Jan Paweł II w dwudziestą piątą rocznicę uchwalenia soborowej konstytucji o liturgii pisał w encyklice Ecclesia de Eucharistia: „Reforma liturgiczna soboru przyczyniła się do bardziej świadomego, czynnego i owocniejszego uczestniczenia wiernych w Najświętszej Ofierze ołtarza” (Ecclesia de Eucharistia 10). Trzeba zaufać słowom Ojca Świętego i cieszyć się z owoców reformy liturgicznej. Warto też przyjrzeć się niektórym przynajmniej problemom związanym z wcielaniem jej w życie.

Trzeba pamiętać, że emocjonalne podchodzenie do liturgii, absolutyzowanie któregoś stanowiska: albo stan sprzed reformy, albo stan po reformie – są zawsze trochę niebezpieczne. Biskup Marian Jankowski, znany z roztargnienia, kiedy był rektorem w seminarium siedleckim, mawiał: „Każda strona ma dwa medale, każdy medal ma dwie strony”. Dlatego trzeba próbować cierpliwie wyjaśniać i wskazywać racje, których przeciwnicy nowej liturgii nieraz nie widzą. Należy też obiektywnie popatrzeć na zaniedbania i nadużycia.

Trudno jest zgodzić się z twierdzeniem, że nowa liturgia odchodzi od tradycji. Liturgia trydencka została skodyfikowana dopiero w XVI w., nowa zaś liturgia powraca w wielu miejscach do tradycji pierwszych wieków chrześcijaństwa.

Czasami słychać zarzut, że odwrócenie kapłana twarzą do ludu, a ołtarza często nawet na skrzyżowaniu nawy głównej i poprzecznej, sprawiło, że osoba celebransa znalazła się w centrum, co może zaowocować jakimś nowym rodzajem klerykalizmu. Można nań odpowiedzieć następująco: jak dawniej, tak i dzisiaj kapłan, sprawując Eucharystię, działa w imieniu Chrystusa. W pewnym sensie jest spośród uczestników Mszy św. kimś najważniejszym, gdyż bez niego Eucharystii być nie może. Dawniej prawie przez całą liturgię był odwrócony od zgromadzonych w świątyni. Jego postawa wyrażała dystans między wiernymi a Panem Bogiem. Obecnie kapłan jest znacznie bliżej ludzi. Ta fizyczna bliskość w symboliczny sposób oddaje bliskość samego Boga, a w niczym nie niweczy dystansu, jaki istnieje między Stwórcą a stworzeniem.

Postawiono mi kiedyś pytanie, czy odprawiając Mszę św. po reformie liturgicznej, nie czuję się gwiazdorem. Naprawdę nie. Czuć się gwiazdorem można było także przed reformą podczas, na przykład, Mszy św. prymicyjnej czy celebrując odpustową sumę. Podczas Mszy prymicyjnej całego Kościoła, jaką była Ostatnia Wieczerza, Jezus wskazał miejsce kapłanom wszystkich czasów.

Chcąc nam pomóc w odsunięciu pokusy stawiania siebie w centrum, w czasie Ostatniej Wieczerzy umył swym uczniom nogi. W ten sposób dał każdemu kapłanowi jasny wzór właściwego zachowania. Gdyby któremuś zdarzyło się o tym nie pamiętać, zawsze może sobie o tym przypomnieć w Wielki Czwartek. Chrystus powiedział swym uczniom: Oto Ja jestem pośród was jako ten, kto służy (Łk 22,27). A zatem Pan Jezus odwrócił hierarchię. Papież to sługa sług Bożych, biskupi to również słudzy, sługami są też wszyscy kapłani działający w łączności z papieżem i biskupami. Do tego jeszcze na soborze wprowadzono Mszę koncelebrowaną wspólnie przez wielu kapłanów. Uczy ona pokory, ducha wspólnoty i uświadamia kapłanowi, że sprawując Mszę, jest tylko jednym z wielu narzędzi w rękach Boga. Dlatego, nawet gdybym chciał, trudno mi poczuć się gwiazdorem. Oczywiście, w Mszy posoborowej osobowość kapłana, jego wyczucie liturgiczne mają znacznie większe znaczenie aniżeli dawniej, choćby ze względu na bliskość fizyczną z wiernymi i prowadzenie dialogu w zrozumiałym języku. Zgadzam się, że postawa niektórych kapłanów w czasie Mszy może dzisiaj rodzić skojarzenia z gwiazdorstwem, ale to nie jest wina reformy. Wspomniany już ksiądz biskup Jankowski opowiadał nam, klerykom, że podczas wizytacji pasterskiej w jednej z podlaskich parafii ludzie wydawali taką opinię o swoim wikarym: „Proszę księdza biskupa, to aktor!”. Aktorem i gwiazdorem był wbrew swojej woli św. o. Pio, który odprawiał Mszę tyłem do ludzi i po łacinie, i... bardzo długo. I jakoś do dzisiaj nikt mu tego nie ma za złe...

Msze św. papieskie czy to w Rzymie, czy podczas pielgrzymek są koncelebrowane nieraz przy udziale tysiąca kapłanów. Niektórzy pytają: czy to jest jedna Msza, czy tysiąc Mszy? Księża stoją nieraz daleko od ołtarza, nie czynią wszystkich przewidzianych w Mszale gestów, nie odmawiają wszystkich wymaganych modlitw. Co więcej, pojawia się pytanie: jeżeli jeden z nich zwątpił, to czy cała liturgia była nieważna, czy tylko jej część?

To są zarzuty w duchu scholastycznym, w stylu pytania, ile aniołów mieści się na łebku szpilki? Te wszystkie problemy mogą się pojawić również i wtedy, gdy Mszę odprawia jeden kapłan. Przecież on także może zwątpić. A co z tymi, którzy od dłuższego czasu nosili się z zamiarem odejścia? Czy msze, które odprawiali już po podjęciu wewnętrznej decyzji, a przed ogłoszeniem jej innym, były mniej ważne? Jest powiedziane, że nawet przez niegodnego kapłana może działać Pan Bóg. W przeciwnym razie wierni mogliby być pozbawieni łask Bożych nie ze swojej winy.

Grzeszność kapłana nie ma wpływu na ważność sakramentów, które z jego rąk otrzymują wierni. Nawet taki kapłan, który rzucił kapłaństwo i sam już nie wierzy, może rozgrzeszyć człowieka umierającego. Pan Bóg w ten sposób zabezpieczył się na wypadek słabej wiary swoich sług. Za każdym razem gdy kapłan weźmie w swe ręce chleb lub wino i konsekruje je, mówiąc: „To jest Ciało Moje, [...] to jest Krew Moja”, chleb i wino zmieniają się w Ciało i Krew. Dzieje się tak nie mocą kapłana, lecz mocą Chrystusa. Do ważności Mszy św. jest potrzebne przeistoczenie, a następnie spożycie Ciała i Krwi Pańskiej. Gdyby ksiądz wyszedł z mszy przed komunią, wówczas taka celebracja jest nieważna. Każda inna sytuacja: czy to zwątpienia ze strony kapłana, czy to jego grzeszności, czy braku skupienia podczas Mszy, nie ma wpływu na jej ważność.

Również sama praktyka koncelebry nie jest nowa. Od początku istnieje ona w Kościele wschodnim. A i według rytu trydenckiego nowo wyświęceni kapłani odprawiali pierwszą mszę św. już podczas święceń wspólnie z biskupem. Co więcej, każdy z nich mógł tę mszę ofiarować we własnej, sobie wiadomej intencji. Słuszność tej praktyki nie była przez nikogo podawana w wątpliwość. A więc czy stało dziesięciu kapłanów przy biskupie w 1930 r., czy tysiąc pięćset kapłanów przy papieżu w 1994 r., za każdym razem Msza św. była dokładnie taka sama. Ofiara jest jedyna – Jezusa Chrystusa, a czynią to „na Jego pamiątkę”, uobecniając zbawcze dzieło Mistrza, kapłani wszystkich czasów, wierni nakazowi Jezusa danemu apostołom.

Kolejny zarzut wysuwany przez przeciwników nowej liturgii dotyczy zaniku poczucia mistyczności Eucharystii. Zdaniem niektórych, wprowadzenie języków narodowych do liturgii spłyciło ją. Dawniej, kiedy Msza św. była w całości odprawiana po łacinie, doświadczenie tajemnicy Eucharystii było dużo głębsze. Niezrozumiałość dawnej liturgii była źródłem doświadczenia sacrum.

Ksiądz Stanisław Szamota, znany liturgista, powiedział kiedyś, że to nie sama niezrozumiałość łaciny buduje poczucie misterium. Poczucie sacrum buduje się przez uświadomienie sobie obecności Boga pośród nas. Trzeba pamiętać, że po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa na apostołów zstąpił Duch Święty, obdarzając ich darem mówienia językami. Dzięki temu mogli iść w świat i głosić słowo Boże we wszystkich możliwych językach. Według nauki Bożej zawartej w Objawieniu nie ma więc obowiązku głoszenia wiary i sprawowania kultu w jednej określonej mowie. Wiarę trzeba przeżywać, ale trzeba także choć trochę rozumieć, co się przeżywa. Jeżeli człowiek wzbudza w sobie akt pokuty w języku, którego nie rozumie, lub jeżeli wymawia modlitwę wiernych albo wyznanie wiary po łacinie, nic z tego nie rozumiejąc, to gdzie w tym sacrum? To jest po prostu niewiedza.

Kiedyś było takie powiedzenie: „Nie tyle znajomość łaciny jest powodem do chluby, ile jej nieznajomość powodem do wstydu”. Dzisiaj nikt się tej nieznajomości nie wstydzi. Godne pochwały są zatem wszystkie próby przypomnienia sensu odnowienia jej znajomości zarówno dla odkrycia dóbr duchowych Kościoła, który przez prawie dwa tysiące lat był Kościołem łacińskim, jak i dla uczenia się, w oparciu o mowę starożytnych Rzymian, sprawności myślenia i wysławiania się.

Nie wydaje się, by głębia mistyczna eucharystycznej ofiary była spłycona przez wprowadzenie języków narodowych. Jeśliby gdzieś znalazł się kapłan, który odprawiając Mszę św., „klepie Pana Boga po ramieniu” i nie szanuje Hostii, nie szanuje obrzędu, nie szanuje wiernych, nie jest to winą reformy liturgicznej. To jest wina kapłana, który bardzo często po prostu nie szanuje kapłaństwa. Taka postawa nieraz może osłabiać wiarę uczestników liturgii. Warto wtedy popatrzeć na tych, którzy wiarę naszą zawsze umacniali. Choćby Jan Paweł II. W jakimkolwiek języku odprawiał Mszę św., nigdy nie celebrował siebie. Uderzał jego mistyczny kontakt z żywym Bogiem.

Niektórzy zwracają także uwagę, że w wyniku reformy liturgicznej zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu „msze święte specjalistyczne”: dla dzieci, dla chorych, dla rodzin, dla młodzieży. Tymczasem Msza jest jedna i nie może być środkiem zaspokajania potrzeb jakichś określonych grup.

Z pewnością jest ona ofiarą całego Ludu Bożego, jednak jeśli od czasu do czasu sprawuje się ją dla określonych grup w sposób, który nie rozbija jedności wspólnoty Kościoła, może to przynieść tylko wielkie korzyści. Również przed reformą były regularne msze dla młodzieży, dla dzieci, w razie potrzeby dla harcerzy czy dla wojska. Z tym, że sposób odprawiania był zawsze ten sam. Różnica była tylko w sposobie przemawiania. Nie przypominam sobie żadnych śladów duszpasterstwa liturgicznego. Msza św. była czytana po cichu przez kapłana, w tym czasie organista grał, a młodzież bez specjalnego entuzjazmu śpiewała parę zwrotek pieśni. Trzeba było mieć książeczkę do nabożeństwa, w której poza pieśniami były Modlitwy podczas Mszy świętej. Tych książeczek nie było dużo, dlatego ja miałem wspólną z kolegą. Dzieliliśmy się tak, że ja czytałem wszystkie modlitwy do „podniesienia”, a potem oddawałem książeczkę koledze, który już po „podniesieniu” zaczynał z niej czytać, począwszy od modlitw u stopni ołtarza.

I na takim uczestnictwie wychowało się wiele pokoleń bardzo pobożnych ludzi. Wierni, nie wiedząc, co się kryje za zasłoną niezrozumiałych obrzędów i słów, polecali Bogu swoje sprawy, umacniali się w wierze i wychodzili z Kościoła podniesieni na duchu, zwłaszcza jeżeli kazanie było budujące. I w oparciu o taką Mszę św. Kościół przetrwał wszystkie prześladowania. Nie brakowało powołań kapłańskich i zakonnych. Trzeba być bardzo ostrożnym z totalnym krytykowaniem dawnej liturgii.

Od dłuższego czasu słychać głosy alarmujące, że reforma liturgiczna w niektórych krajach zachodnich wymknęła się spod kontroli, że niekiedy zapał reformatorski poszedł zbyt daleko, zwłaszcza jeśli chodzi o rolę świeckich w sprawowaniu liturgii. Msze zamieniają się często w spotkania towarzyskie. Nie ma mowy o jakichkolwiek oznakach czci wobec Najświętszego Sakramentu, a celebrans dobiera sobie zupełnie dowolnie czytania oraz improwizuje modlitwy, z kanonem włącznie. Zrozumiałe jest, że takie postawy powodują reakcję i skłaniają wielu wierzących, starszych i młodych, do powrotu do starego porządku.

Eucharystia bowiem od samego początku była czymś uroczystym. Jezus wybrał na jej ustanowienie dzień największego święta żydowskiego. Wieczernik, w którym dzielił się z apostołami chlebem i winem, był odświętnie przygotowany do uczty paschalnej. A i w Starym Testamencie ceremonie święte były obwarowane licznymi przepisami, mającymi zapewnić godną oprawę kultu i uszanowanie względem Najwyższego.

To samo odnosi się i do muzyki liturgicznej, która ma pobudzać do gorliwego oddawania czci Bogu przez wykonanie utworów instrumentalnych i wokalnych na możliwie najwyższym poziomie. Niepokojące jest zdarzające się dość często, obok nadzwyczaj chlubnych wyjątków, niedokształcenie muzyczne osób duchownych i świeckich odpowiedzialnych za oprawę muzyczną liturgii. Niedobrze, gdy braki te traktuje się jako owoc reformy liturgicznej.

Dziś kapłani, którzy mają skłonność do „radosnej twórczości”, powinni pamiętać, że według orzeczenia Stolicy Apostolskiej, nikomu, choćby był kapłanem, nie wolno w liturgii wprowadzać zmian na własną rękę poza tym, na co pozwalają rubryki mszalne. Jan Paweł II usilnie wzywa: „Czuję się zatem w obowiązku skierować gorący apel, ażeby podczas sprawowania Ofiary eucharystycznej normy liturgiczne byty zachowywane z wielką wiernością [...]. Liturgia nie jest nigdy prywatną własnością kogokolwiek, ani celebransa, ani wspólnoty, w której sprawowana jest tajemnica” (Ecclesia de Eucharistia 52).

Właściwie rozumiana dowolność może niezwykle ubogacać liturgię i ułatwiać jej przeżywanie wiernym. Ta dowolność niepokoiła niektórych starszych kapłanów, przyzwyczajonych do tego, że w liturgii trydenckiej wszystko było precyzyjnie określone. W praktyce trzeba kapłanom i wiernym sens liturgii tłumaczyć wciąż od nowa, pamiętając przy tym, że najważniejsza w niej jest miłość. Dlatego dobrze wychowany liturgicznie kapłan nie będzie się irytował czy odmawiał udzielenia Komunii św. osobie, która klęka, gdy wszyscy przyjmują ją, stojąc, albo stoi, gdy wszyscy klękają (a jeszcze może do tego wyciągnie rękę, zamiast otworzyć usta). Najważniejsze, by mieć czyste serce, wówczas i ręka, i usta będą czyste!

Jeżeli zachowujemy szacunek i cześć wobec Ciała Pana Jezusa, nie ma znaczenia, czy przyjmujemy Komunię na rękę, czy wprost z rąk kapłana, czy klęcząc, czy stojąc, czy, jak ciężko chorzy, leżąc. Pana Boga w ten sposób nie obrazimy. Możemy Go jednak obrazić, nawet klęcząc, bo jeżeli w sercu nie będzie nabożnego uszanowania dla świętych tajemnic Ciała i Krwi Pana, to i klęczenie nam w niczym nie pomoże. Trzeba się z tym liczyć, że poszczególne diecezje, a niekiedy nawet i kraje, są na rozmaitym stopniu przyjmowania możliwości, jakie daje zreformowana liturgia. Przy dzisiejszych masowych „wędrówkach ludów” warto dać świadectwo wyrozumiałej miłości względem gości i pielgrzymów.

Należy więc odróżnić soborową konstytucję o liturgii oraz dokumenty wykonawcze od sposobu ich realizacji. Nigdy dość troski o wierność duchowi soboru, która pomoże w usunięciu błędów i wypaczeń w realizacji jego postanowień i ustrzeże od powstawania nowych.

Fragment książki „O Mszy świętej”

Leon Knabit OSB – ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.