Zbierania podpisów pod projetami ustaw pod kościołami należy unikać ,,jak diabeł święconej wody'' - powiada ojciec Paweł Gużyński, dominikanin. Nawet, gdy chodzi o życie dzieci nienarodzonych? Chyba tak, bo o. Gużyński deklaruje, że sam wypraszał spod kościoła czy klasztoru osoby takie podpisy zbierające.. 

Oto odpowiedni fragment rozmowy z Jackiem Gądkiem opublikowanej na łamach portalu Gazeta.pl:

JG: Natykał się więc ojciec przed klasztorem bądź kościołem na osoby zbierające podpisy i co mówił?

PG: Żeby tego nie robili.

JG: Posłuchali?

PG: Tak.

JG: A za czym zbierali podpisy?

PG: Raz chodziło o wybory parlamentarne, kiedy indziej o miejsce Telewizji Trwam na multipleksie, a jeszcze innego razu dotyczyło zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej.

Dominikanin mówi też, że jest ,,przeciwny jakimkolwiek zmianom w obecnym porządku prawnym'' w sprawie aborcji. W jego ocenie za mało było dyskusji społecznej i jakiekolwiek zmiany dzisiaj grożą dzisiaj, jak sądzi,  ,,przesunięciem wahadła'' w drugą stronę po kolejnych wyborach. 

Te wypowiedzi bardzo ostro skomentowała Kaja Godek. Publikujemy poniżej cały jej komentarz, pierwotnie zamieszczony na stronie zycierodzina.pl:

 

Dominikanin o. Paweł Gużyński udzielił „Gazecie Wyborczej” wywiadu. Znalazły się w nim przemyślenia na temat projektu zakazującego aborcji na niepełnosprawnych dzieciach. Lektura opinii Gużyńskiego budzi smutek i przerażenie.

 

Jest w tym wywiadzie mieszanka poglądów, które trudno ze sobą łączyć. Przyznanie, że Kościół winien głosić sprzeciw wobec zabijania nienarodzonych, poprzedzono wyrażeniem niezadowolenia, że w okolicy świątyń zbiera się podpisy pod ustawą antyaborcyjną. Duchowny opisuje nawet, że osobiście wypraszał zbierających podpisy z terenu należącego do jego klasztoru. Czy właśnie w ten osobliwy sposób nauczał o wartości życia – niestety nie precyzuje.

W wywiadzie pada stwierdzenie zgoła kuriozalne, jakoby złożenie projektu w Sejmie nie było poprzedzone publiczną debatą. Nie wiem, w jakiej rzeczywistości trzeba żyć, aby twierdzić, że w Polsce nie mówi się publicznie o aborcji. Od kilku lat raz po raz pojawiają się w Sejmie projekty jej zakazujące lub przynajmniej znacznie ją ograniczające. Liczba artykułów na ten temat na portalach i w prasie papierowej jest niebagatelna. Kilkaset tysięcy ludzi rocznie bierze udział w rozmaitych marszach pod hasłami obrony życia i wartości rodzinnych. Pikiety, manifestacje, uliczne zbiórki, pozwy i kontrpozwy składane w sądach, petycje, konferencje prasowe, wykłady – czy naprawdę nie ma debaty? A może fakt, że debata kieruje się w stronę uznania prawa do życia dla każdego dziecka, uwiera tak bardzo, że lepiej udawać, że jej nie ma?

Gużyński w „Wyborczej” wyraża też opinię skrajną i bulwersującą. Twierdzi, że starań o prawo do życia dla niepełnosprawnych dzieci nie powinno się podejmować zanim nie wypowiedzą się eksperci. Chciałabym zatem wprost zapytać, jakich ekspertów ma na myśli? Czy jest w stanie spojrzeć w oczy dziecku z zespołem Downa albo jakąkolwiek inną niepełnosprawnością i powiedzieć, że jego narodziny były nieuzasadnione, bo niepoprzedzone wypowiedziami ekspertów? Kto konkretnie miałby ustalać: zabić czy nie? Czy namawiane do aborcji matki też powinny konsultować się z rzeczonymi ekspertami? Co w sytuacji, jeśli będą mieć odmienne zdanie? Wtedy powinni decydować eksperci czy wolny wybór kobiety? Bo rozumiem, że prawo dziecka do narodzin nie będzie właściwą kategorią dla rozpoznania sprawy?

Znany dominikanin rozpoczyna swój wywód twierdzeniem, że zbiórek podpisów w pobliżu kościołów powinniśmy unikać jak diabeł święconej wody. Porównanie jest niezwykle trafne. Pozostaje mieć nadzieję, że na co niektórych widok wolontariuszy zbierających podpisy w obronie nienarodzonych dzieci faktycznie podziała jak egzorcyzm i że sami złożą na formularzu swój podpis.

Kaja Godek