Warto wreszcie jasno zakreślić nasz stosunek do jednego z największych wyzwań, jakie stoją przed Europą. Nawet nie jedynie przed Europą współczesną czy choćby Europą ostatniej dekady, ale w ogóle przed Starym Kontynentem w ciągu ostatnich 100 lat.

Decyzja całego narodu

Mam nadzieję, ze mój artykuł sprowokuje debatę, która naprawdę jest w naszym kraju bardzo potrzebna, bo przygotować powinna stanowisko opinii publicznej w tej kwestii. Natomiast to, co uważa w tej sprawie większość opinii publicznej (społeczeństwa) musi – mówię to bardzo serio ‒ stanowić dyrektywę dla działań rządu. Mogę sobie wyobrazić, że w różnych kwestiach, nawet ekonomicznych czy socjalnych, władza korzystając z mandatu wyborczego i moralnego podejmuje decyzję za naród i niejako wyznacza mu drogę, którą ma podążać. Jednak nie w w kwestii imigrantów (uchodźców)! Tutaj rząd, prezydent, ale też partia rządząca w żaden sposób nie może rozminąć się z nastrojami społecznymi. Aby jednak władza wiedziała czego społeczeństwo chce – poza dość oczywistą znajomością faktu, że nie chce uchodźców (imigrantów) – potrzebna jest właśnie debata, którą niniejszym proponuję na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”.

Dla większej przejrzystości przedstawię moje stanowisko w punktach. Także po to, aby łatwiej się było do nich odnieść potencjalnym polemistom, którzy są doprawdy mile widziani jako, że akurat w temacie „islam i muzułmanie” musimy wiedzieć i czego chcemy, i czego nie chcemy, a nie reagować jedynie na zasadzie emocjonalnych „odruchów Pawłowa”, nawet jeśli podyktowane są one najlepszymi, patriotycznymi intencjami i naturalną (dla nas, dla naszego obozu) chęcią obrony tradycyjnych wartości.

1. Nie chcemy imigrantów! Wszak musimy być precyzyjni: nie chcemy imigrantów spoza Europy, a musimy być jeszcze bardziej precyzyjni: nie chcemy także uchodźców z muzułmańskiej części Europy (Albania, Kosowo, duża część Bośni i Hercegowiny, spora część Macedonii), ale w naszym narodowym interesie ekonomicznym, społecznym, demograficznym (!) i politycznym jest przyjmowanie na dłuższy okres czasowy albo i na stałe gości ze Wschodu. Oczywiście nie chodzi o Bliski Wschód, ale o kraje położone za wschodnią granicą Polski, jak Ukraina czy Białoruś. Można to rozszerzyć do całego czy prawie całego obszaru dawnego Związku Sowieckiego, a mówiąc znów bardzo precyzyjnie: jego europejskiej części.

Nasze fakty – ich mity

2. Proste, łatwe, przyjemne i często używane w debacie publicznej pojęcie: „uchodźcy-chrześcijanie”, których mamy przyjmować zamiast „uchodźców-muzułmanów” wymaga też bardzo szczegółowego rozebrania na „czynniki pierwsze”. Rzecz w tym, że choć to głównie islamscy imigranci stanowią realne zagrożenie kryminalne czy terrorystyczne dla Starego Kontynentu, to trzeba również powiedzieć wprost, na co wskazuje przykład krajów skandynawskich, a szczególnie Szwecji i Danii, iż choćby czarni chrześcijanie z Erytrei również kiepsko asymilują się z tymi społeczeństwami, tworzą swoiste getta i w olbrzymiej mierze (wedle tamtejszych statystyk bardziej nawet niż syryjscy wyznawcy Mahometa!) nie podejmują pracy, tylko żyją na „socjalu”.

3. Nasze zdecydowane veto wobec przyjmowania uchodźców spoza Starego Kontynentu, a szczególnie muzułmanów jest podyktowane także ich dobrem (sic!). Łatwiej będą się oni integrować w krajach z wielusettysięcznymi czy milionowymi wspólnotami islamskimi, jakie istnieją w państwach Beneluksu (zwłaszcza Belgia i Holandia), Francji, Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej (szczególnie w Anglii), Niemiec czy we Włoszech. Chyba, że zwolennicy przyjmowania do Polski uchodźców (imigrantów), w tym z krajów muzułmańskich, mają w nosie ich interesy, tylko myślą o wielkich zmianach społeczno-kulturowo-cywilziacyjno-religijno-demograficznych, które mają całkowicie zmienić tradycyjną, konserwatywną – dla nich wsteczną… ‒ strukturę społeczeństwa polskiego.

4. Dobrym przykładem na naszą dotychczasową otwartość na uchodźców (imigrantów) islamskich, było przyjęcie do naszego kraju prawie 100 tysięcy gości z Czeczenii, którzy trafili do nas po agresji Federacji Rosyjskiej na ten kraj. Charakterystyczne i potwierdzające rozważania z punktu trzeciego jest fakt, że olbrzymia większość z nich, poza około tysiącem, zatrzymała się w Polsce na krótko, aby dalej podążyć do krajów Europy Zachodniej czy Północnej (głównie do Niemiec, Austrii, Danii i Szwecji).

5. Nasze uzasadnione veto wobec przyjmowania islamskich imigrantów nie może oznaczać braku akceptacji dla kilkuset(?) syryjskich czy irackich muzułmanów, którzy w Polsce studiowali, tu się ożenili, tu mieszkają ze swoim polskimi żonami i spolonizowanymi dziećmi, znają język polski, tutaj pracują, płacą podatki i wsiąkli w polski krajobraz. Reasumując: zdecydowana negacja dla muzułmańskich uchodźców nie równa się bynajmniej niechęci do wyznawców Allaha – obywateli Rzeczpospolitej od lat kilkudziesięciu czy kilkunastu. Co więcej, obok oczywistych względów merytorycznych, które przedstawiłem powyżej, są też względy polityczno-PR-owskie: pokazując nasze selektywne stanowisko wobec muzułmanów: „NIE” dla ludzi nie mających nic wspólnego z polską tradycją i rzeczywistością i „TAK” dla muzułmanów – współobywateli RP, nie mówię już o wspaniałych, wielowiekowych patriotycznych tradycjach polskich Tatarów w Rzeczpospolitej ‒ uzyskujemy argument i bardziej poręczne instrumentarium w tej debacie. W debacie zresztą nie tylko przecież toczonej w kraju, ale również poza jego granicami, na forum UE, gdzie piłka z napisem „imigranci” i naczelne pytanie „jak ich rozlokować?” zdominowała dyskurs, współgrając zresztą coraz silniej z dyskusją dotyczącą zagrożenia terrorystycznego.

Porażające dane wywiadu

6. Istotnym naszym argumentem przeciwko imigrantom spoza Europy jest właśnie, zasygnalizowana w ostatnim zdaniu poprzedniego punktu, kwestia minimalizowania zagrożenia atakami terrorystycznymi. W sytuacji, gdy głównodowodzący wojsk NATO w Europie generał Phillip Breedlove twierdzi, że co najmniej 1500 bojowników islamskich przemknęło do Europy na fali swoistej imigracyjnej inwazji – nie można tej wypowiedzi lekceważyć, bo przecież stoi za nią, powiedzmy wprost, praca amerykańskiego wywiadu. Gdy z innych wiarygodnych źródeł dowiadujemy się, że ISIS wszedł w posiadanie dwóch tysięcy syryjskich paszportów – tym bardziej musimy być czujni. Wreszcie, gdy wiemy, że za zamachami w Paryżu (o tym wiedzą wszyscy) i Ankarze (o tym się nie mówi) stoją islamiści - „uchodźcy”, tym bardziej trzeba stawić tamę uchodźcom, aby po prostu, wręcz statystycznie nie zwiększać zagrożenia terrorystycznego w Polsce. To doprawdy kwestia statystyki: im więcej uchodźców, tym właśnie matematycznie większe prawdopodobieństwo zamachów. Zakładając nawet optymistycznie, że tylko promil muzułmańskich imigrantów pójdzie w kierunku zabijania niewinnych ludzi, to – rzecz jasna – im większa liczba uchodźców, tym większa statystycznie biorąc ‒ zamachowców...

7. Zdecydowane „NIE” dla imigrantów (uchodźców) w ogóle, a islamskich szczególnie, nie oznacza bynajmniej totalnej negacji współpracy ze światem islamu. Jestem jak najbardziej za tym, aby państwo polskie ożywiło kontakty handlowe z krajami muzułmańskimi, w tym zwłaszcza arabskimi. Im więcej będziemy tam sprzedawać naszych towarów ‒ tym lepiej, bo tym więcej będzie miejsc pracy w Polsce, a polscy obywatele będą lepiej wynagradzani. Jestem też otwarty na, konkretnie arabskie, inwestycje w Polsce. Mając do wyboru pieniądze z Kataru czy z Rosji – wybieram te pierwsze, oczywiście paląc cały czas zielone światło dla rodzimego kapitału. Niestety, nie mamy go wciąż zbyt dużo.

Podsumowując: to pragmatyczne podejście polskiej prawicy – niezgoda dla uchodźców, akceptacja dla współobywateli wyznania islamskiego, czy wspieranie handlu między Polską a krajami arabskimi (szerzej: muzułmańskimi), zgoda na ewentualne inwestycje arabskie w Polsce ‒ o ile nie będą „picem na wodę, fotomontażem”, jak słynny katarski inwestor od Stoczni Gdańskiej, który objawił się w kampanii wyborczej 2008 roku, a następnie rozpłynie się niczym w burzy piaskowej.

To, co proponuję jest najbardziej optymalne dla polskich interesów ekonomicznych, politycznych i demograficznych oraz dla naszej tożsamości kulturowej, cywilizacyjnej i religijnej.

Ryszard Czarnecki

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (11.04.2016)