Poglądy, które jeszcze parę lat temu nie mogły zagościć na łamach poczytnych i szanowanych tygodników, dziś formułowane są coraz jawniej w opiniotwórczej prasie. Wysiłki poprawnych politycznie arabistów i etatowych wybielaczy islamu spełzły na niczym. Media otwierają oczy na problem muzułmański w Europie.

„Muzułmanie muszą pamiętać, dokąd przyjechali”

Redaktorzy „Polityki” (pisma o jawnie „lewicowej wrażliwości”) piszą już nie tylko, jak Łukasz Wójcik, o muzułmanach w kategoriach ofiar „uprzedzonej” Europy, lecz także domagają się od imigrantów poszanowania praw i wartości europejskich. Tomasz Zalewski w artykule „Między nami” przyznaje, że próba przeniesienia amerykańskiego modelu multikulturowości do Europy nie mogła się powieść z paru powodów. Po pierwsze, narody europejskie funkcjonowały jako grupy scalone, otaczające troską swoją etniczną tożsamość, której formalnym wyrazem jest państwo. W przeciwieństwie do Amerykanów mieszkańcy Starego Kontynentu nie stanowili „narodu imigrantów”, lecz mieli za sobą kilkaset lat historii. Po drugie, kompleks kolonializmu oraz nieustannie podsycany strach przed „drugim holocaustem” powodował, że politycznie poprawne elity tolerowały (i wielu krajach dalej tolerują) rozwój politycznego islamu.

Nie chciano zauważyć tego, że w licznych europejskich miastach meczety stały się ośrodkami propagującymi nienawiść wobec niewiernych. Pozwolono na to, by w szkołach londyńskich dzieci muzułmańskie uczyły się, że żydzi to świnie, a chrześcijanie to małpy. W niemieckiej Nadrenii po raz pierwszy od czasów faszyzmu władze ingerowały w przebieg pochodu karnawałowego. Nie zgodzono się, ze względu na zagrożenie zamachem, na otwarte solidaryzowanie się w pochodzie z redakcją „Charlie Hebdo”.

Dziś już tylko gorliwi ideolodzy w stylu Patrycji Sasnal mogą mówić o „niezwykłej plastyczności islamu”, formułować tezy, że zamachowcy działają powodowani chęcią zysku lub wykluczeniem społecznym. Społeczeństwa zdają sobie sprawę z tego, że ideałów islamu i liberalnej demokracji pogodzić się nie da.

Europejski islam. Wyzwanie czy mrzonka? 

W dodatku do „Rzeczpospolitej”, „Plus minus”, pojawiła się analiza George’a Friedmana, amerykańskiego specjalisty od spraw bezpieczeństwa, który przewiduje, że problem islamski w Europie będzie narastał i zmierzał w kierunku konfrontacji (także tej siłowej). Ekspert nie wyklucza, że w przyszłości mieszkańcy Starego Kontynentu sięgną po rozwiązania radykalne, takie jak deportacja muzułmanów.

Klucz do rozwiązania tego problemu nie leży wcale po stronie europejskich rządów i elit, lecz po stronie samych muzułmanów. Bez ich rzeczywistej woli zreformowania własnej religii rozdźwięk między wyznawcami Proroka, a resztą społeczeństwa będzie coraz większy. Parę lat temu prof. Basam Tibi głosił alternatywę: „Albo islam się zeuropeizuje, albo Europa stanie się islamska”. Dziś wyraźnego dążenia muzułmańskich mas do przyjęcia wartości europejskich nie widać, choć pojawiają się w łonie samego islamu jego krytycy i potencjalni reformatorzy. Wspomnieć można chociażby burmistrza Rotterdamu (muzułmanina), który w zasadzie mówił ostatnio to samo, co Friedman, tyle że w sposób mniej elegancki.

Prognozy mało optymistyczne

Przyznać trzeba ponadto, że na horyzoncie rysują się możliwości o wiele bardziej ponure, niż wspomniana prognoza Tibiego. W dziejach świata próżno szukać przykładu udanej asymilacji muzułmanów z innymi grupami wyznaniowymi, czy szerzej, nieislamskimi systemami wartości. Tam, gdzie pojawiali się zwolennicy dżihadu czy szariatu, zwykle lała się krew. Optymizmem nie napawają także historie konfliktów religijnych. Często do brutalnych rozruchów doprowadzała pogłoska, potem wystarczał już bezmyślny instynkt tłumu. Obudzony demon religijnej nienawiści niełatwo daje się okiełznać. Gniew nie niuansuje; działa ślepo, mechanicznie i krwawo. Bez trudu mogę sobie wyobrazić, że informacja o rzekomym zabójstwie muzułmańskiego nastolatka przez francuską policję może wywołać falę przemocy nad Loarą. Mieści mi się w głowie także to, że pewnego dnia zapłoną dzielnice europejskich miast. Trudno mi wykluczyć również inną możliwość, że to dziarscy chłopcy z hasłami narodowymi na ustach poczują zew i ruszą na swoją świętą wojnę z muzułmanami.

Uważny czytelnik może autorowi tego artykułu zarzucić nieścisłość we fragmencie, mówiącym o nieudanym współżyciu muzułmanów z innymi grupami religijno-etnicznymi, upominając się o polskich Tatarów. Mam oczywiście świadomość, że polscy muzułmanie przez wiele byli unikalnym w skali świata przykładem pokojowego współżycia. Mam nadzieję, że to się nie zmieni.

Wsłuchując się jednak w głos prof. Chazbijewicza, który zwraca uwagę na to, że coraz większe wpływy w środowisku polskich Tatarów zdobywają islamscy konserwatyści, mogę jedynie powtórzyć, że za los muzułmanów w Polsce i Europie odpowiedzialność powinni wziąć również sami muzułmanie, odrzucając idee dżihadu, szariatu, kalifatu oraz akceptując równość płci i zasady liberalnej demokracji. Czy muzułmanie są gotowi stworzyć islam europejski?

Piotr Ślusarczyk

Źródło: www.euroislam.pl