"Rządząca PO i opozycyjne PiS zgodnie wołają o przybycie dodatkowych sił NATO do Polski - pisze na łamach "Rzeczpospolitej" Andrzej Talaga. "Mają rację, bardzo się przydadzą, nasza obrona ma bowiem luki, które osłabiają polską pozycję geopolityczną".

Jak zauważa Talaga luki te wynikają nie tyle z czyjejkolwiek złej woli (bo stan armii to zasługa – w pozytywnym
i negatywnym znaczeniu – wszystkich kolejnych rządów po 1990 r.), ile z braku środków na zbrojenia.

"Ani postkomunistyczny SLD, ani niegdyś liberalna PO, ani ultrapatriotyczne PiS nie miały politycznej woli, by zabezpieczyć Polskę w wystarczający argument twardej siły. Inne wydatki zawsze wydawały się pilniejsze" - wskazuje komentator.
Jako pierwszą lukę Talaga wskazuje mizerną liczebność armii. "Na potrzeby konfliktu o niskiej intensywności, typu obecne przepychanki na wschodniej Ukrainie, 100 tys. stałego wojska i 20 tys. rezerwy wystarczy. Jednak w razie wojny na pełną skalę – nie. Tym bardziej że nie mamy sił obrony terytorialnej".

W razie zagrożenia Polska oczekiwałaby na pomoc NATO.

"Jedna brygada może bronić terenu o długości 5 km. Wojsko Polskie jest w stanie wysłać w pole 15 brygad, a zatem obstawić ledwie 75 km. Łączna granica Polski z rosyjskim obwodem kaliningradzkim i Białorusią (kierunki potencjalnego ataku lądowego) to ponad 600 km. Nikt w sztabie generalnym nie myśli zatem o obronie granic w duchu 1939 r., bo byłoby to bezmyślne wytracenie wojska. W razie ataku czeka nas wojna manewrowa, zorganizowane wycofywanie się na rubieże zachodnie w oczekiwaniu na pomoc NATO".

"Waszyngton już wie, że zaniedbał Europę Środkową - pisze Talaga - a Rosja stała się na nowo poważnym problemem. Teraz trzeba nam bić pięściami w jego bramy wystarczająco długo i głośno, by nie tylko reagował na poczynania Moskwy, ale też dokonał – niewielkim kosztem – wysiłku zmieniającego geopolityczny układ sił w tej części Starego Kontynentu. Na korzyść swoją i przy okazji Polski" podsumowuje Andrzej Talaga.

Ab/rp.pl