Rozmawiamy z  ks. Mirosławem Gucwą, Wikariuszem Generalnym Diecezji Bouar w Republice Środkowej Afryki, która ucierpiała podczas walk.

Fronda.pl: Proszę opowiedzieć, jakie wydarzenia spowodowały klęskę głodu i bezdomności rodzin chrześcijańskich w Diecezji Bouar

ks. Mirosław Gucwa: Pod koniec grudnia zjednoczone siły rebeliantów zwane SELEKA (przymierze) zajęły wschodnią część kraju z miastami Bambari, Alindao, Sibut. Dość obszernie informowały o tym wydarzeniu środki masowego przekazu zarówno w Afryce, jak i w Europie. Styczniowe spotkanie w Libreville w Gabonie (reprezentantów Seleka, opozycji politycznej i przedstawicieli rządu) doprowadziło do porozumienia między skłóconymi siłami politycznymi. Zgodnie z podpisanym 11 stycznia dokumentem pokojowym utworzono rząd koalicyjny złożony z przedstawicieli trzech walczących ze sobą ugrupowań politycznych. W ciągu najbliższych trzech lat nowy rząd miał przygotować wybory demokratyczne nowego prezydenta i rządu. Miało być już spokojnie – bez kradzieży i stosowania siły wobec ludności cywilnej oraz organizacji charytatywnych i kościelnych. Tak się jednak nie stało. Na początku marca rebelianci wznowili działania zbrojne i zaczęli zajmować poszczególne miasta na wschodzie: Bangassou, Rafai, Obo… oraz na zachodzie: Bossangoa, Paoua… dopuszczając się przy tym gwałtów na ludności cywilnej, kradzieży mienia i niszczenia urzędów państwowych, kościelnych oraz organizacji międzynarodowych. Niejednokrotnie dochodziło do profanacji kościołów i Najświętszego Sakramentu. Rebelianci ponowne sięgnięcie po broń tłumaczyli niespełnieniem przez prezydenta ustaleń porozumienia z Libreville.

Czy Kościół reaguje na niesprawiedliwość?

W sytuacji kiedy ludność jest maltretowana i spychana na margines, kierujący Kościołem nie mogą milczeć, bo oznaczało by to zgodę na rożnego rodzaju przekroczenia i gwałty ze strony rebeliantów i innych osób sięgających po bron. Poszczególni biskupi od samego początku alarmowali o tragicznej sytuacji na terenach zajętych przez rebeliantów Seleka. Arcybiskup Bangui Dieudonné Nzapalainga z Pastorem Kościoła Protestanckiego i głównym Imamem Bangui, wspólnie wyruszyli na tereny okupowane przez rebeliantów wzywając do pojednania i do zaprzestania działań zbrojnych. Kilka tygodni przed obaleniem prezydenta, Biskupi zebrani na specjalnej konferencji wydali list protestujący przeciw wszelkim nadużyciom ze strony rebeliantów niszczących budynki urzędów państwowych, kościoły i domy mieszkalne. Kiedy zaś rebelianci przejęli władze i nadal używali siły wobec ludności cywilnej, Biskupi wystosowali list do nowego szefa państwa,  i posłanie do wszystkich chrześcijan i ludzi dobrej woli. W liście w sposób otwarty i bezpośredni potępili wszelkie akty przemocy i kradzieże, zaś w posłaniu wzywali wszystkich do spokoju i odwagi w wyznawaniu wiary, zapewniając, iż zawsze będą ich głosem wobec rządzących państwem. Zaś Caritas Krajowy według możliwości wspierał moralnie i materialnie osoby najbardziej poszkodowane. Członkowie zaś biura krajowego Justice et Paix (Sprawiedliwość i Pokój) zbierali wszystkie dane dotyczące nadużyć ze strony władzy, by później przygotować i wystosować Memorandum do rządu.

Jaki udział w tych wydarzeniach brali misjonarze z Polski ?

Przede wszystkim nie chwytali za bron.

Do kiedy było to możliwe wszyscy misjonarze pozostawali na swoich placówkach. W diecezji Bouar, po za jednym przypadkiem (parafia Bohong) wszyscy księża i siostry ( misjonarze z rożnych krajów i personel rodzimy) pozostali na miejscu kontynuując prace duszpasterska i angażując się w rożnego rodzaju inicjatywy natury społecznej jak prowadzenie szkol katolickich (otwartych dla wszystkich dzieci niezależnie od wyznawanej wiary), ośrodków zdrowia, szpitali i centrów formacyjnych zwłaszcza dla dziewcząt. Dzień przed natarciem przyleciała do stolicy Joanna Stępczyńska, nowa misjonarka z diecezji warszawsko-praskiej, pochodząca z okolic Lublina, która zastąpiła Olę Sturyłę w pracy w naszej kurii diecezjalnej. Maz Oli, Zbigniew (Bibi) pracowal w w warsztacie samochodowym należącym do diecezji. Pomimo zawieruchy pracowali do końca ich umowy i opuścili Bouar dzień przed przejęciem władzy przez rebeliantów

Na czym polega obecnie pomoc ludności w tym kraju?

Staramy się przede wszystkim być ze wszystkimi i towarzyszyć im w rożnych sytuacjach. Ta obecność niekiedy wymaga odwagi. Na przykład ostatnio ks. Mateusz zgodził się, by przez dwa tygodnie mieszkać w parafii, która została opuszczona przez księży ze względu na konflikt zbrojny miedzy samoobrona a elementami wojskowymi byłej seleka. Księża rodzimi po przeżyciach związanych z tymi wydarzeniami nie czuli się na silach, by powrócić Większość ludzi opuściła Bohong. Ci, którzy zostali prosili o księdza. W duchu wiec solidarności kapłańskiej Mateusz zgodził się na ten pobyt i dzięki temu inni mieszkańcy zaczynają wracać, bo nie zostali opuszczeni i mogą liczyć na opiekę duchowa. Ci zaś, którzy przybyli np. do Bouar oprócz opieki duchowej maja zapewniona również pomoc materialna. Ta pomocą objęci są również mieszkańcy Bohong i pobliskich miejscowości, gdzie większość domów została spalona.
Ponadto, udzielamy pomocy moralnej. Sporym problemem czasów wojny jest prostytucja. Po prawdzie trzeba przyznać, że są również i takie kobiety, które same szukają „przygody” i uczęszczają do barów, gdzie przebywają żołnierze Seleka i inni. W ten sposób zarabiają na życie. Często to ich jedyna możliwość utrzymania siebie i dzieci przy życiu. W ogóle, kiedy panuje spokój wiele dziewcząt z liceum czy innych szkół wyższych, które nie mają innych możliwości – tą drogą zdobywają środki na utrzymanie i opłatę za naukę w szkole. Wiele z nich w ten sposób zaraża się wirusem HIV. Używanie prezerwatyw na niewiele się przydaje. Gdyby tylko więcej pieniędzy zamiast na zbrojenie i rebelie było przeznaczanych na pomoc edukacyjną zdecydowanie mniej dziewcząt byłoby zmuszanych do wejścia na drogę prostytucji, jako jedynej możliwości na przeżycie.

Jaka jest rola zakonnic z Polski w pomocy w nawróceniu ze złej drogi kobiet, szukających zarobku w prostytucji?

Z Caritasem parafialnym i z siostrami pomagamy, ile możemy obecnej sytuacji i obmyślamy bardziej planowe działania, by tym dziewczętom pomoc, dając im możliwość jakiegoś zajęcia (np. szycie, wyszywanie, sprzedawanie owoców i warzyw…), by mogły zarobić wystarczającą kwotę potrzebną na życie godne człowieka. Potrzebne są środki. W niektórych przypadkach wystarczy 50 euro, by dziewczyna zaczęła mały handel odzieżą czy innym materiałami i w ten sposób zaczęła żyć inaczej.  Nieodzowna jest również formacja chrześcijańska dla kobiet, ale od tego mamy właśnie siostry pasterzanki, które i w Polsce szukają dziewcząt po dworcach PKP. W Bouar wprawdzie nie ma dworca, ale jest ponad 300 takich dziewcząt na różnych „przystankach”.

Czy da się jakoś odnaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia z muzułmanami?

Na przykład kiedyś zostaliśmy przyjęci przez przybyłego ze stolicy doradcę prezydenta do spraw bezpieczeństwa (muzułmanin). Wysłuchał naszych spostrzeżeń dotyczących bezpieczeństwa ludzi, przemocy, gotowości do dalszej współpracy z państwem w dziedzinie edukacji i zdrowia pod warunkiem jednak, że nie będzie zagrożone bezpieczeństwo ani dzieci, ani chorych, ani personelu. Żołnierze zaś mają przestać kraść, gwałcić i dręczyć ludność cywilna. Zaznaczyliśmy również, że jako wspólnota wierzących nie przestajemy się modlić o pokój w kraju. Podziękował za modlitwę, zapewnił o bezpieczeństwie dla wszystkich instytucji i obiecał również zająć się skradzionym samochodem ojców karmelitów. Na koniec już przy pożegnaniu dodał, ze wszystko jest w rekach Boga. To przekonanie łączy nas z muzułmanami. Po całym tym spotkaniu ludzie odetchnęli.

Ponadto w lipcu odbyło się z naszej inicjatywy pierwsze spotkanie reprezentantów religii chrześcijańskiej i muzułmańskiej. Opracowaliśmy plan wspólnego działania na rzecz pokoju. Ostatnio tego rodzaju spotkanie miało również miejsce w Bohong, dokładnie miesiąc po wybuch konfliktu.


Czy podczas modlitw chrześcijan też tam są ataki?

Zdarzały się najczęściej przed przejęciem władzy przez rebeliantów, 24 marca. Po tej dacie są rzadsze, ale miały miejsce w niektórych regionach kraju np. w diecezji Bossangoa. W naszej diecezji, Bouar, do takich aktów przemocy ze strony żołnierzy w większości muzułmanów jeszcze nie doszło (mamy nadzieje, ze już nie dojdzie). Miała natomiast miejsce profanacja Najświętszego Sakramentu w kaplicy u sióstr w Bohong. Było to jednak nie w czasie ich modlitwy tylko wtedy, gdy dom w którym jest kaplica został przez nie nagle opuszczony. Próbowali tez siłą wejść do kościoła, ale się to nie udało: zamek nie puścił.

Gdzie misjonarze szukają opieki podczas ataku?

Wszytko zależy od okoliczności. Miejscem  najpewniejszym jest oczywiście kaplica lub kościół. Tam, gdzie to jest możliwe szukamy dialogu i porozumienia ze stronami w konflikcie. Tak było w czasie konfliktu w Bohong, gdzie dzięki pomocy byłych rebeliantów udało się wywieść księży i siostry w bezpieczne miejsce do Bouar. Miasto było już zupełnie opuszczone przez mieszkańców. 
Kilkanaście dni później, 25 sierpnia, gdy strzały ucichły i generał podpisał dokument o zaprzestaniu działań, udaliśmy się po raz kolejny do koszar, by zapytać tym razem o możliwość przedostania się do Bohong. Zapewnili, że od dwóch dni droga jest „wyczyszczona” i można się tam udać. Spytali tylko o to, kto się tam wybiera (trzy siostry i Mirek). Zaproponowali ochronę, ale odmówiliśmy. Mamy bowiem innych Opiekunów. Przez godzinę rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło w Bohong; nie unikali pytań dotyczących przemocy, kradzieży, przedstawiając własną wersję wydarzeń. Zapewnili jednak, że wesprą wszelkie działania mające na celu pomoc poszkodowanym i przywrócenie pokoju między ludźmi należącymi do rożnych wyznań religijnych. Nie kryliśmy, że będzie to dość trudne i będzie wymagało dłuższego czasu, bo w Bohong jedna strona poniosła bardzo wielkie szkody, natomiast druga prawie żadne. Jaśniej: wszystkie domy ludności niemuzułmańskiej zostały spalone, ich sklepiki okradzione, zaś domów muzułmanów nie tknięto, a ich sklepy przez cały czas „zawieruchy” były otwarte.

Czy w związku z walkami, następują jakieś profanacje?

Żołnierze muzułmańscy nie mają tej samej wrażliwości religijnej co wierzący w Chrystusa. W wielu przypadkach zachowywali się jakby byli posłani przez jakieś nieczyste siły osobowe. Trudno opisywać dokładnie wszystkie sceny, jakie miały miejsce od grudnia 2012 do marca 2013. Oprócz profanacji z premedytacją Najświętszego Sakramentu, niektórzy z rebeliantów ubierali się w szaty kapłańskie, zabierali kielich mszalne i robili co chcieli na oczach współbraci muzułmanów, kpiąc ze wszystkiego

Jak wielkie są zniszczenia chrześcijańskich wiosek?

Istnieje w naszym regionie długa lista spalonych domów (2 500 w sześciu miejscowościach) i osób, które pozostały bez dachu nad głową ( ponad 15 tysięcy). Kiedy przybywa się do tych miejscowości, obraz jest tragiczny. Od wjazdu do miasta po ostatni dom przy wyjeździe, same szkielety domów: bez dachu, czarne od dymu, z popiołem w środku. Gdzieniegdzie ostały się domy przykryte blachą. W dzielnicy zaś muzułmańskiej żaden dom nie został uszkodzony. Wiadomo dlaczego: większość żołnierzy z Seleka (byli rebelianci) to muzułmanie, nie będą więc niszczyć „swoich”.

Czy misjonarze zamierzają wrócić na dawne, zniszczone przez walki miejsce?

Jak dalej potoczy się historia mieszkańców w Bohong, czas pokaże. Pomimo całej tragedii i wewnętrznego bólu nie załamują rąk. Kiedy spotkaliśmy się 27 sierpnia, pierwsze pytanie, jakie zadali, nie dotyczyło naprawy domów czy jedzenia, tylko dnia powrotu księży i sióstr do Bohong, żeby móc uczestniczyć we Mszy św. i żeby dzieci mogły rozpocząć naukę w szkole katolickiej. Potrzebna im jest pomoc w przykryciu i wyposażeniu domów, zwłaszcza teraz, kiedy pada deszcz, trudno o suchą trawę. Ale bardziej jeszcze potrzebna jest obecność kapłanów, by mogli dzięki temu dostrzec obecność Boga. Dlatego, jak mówiłem wyżej, w duchu solidarności kapłańskiej ksiądz Mateusz z Baboua zgodził się na dwutygodniowy pobyt w Bohong wśród ludzi, którzy chcą wszystko rozpocząć od nowa.

Czy miejscowi chrześcijanie wspierają zniszczone wnioski, czy liczycie tylko na pomoc świata?

Cała diecezja wsparła ich, organizując 22 września dzień solidarności z mieszkańcami Bohong. Nasi wierni odpowiedzieli na ten apel gromadząc się licznie na modlitwie i ofiarując więcej niż w inne niedziele. W katedrze np. oprócz pieniędzy, zebrano trzy duże kosze ubrań, butów, naczyń kuchennych (w sumie ponad 250 kg). Przez cały tydzień będziemy przyjmować dary, przewożąc je później do Bohong, gdzie będa rozdzielane.  Dodam jednak, że od 24 marca, czyli od dnia przejęcia władzy przez rebeliantów, państwo nie zaczęło jeszcze funkcjonować normalnie. Nauczyciele i inni urzędnicy państwowi nie są regularnie opłacani. Jest bieda. Ale właśnie ci, którzy mają niewiele, dzielą się z tymi, którzy utracili wszystko. Byłem zbudowany postawą chrześcijan w Bohong, którzy w czasie Mszy świętych sprawowanych nie tylko w niedziele, licznie uczestniczyli w ofiarowaniu darów i w tych dniach ofiara na tacę też nie była niższa niż w inne dni przed konfliktem. Dodam, że wszystkie ofiary z tacy przeznaczane są na potrzeby wspólnoty i pomoc biednym.

Czy jest jakaś prośba do czytelników portalu fronda.pl?

Prosimy więc o modlitwę w intencji pokoju. Dopiero w takich chwilach zdajemy sobie sprawę z tego, jak cennym darem jest pokój. I niech Pan darzy Was wszystkich swoim Pokojem.

 

Naszą misję pomocy najbiedniejszym można do końca miesiąca września wesprzeć dzięki Caritas Polska wysyłając SMS z hasłem POMAGAM 72052 2,46 zł z vat.

Rozmawiała Maria Patynowska