Jesteśmy na jednym z najniższych miejsc w Europie w rankingu, które opisuje sytuację matek.

W 2015 r. Polska znalazła się na 9. miejscu od końca, jeśli brać pod uwagę kraje UE. Za nami są m.in. Chorwacja, Rumunia i Bułgaria. W tym pesymistycznym obrazie Polska ma jeden atut. Jesteśmy na drugim miejscu na świecie (brano pod uwagę 179 państw) pod względem ryzyka śmierci młodych matek przy porodzie (do 15. roku życia). Ryzyko wystąpienia zgonu do tyczy jednej matki na 19,8 tys. porodów. W Wielkiej Brytanii jest ono blisko trzy razy wyższe. W Czechach ten wskaźnik wynosi 1 do 12,1 tys. Tyle że rocznie w Polsce takim nastolatkom rodzi się tylko ok. 200 dzieci (według GUS w 2013 r. – 238).

Raport brał pod uwagę – oprócz śmiertelności młodocianych matek – także umieralność noworodków, sytuację ekonomiczną i status społeczny kobiet. Sytuacja w Polsce nie wygląda dobrze, bowiem na tysiąc dzieci – nim skończą pięć lat – ginie u nas 5,2. W Norwegii, która zajęła pierwsze miejsce w rankingu, wskaźnik ten wynosi 2,8. W Niemczech 3,9. Gorzej od nas z państw UE wypadły tylko Węgry (6,1), Słowacja (7,2) i Rumunia (12).

Jesteśmy również na czwartym miejscu... od końca w zestawieniu 25 najbogatszych stolic - pod względem śmiertelności dzieci (stolice uznawane są za miejsca, w których opieka medyczna nad matkami jest na najwyższym poziomie w państwie, dlatego ten wskaźnik może być miernikiem jakości opieki).

W 2013 roku kontrola przeprowadzona przez Fundację Rodzić po Ludzku, która miała miejsce w szpitalach na Mazowszu alarmowała o problemie. Okazało się, że żadna z 10 sprawdzonych placówek nie wdrożyła nowych standardów.

Daria Omulecka z Fundacji Rodzić po ludzki informowała:

„Nasze najnowsze badania wśród rodzących wykazały, że dla 30 proc. ankietowanych po ród to trauma. Problem polega również na tym, że szpitale nie chcą ujawniać danych dotyczących rodzenia. Fundacja Rodzić po Ludzku wysłała ankiety do ponad 400 szpitali, pytając m.in. o warunki panujące na oddziale, dostępność szkoły rodzenia, procedury podczas porodu, obecność osób towarzyszących, kontakt matki i dziecka po narodzinach, dostępność na oddziale psychologa i doradcy laktacyjnego. Część placówek w ogóle nie poczuwała się do obowiązku podzielenia się takimi danymi.”

KZ/Forsal.pl