy natury czysto religijnej. Jeśli bowiem dobrze prowadzona terapia psychodeliczna rzeczywiście przekształca osobowość, to dokonuje tego utwierdzając tę osobowość w sposób definitywny w przekonaniach wywołanych przez terapię bez możności ich pełnej selekcji, a także kontroli. Osobowość jest wtedy opanowana przez swe wierzenia, a nie może nimi swobodnie rozporządzać.

Zamiast wyzwolenia, a tym samym uczynienia jej bardziej podatną na tchnienie Ducha, zostaje związana zniewalającymi przekonaniami. Nie ma tu znaczenia, czy wierzenia te będą "prawdziwe" czy też uznawane za prawdziwe przez podmiot i osoby mu towarzyszące. Trudność bowiem leży w ich jakości, a nie w ich treści. Człowiek religijny powinien wierzyć swobodnie, dzięki autentycznym doświadczeniom religijnym, przeżytym na trzeźwo jako skutek w pełni osobowego wysiłku. Nie powinien wierzyć z powodu ustaleń pochodzących ze sztucznie wywołanych objawów delirycznych. Nie ma tu mowy o dobrych intencjach i pobożnych motywacjach, chodzi bowiem o jakość wiary i o strukturę osobowości wierzącego.

Nie wydaje się więc, by doświadczenie psychodeliczne wywołane użyciem środków psychodysleptycznych mogło prowadzić do autentycznego przeżycia religijnego. U podmiotów już wierzących może ono prowadzić jedynie do przekonań wątpliwego pochodzenia i miernej jakości, które podporządkowują osobowość delirycznym wierzeniom, gdy tymczasem celem doświadczenia było wyzwolenie osobowości na rzecz bardziej autonomicznych zaangażowań religijnych. U podmiotów zachwianych wskutek absurdalnego życia i szukających własnej drogi narkotyk powoduje dziwne i nieprzewidywalne zmiany w osobowości. Jednak religijny charakter takich doświadczeń jest jeszcze bardziej wątpliwy. Zapewne, może się zdarzyć, że wywołane zmiany postawią podmiot na drodze prawdziwej wiary. Sam proceder pozostaje jednak niebezpieczny, niebezpośredni i niepewny. Żaden rozsądny człowiek nie może uciekać się do tego sposobu.

Dominique H.Salman OP

tłumaczenie: Magdalena Turowicz Za: ,,Consiliumm’’ 6-10/1969

Pismo Poświęcone Fronda 2/3 jesień-zima 1994