Wychowanie młodego pokolenia w duchu pojednania i tolerancji to wielkie zadanie chrześcijaństwa, a więc także naszego Kościoła – mówi abp Marian Jaworski.

Cezary Gawryś: Kiedy Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił 16 stycznia 1991 roku obsadzenie stolicy arcybiskupiej we Lwowie, było to wymownym znakiem pozytywnych przemian politycznych, jakie nastąpiły w naszej części Europy. Jednakże misja Księdza Arcybiskupa od samego początku okazała się niesłychanie trudna…

Abp Marian Jaworski: Jeszcze jako administrator Archidiecezji w Lubaczowie, na jesieni 1989 r. podjąłem starania, aby odwiedzić Lwów, a także niektóre wspólnoty religijne archidiecezji lwowskiej. Przekonałem się wówczas, jak wielkie jest tam pragnienie wśród księży i wśród wiernych, aby posiadać własnego biskupa. Księża czuli się zagubieni – w tym sensie, że każdy z nich pracował w osamotnieniu i nie mieli ojca. Potem jeszcze kilkakrotnie odwiedzałem Lwów, a także w miarę możliwości kościoły w terenie. Stopniowo zaczęło się wyczuwać, że zarówno księża, jak i wierni mają żal, pretensję, że wciąż nie mają u siebie biskupa na stałe. Kiedy więc sytuacja polityczna w istniejącym jeszcze wówczas Związku Radzieckim zmieniała się coraz bardziej, Ojciec Święty ogłosił publicznie hierarchię greckokatolicką na Ukrainie, a jednocześnie mianował mnie arcybiskupem-metropolitą obrządku łacińskiego we Lwowie, przydzielając mi do pomocy dwóch księży biskupów sufraganów – o. Rafała Kiernickiego, długoletniego proboszcza katedry we Lwowie, i ks. Marcjana Trofimiaka, proboszcza z Krzemieńca. W Kamieńcu Podolskim biskupem został ks. Jan Olszański, a w Żytomierzu – ks. Jan Purwiński. Nominacje te zostały źle zrozumiane w kręgach administracji państwowej województwa i miasta Lwowa, a mianowicie odebrano je tak, że oto Ojciec Święty bez porozumienia z władzami w Kijowie kreował nowe diecezje łacińskie na Ukrainie. W rzeczywistości było inaczej. Ówczesny nuncjusz apostolski Colassuonno omawiał te sprawy z władzami państwowymi i nie chodziło bynajmniej o tworzenie nowych diecezji, lecz o obsadzenie biskupami tych diecezji, któ­re istniały już w przeszłości (metropolia lwowska od roku 1375) i miały swoją tradycję, a jedynie przez reżim komunistyczny zostały pozbawione swoich struktur. Sprzeciw władz ukraińskich spowodował również, że mój ingres do katedry lwowskiej, wyznaczony na 6 kwietnia 1991 roku, został przesunięty i odbył się dopiero 18 maja.

Czym było to przeżycie dla Księdza Arcybiskupa ?

Trzeba w tym widzieć niezbadane wyroki Bożej Opatrzności, bo czy mogłem się spodziewać, kiedy w 1945 roku jako dziewiętnastoletni alumn seminarium wyjeżdżałem ze Lwowa, że powrócę tu jako metropolita? Muszę wyznać, że na mojej drodze życiowej były pewne wydarzenia, które mogły dawać do myślenia. Otóż ogłoszenie mojej nominacji na biskupa w 1984 roku miało miejsce 24 maja, to jest w dniu Matki Bożej Wspomożenia Wiernych, które to święto wprowadził papież Pius VII po swoim powrocie na Stolicę Piotrowa w Rzymie z niewoli awiniońskiej. Natomiast w Polsce święto to zostało wprowadzone do liturgii Kościoła po powrocie kardynała Stefana Wyszyńskiego na stolicę arcybiskupią w Gnieźnie i Warszawie w 1956 roku, z uwięzienia w Komańczy. Przed powrotem do Lwowa nie miałem jednak śmiałości myśleć, że wymowa symboliczna tych dat dotyczy też jakoś mojej osoby.

W jakim stanie znajdowała się archidiecezja lwowska w momencie odnowienia jej struktur?

Można powiedzieć, że to, co zostało na terenie archidiecezji lwowskiej, to były „resztki Izraela” albo „ruina domu Dawidowego”. Kościoły były zniszczone, zdewastowane, pozamieniane na magazyny, niektóre zaś służyły jako muzea ateizmu. Wnętrza pozbawione były jakiegokolwiek wyposażenia. Tynki poodpadane, ołtarze zrujnowane, posadzki zniszczone, a wiele świątyń było przebudowanych wewnątrz, na przykład nawy podzielone były na piętra. Na ogół najlepiej zachowały się te kościoły, które służyły jako muzea ateizmu. Czasami zachowały się w nich nawet jakieś obrazy święte. Sprzęty liturgiczne zostały na ogół wywiezione jeszcze przez księży wyjeżdżających do Polski. Nade wszystko jednak brak było i nadal jest brak kapłanów. Tylko kilku, w sędziwym wieku, którzy ostali się na tych terenach przez czterdzieści pięć lat władzy komunistycznej, i kilku wyświęconych w ciągu ostatnich 20 lat w seminarium w Rydze.

Czy wierni, czyli katolicy obrządku łacińskiego, to wyłącznie Polacy, którzy pozostali na Ukrainie po zmianach granic państwowych w I945 roku, czy też są wśród nich także ludzie innych narodowości? Jak wygląda wśród wiernych, z którymi Ksiądz Arcybiskup ma do czynienia, związek między katolicyzmem a poczuciem narodowym?

Wierni naszego Kościoła to ci, którzy w 1945 roku nie wyjechali do Polski, ale także ci, którzy po odebraniu przez władze legalności Kościołowi unickiemu, korzystali przez całe lata ze świątyń łacińskich. Szacuje się, że we Lwowie jest około 40-50 tysięcy wiernych Kościoła rzymskokatolickiego, ale nie są pod tym względem prowadzone żadne statystyki. Trudno byłoby stwierdzić, że katolicy rytu łacińskiego to wyłącznie Polacy, którzy po drugiej wojnie światowej pozostali na Ukrai­nie, względnie – jeśli chodzi o wiernych z diecezji kamienieckiej i żyto­mierskiej – ci, którzy powrócili do swoich stron po zesłaniu przez Stalina jeszcze w latach trzydziestych w głąb Imperium, na przykład do Kazachstanu. Wielu uczęszczających do naszych świątyń pochodzi z rodzin mieszanych, polsko-ukraińskich, są także wierni narodowości rosyjskiej. Dlatego też są na Ukrainie miejscowości, w których odprawiamy Mszę świętą także po ukraińsku i po rosyjsku.

Jakie najpilniejsze zadania stoją dziś przed Kościołem w archidiecezji lwowskiej?

W sytuacji, jaka zaistniała po kilkudziesięciu latach trzeba zaczynać niemal wszystko od początku. Nasze zadanie to odbudowa zrujnowanego Kościoła – i zrujnowanych świątyń, katechizowanie nie tylko dzieci i młodzieży, ale wszystkich, przez wiele bowiem lat wielu ludzi nie miało bliższego kontaktu z Kościołem, i to zarówno ze względu na sytuację polityczną, jak i po prostu z powodu odległości od najbliższej czynnej świątyni. Często trzeba było pokonać kilkadziesiąt kilometrów, żeby dojechać na nabożeństwo. W rezultacie wielu wiernych nie znało zupełnie porządku Mszy świętej. Przy tym wszystkim istnieje konieczność odbudowania stanu kapłańskiego, który przez minione lata został zniszczony. Podobnie jest z życiem zakonnym.

Zasadniczo nie ma trudności z odnowioną liturgią posoborową, trzeba jednak być bardzo ostrożnym z wprowadzaniem nowych form pobożności, które nie odpowiadają wrażliwości tutejszych ludzi. Nie wyobrażam sobie na przykład przyjmowania komunii św. na rękę, wyjątkowo zdarza się, że ludzie przyjmują na stojąco, a tak – tylko na klęczkach. Muszę jednak powiedzieć, że ludzie są tutaj bardzo otwarci, a możliwość katechizacji dzieci i młodzieży sprawia, że bardzo szybko tworzy się obraz Kościoła posoborowego. Katechizacja odbywa się w zakrystiach, w nawach bocznych lub w pomieszczeniach zaadaptowanych do tego celu. Katechizują księża, głównie jednak siostry zakonne.

Obecnie kościoły stopniowo się zapełniają, tak ludźmi starszymi, jak i młodymi. Trzeba pamiętać, że przez cały poprzedni okres przyprowadzanie dzieci do kościoła było niemożliwe (przed świątyniami w niedzielę dyżurowali nauczyciele). Jeśli chodzi o skład społeczny wiernych, to na prowincji przeważają ludzie pracy fizycznej, zaś w miastach są przedstawiciele wszystkich warstw.

Czy występuje, i jak się przejawia, głód wiary wśród ludzi wychowanych w czasach komunistycznych w duchu ateizmu?

Trzeba powiedzieć – ogólnie rzecz biorąc i nie ograniczając się do wiernych uczęszczających do kościoła – że znajomość podstawowych prawd wiary jest bardzo niska. Trzeba tu bowiem odróżnić to, co jest pragnieniem Boga, a nawet przyznawaniem się do Niego, od znajomości prawd wiary. Przyczyny tego są wielorakie: brak przez długie lata nauczania religijnego, obecnie brak książek religijnych, brak katechizmów, zupełny brak znajomości dziejów chrześcijaństwa na skutek zdeformowanego i selektywnego nauczania historii. Wielu ludzi żyje ponadto w kręgu swoistej laicyzacji, będącej dziedzictwem długotrwałej propagandy komunistycznej. Obecnie ani w szkole, ani w mediach na Ukrainie nie ma antyreligijnej propagandy – przeciwnie, z okazji różnych świąt emitowane są w telewizji specjalnie programy religijne, na przykład transmisje z nabożeństw. Laicyzacja polega zaś na tym, że ludzie przez kilkadziesiąt lat wychowywani byli i w praktyce żyli poza jakimkolwiek wpływem religijnym. Innym czynnikiem laicyzacji jest na pewno zbyt mała liczba świątyń w stosunku do liczby mieszkańców.

Problemem dającym się wciąż bardzo we znaki jest wzrost przestępczości, łamanie prawa, co zresztą jest zjawiskiem typowym dla okresu przemian ustrojowych. Warunki życia na Ukrainie są dziś bardzo trudne, co wynika w dużej mierze z konieczności przebudowy całego systemu społeczno-ekonomicznego. Z chwilą upadku komunizmu najszybciej uległa zmianie telewizja – dziś są tu emitowane te same filmy i reklamy co na Zachodzie.

Trzeba tutaj wspomnieć o zjawisku sekt, które na terenach byłego Związku Radzieckiego znajdują szczególnie sprzyjający grunt właśnie ze względu na zapotrzebowanie na Boga. Ich sposób spotykania ludzi i organizowania wspólnot, zapewniający bliski kontakt między ich członkami, zaspokajają potrzeby ludzi, którzy z jednej strony nie znają podstawowych prawd wiary, a więc niezdolni są do krytycznej oceny proponowanych im treści, z drugiej strony nie mając oparcia w żadnej wspólnocie, spragnieni są ludzkiego ciepła. Ci ludzie są jakby ugorem, nie zasianą ziemią. Dodatkowym czynnikiem popychającym ludzi ku sektom są konfrontacje między konfesyjne.

Wiadomo, że na terenie Ukrainy występują zadrażnienia bądź konflikty między poszczególnymi Kościołami czy wyznaniami. Co jest ich przyczyną?

Sprawa ma dwa aspekty. Cerkiew prawosławna na Ukrainie jest obecnie podzielona – część duchowieństwa i wiernych związana jest z Patriarchatem Moskiewskim, inna część jest autokefalią ukraińską. Oprócz tego istnieje Kościół greckokatolicki, nazywający się też Kościołem ukraińsko-bizantyjskim, którego zwierzchnikiem jest arcybiskup większy Lwowa, kardynał Lubacziwski, oraz nasz Kościół – rzymskokatolicki obrządku łacińskiego. Na terenie samej archidiecezji lwowskiej większość stanowią grekokatolicy. Natomiast w dwóch pozo­stałych diecezjach wchodzących w skład metropolii lwowskiej, a więc w diecezji kamienieckiej i żytomierskiej, na ziemiach za Zbruczem, większość ludności to prawosławni – natomiast grekokatolicy są tam w mniejszości.

Na skutek podziałów w prawosławiu, a także sporów o cerkwie, a więc budynki świątyń, dochodzi do konfliktów pomiędzy wspólnotami prawosławnymi i greckokatolickimi. Natomiast gdy chodzi o Kościół rzymskokatolicki, trudności rodzą się na tle zarzutu o repolonizację i latynizację. Obawy te w moim przekonaniu nie mają oparcia w rzeczywistości ani głębszego uzasadnienia. Przede wszystkim dlatego, że Kościół rzymskokatolicki obrządku łacińskiego stanowi na tych ziemiach zdecydowaną mniejszość, która nikomu nie może zagrażać, a ponadto nie ma charakteru narodowego, bowiem otwarty jest na zaspokajanie potrzeb religijnych wszystkich, którzy w tym właśnie obrządku chcą praktykować. Nie ma też mowy o prozelityzmie z naszej strony. Nikomu bowiem nie odbieramy jego wiernych – są tylko przypadki, że wierni, którzy nie mieli do tej pory możności praktykowania w Kościele katolickim i korzystali z posługi duszpasterskiej w innych Kościołach, dziś wracają do swego Kościoła macierzystego.

CZYTAJ DALEJ NA: laboratorium.wiez.pl