Niemieccy śledczy już w lutym ubiegłego roku zidentyfikowali jako potencjalne zagrożenie Tunezyjczyka, który przed świętami dokonał zamachu na jarmark świąteczny w Berlinie. Uznali jednak, że prawdopodobieństwo, iż dokona zamachu jest nikłe – informuje „Süddeutsche Zeitung”.

Do zamachu przeprowadzonego przez 24-letniego Anisa Amri przyznało się tzw. Państwo Islamskie. Terrorystyczna organizacja napastnika nazwała swoim żołnierzem.

Już w lutym niemieckie władze określiły Amriego jako potencjalne zagrożenie. Nastąpiło to, gdy pojawiły się informacje wywiadowcze świadczące, że mężczyzna kontaktował się z członkami Państwa Islamskiego. Oferował wówczas, iż jest gotowy przeprowadzić zamach samobójczy.

Informacje takie publikuje „Süddeutsche Zeitung”. Reutersowi natomiast nie udało się skontaktować z urzędnikami Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Niemiec, by potwierdzić doniesienia dziennika.

Amri, którego 23 grudnia zastrzeliła włoska policja, starał się nabyć broń, niezbędną do przeprowadzenia ataku oraz szukał wspólników – informują wspólnie „Süddeutsche Zeitung” oraz nadawcy NDR i WRD, powołując się na dokumenty służb bezpieczeństwa.

Jednak niemieccy urzędnicy, którzy ostatecznie spotkali się w sprawie Tunezyjczyka, a następnie mieli zdecydować, czy należy deportować mężczyznę – uznali że nie stanowi zagrożenia, a decyzja o wydaleniu napastnika z Berlina, nie obroni się w sądzie.

emde/tvp.info