Otóż wedle najnowszej wersji owa zbawienna „reforma” ma polegać w zasadzie wyłącznie na podniesieniu wieku przechodzenia na emeryturę do 67 lat. Po raz kolejny zarówno politycy jak i dziennikarze, wykazują się ignorancją i nieznajomością języka polskiego, jako że w przypadku, kiedy chodzi wyłącznie o sprawę podniesienia wieku emerytalnego, nie może być mowy o użyciu słowa REFORMA. Wystarczy zajrzeć do słownika i od razu wiadomo, że reforma… „od łac. reformare – przekształcać. Zmiana jakiegoś systemu (szczególnie społecznego lub politycznego), przekształcenia organizacyjne i systemowe w jakiejś firmie lub instytucji, które polegają na ich ulepszeniu, prowadzącym do sprawniejszego i bardziej wydajnego funkcjonowania.”


O co więc chodzi w tym całym przedstawieniu? Na pierwszy rzut oka widać przecież, że aktualne działania rządu, mające ewidentnie charakter doraźnej prowizorki w coraz bardziej kulejącym systemie ubezpieczeń społecznych, sprowadzające się do podniesienia wieku emerytalnego (co na jakiś czas pozwoli zmniejszyć wydatki na świadczenia, a jednocześnie przyniesie dodatkowe środki na bieżące wypłaty z FUS), w żaden sposób nie mieszczą się w przytoczonej definicji. I to, naszym zdaniem, jest sedno sprawy. Obecny rząd nie ma bowiem zamiaru wprowadzać żadnej reformy w dziedzinie ubezpieczeń społecznych bo po pierwsze reforma taka musiałaby od podstaw przebudować system ubezpieczeń społecznych co byłoby dla społeczeństwa ogromnym wstrząsem i jest ponadto opatrzone poważnym ryzykiem utraty elektoratu, po drugie musiałoby rozbić zeskorupiały układ urzędniczo-polityczny a co za tym idzie, pozbawić wpływu na fundusze przeznaczone na emerytury jedyną grupę, która korzysta na zaistniałej sytuacji (na przykład: z decyzji rządu niewątpliwie bardzo cieszą się właściciele i zarządzający OFE gdyż rząd sprawił im nie lada prezent, pozwalając by obracali z wielką osobistą korzyścią składkami wszystkich ubezpieczonych przez okres o kilka lat dłuższy niż to wynikało z dotychczasowych uregulowań), po trzecie stworzy pozory działania rządu i troski o obywatela i jego dobro. Spektakl jest do tego stopnia starannie odegrany, że odbył się nawet „spór koalicyjny” polegający na początkowym braku zgody PSL na reformę i dramatycznym „szukaniu kompromisu” co mogło wywieść w pole tylko wyjątkowo leniwych umysłowo obserwatorów.

 

Jak więc widać rządzącym wcale nie chodzi o uzdrowienie ZUS-u i całego systemu. Jedynym ich celem jest to, by budżet uzyskał na chwilę nieco oddechu i nie był rozpaczliwie duszony przez pętlę, jaką zaciągał tonący ZUS wraz z jego bieżącymi wydatkami; chwila ta ma trwać zapewne aż do końca rządów obecnej koalicji. Najlepszym dowodem na to, z jaką fikcją mamy do czynienia jest fakt, iż ta sama ekipa nie wnosiła żadnych zastrzeżeń, gdy Prezes ZUS-u podpisywał w zeszłym i obecnym roku kolejne kontrakty z firmą Asseco na sumę bliską miliardowi złotych, nie reaguje również na lawinowy wzrost zatrudnienia w Zakładzie (jak bardzo lawinowy, to łatwo sprawdzić na oficjalnej stronie ZUS-u). Oczywiście interes OFE również nie jest tu bez znaczenia.

 

Wydawałoby się, że prawdziwą reformą jest zainteresowana opozycja. Nic z tych rzeczy. To co mówią przedstawiciele zarówno PiS jaki SLD świadczy, że żadna z tych partii nie ma sensownego, spójnego programu przekształcenia obecnego systemu emerytalnego a tym bardziej zbudowania nowego. W gruncie rzeczy nie jest to nic zaskakującego, gdyż obie te formacje w czasie swoich rządów miały okazję zająć się problemem emerytur i przynajmniej podjąć próbę radykalnej zmiany sytuacji czego, jak pamiętamy, nie zrobiły, ba, nawet nie spróbowały. Prawda jest taka, że politycy, mimo deklaracji, w ogóle nie myślą o przyszłości obywateli czego dowodem jest nie tylko podejście do systemu emerytalnego ale również na przykład pozorowana tzw. „polityka prorodzinna” mająca na celu zwiększenie dzietności co miałoby (słusznie zresztą) zapobiec katastrofie demograficznej i finansowej a więc i zapaści systemu emerytalnego. Niestety, pomysły na ową politykę sprowadzają się na ogół do idei wypłaty kolejnych danin rodem z państwa opiekuńczego, co oznacza z kolei, iż wspólnie za to zapłacimy kolejną podwyżką podatków, bo skoro skarb państwa tonie w długach to nawet Kaczyński z pustego nie naleje o Millerze nie wspominając. Dodajmy też, iż nawet jeżeli pomysł, kolokwialnie mówiąc, „zaskoczy” i istotnie zacznie się rodzić więcej dzieci (a takiej gwarancji nie ma!), to poprawę sytuacji odczujemy (w najlepszym razie) po 25-30 latach, a jest wysoce prawdopodobne, że do tego czasu ZUS dawno podzieli los RMS Titanica i nasze przyszłe emerytury rozwieją się niczym nocna mara. Tutaj przypomnimy, że propagandowy chwyt premiera Kaczyńskiego i minister Zyty Gilowskiej z obniżką składki rentowej, był pomysłem genialnym... dla zwiększenia wpływów budżetowych. Co zadziwiające i szokujące, nawet wrogowie PiS-u jakby tego nie dostrzegli i nie wykorzystali w kolejnych kampaniach wyborczych. A przecież raptownie obniżając składkę rentową spowodowano, iż płacone przez nas składki zdrowotne rosły przynajmniej równie gwałtownie, wszak obniżka jednej, zgodnie z tym co mówią przepisy, wpływa na wzrost tej drugiej!

 

Oczywiście znacznie poważniejszej manipulacji dopuszcza się strona rządowa oraz służalcze wobec niej media. Czytając uzasadnienie posła PO, Dariusza Rosatiego dlaczego odrzucono propozycję referendum w sprawie podniesienia wieku emerytalnego możemy zobaczyć takie określenia jak: „wielka polityczna manipulacja”, „polityczne awanturnictwo” i wypowiedzi typu: „PO mówi, że źródłem dobrobytu może być praca i przedsiębiorczość, a nie czas spędzony na emeryturze. Jeśli nie chcemy żyć w nędzy, musimy dłużej pracować. I to jest dowód poczucia odpowiedzialności za państwo ze strony tego rządu” oraz najbardziej niepokojące stwierdzenie, że: „PO i PSL pracują obecnie nad obudowaniem proponowanego projektu rządowego pakietem ustaw i regulacji, które poprawią m.in. sytuację na rynku pracy.” (My osobiście zaczynamy się bać już teraz. Skoro raz coś pogrzebali, a teraz to odbudowują, to musi być to zatem pakiet zombie; kolejna egzemplifikacja – jak to panowie politycy majstrowali z rynkiem. Efekt zawsze jest podobny: zapaść lub nawet totalna ruina, a budzące trwogę początki tego procesu obserwujemy przecież już dziś). Panu Rosatiemu wtóruje dzielnie poseł Henryk Smolarz z PSL-u: „Wierzymy, że tu, w Sejmie wspólnie z rządem będziemy w stanie wypracować rozwiązania, które pozwolą na realizację marzeń wielu Polaków.” Wypowiedzi te prowadzą do bardzo smutnych konkluzji.

 

Po pierwsze rzuca się w oczy, że rząd traktuje społeczeństwo jak bandę nieodpowiedzialnych kretynów, których należy trzymać jak najdalej od decydowania o losach Polski a nawet od decydowania o sobie samych. Rząd wie lepiej co jest dobre dla obywatela a obywatel ma słuchać i wyrażać wdzięczność. Przekonanie to zresztą dało się wpoić znacznej części Polaków, którzy na wieść o tym, że możnaby ubezpieczenia emerytalne uczynić prywatną sprawą każdego człowieka odpowiadają z przerażeniem „Ale to niemożliwe, ludzie nie będą mieli z czego żyć”. Innymi słowy Polacy nie są w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której musieliby sami o siebie zadbać a sprywatyzowanie ubezpieczeń emerytalnych jest dla nich równoznaczne z pozbawieniem prawa do emerytury! Przekonanie rządu o swoim nadzwyczajnym powołaniu do zaspokajania potrzeb i spełniania marzeń obywateli przybiera charakter patologiczny, gdyż rządzący nie są w stanie przyjąć do wiadomości, że mogliby się mylić w ocenie pragnień i potrzeb Polaków. Wiedzą lepiej i już.

 

Z obserwacji wypowiedzi i poczynań Rządzących wynika jeszcze jedna rzecz. Otóż wyobraźnia rządu i posłów koalicji znacząco się ostatnio poszerzyła, jako, że bardzo niedawno zarówno premier, jak i minister Rostowski oraz wicepremier Pawlak (i nie tylko oni), twierdzili przecież, iż nie wyobrażają sobie mężczyzn (o kobietach nie wspominając nawet) w wieku lat 67 wykonujących większość prac, które na co dzień świadczą z tytułu zatrudnienia, jak również, że nie należy ufać obecnemu systemowi emerytalnemu i pilnie poszukać zabezpieczenia starości gdzie indziej. Podobna niekonsekwencja budzi obawy, że po jakimś czasie rząd dojdzie do wniosku, że dla ratowania systemu finansowania państwa należy podnieść ten wiek do poziomu, 70 a nawet 75 lat lub jeszcze wyższego.

 

Kolejna sprawa dotyczy logiki postępowania: skoro emeryci są takim obciążeniem dla budżetu to dlaczego ci „mędrcy” nie pozwolą nam zrzec się (na piśmie!) wszelkich roszczeń w stosunku do państwa polskiego z tytułu świadczeń długoterminowych i nie wypłacą nam pobranych składek (oczywiście podobnie powinien uczynić wybrany przez nas Fundusz Emerytalny), a my zobowiązujemy się samemu sobie zabezpieczyć spokojną starość i nie rościć sobie żadnych pretensji do zabezpieczenia tychże przez kolejne (równie) kochane i zatroskane rządy RP? Wszak, gdyby choć 10% Polaków poszło naszym śladem, to problemy tych pań i panów powinny się rozwiązać znacznie łatwiej i mniej boleśnie niż w drodze wprowadzenia obecnie proponowanych rozwiązań. O ileż mniej trosk i wydatków będzie w przyszłości czekało ZUS, rząd i pana premiera Tuska (oby rządził wiecznie!). Odpowiedź wydaje się prosta. Rządzącym bardzo brakowałoby i tych pieniędzy i tej kontroli, którą daje przymusowy i w dodatku niewydolny system emerytalny…

 

A tak przy okazji: zgadzając się całkowicie ze stwierdzeniem, że źródłem dobrobytu jest praca i przedsiębiorczość, chcielibyśmy jednak koniecznie wiedzieć:

a) Dlaczego zatem kolejne rządy i parlamentarzyści nie zabiorą się wreszcie do jakiejś realnie użytecznej pracy?

b) Skoro tak jest, to dlaczego ta sama ekipa uparcie robi wszystko aby legalna i uczciwa praca w Polsce była nieopłacalna, a moralna przedsiębiorczość, inna niż ta poparta kombinatorstwem i układami, stała się niemal heroicznym wyzwaniem?

Mamy nadzieję, że udzielenie odpowiedzi na te pytania nie przekracza możliwości intelektualnych Ekipy oraz nie narusza żądnej tajemnicy państwowej i służbowej…

 

Z powyższych rozważań wynika, że rząd opiera swoje działanie na wierze w stworzoną przez siebie rzeczywistość i na wyrobionych z góry przekonaniach. No, cóż, takie myślenie nosi wyraźnie znamiona sekciarstwa… Osobiście wolelibyśmy by rządzenie Polską opierało się na konkretnych i precyzyjnych wyliczeniach (nie prognozach!) a nie wierze w twory własnej wyobraźni i skutkach utrwalonych stereotypów. Marzy nam się także aby podejmowano decyzje racjonalne i przemyślane w najdrobniejszym szczególe, a nie będące tylko wyznaniem (wątpliwej) wiary pana premiera i posłów we własną wygodną wizję świata.

 

Z drugiej strony nie można się jednak dziwić, że jest jak jest, skoro Sąd Najwyższy RP usankcjonował tę grabież wyrokiem odrzucając kasację pana Adama Milczarka, gdy stwierdził w uzasadnieniu, że składka na ubezpieczenie społeczne (w tym i OFE) nie jest prywatną własnością ubezpieczonego, czyli każdego z nas kto owe składki jest zmuszony odprowadzać, lecz ma charakter „publiczno-prawny” a stąd oczywistością jest przymus płacenia składki emerytalnej jakakolwiek by ona nie była, czyli, jak można domniemywać, zrównuje się ją poniekąd z podatkami, a mimo tego nie podniosły się niemal żadne głosy sprzeciwu, to w tym właśnie widać najjaskrawiej tę prawdę, że bezwolnie pozwoliliśmy na to, aby decydowano o naszych pieniądzach ponad naszymi głowami i nie dziwmy się teraz, że polityczni rozbójnicy skwapliwie z tego korzystają.

 

Na koniec dorzucimy tylko taką refleksję, iż w całym tym zdarzeniu, arcyciekawy wydaje się być fakt, że gdy podobnie o składkach wyrażał się Pan Janusz Korwin-Mikke (który zawsze twierdzi, że składki to tylko jedna z form podatku), to gremialnie zarzucano mu demagogię i manipulację, ale gdy to samo robi sędzina SN, to (poza wspomnianym Januszem Korwin-Mikkem oraz powodem, Panem Milczarkiem) nawet pies z kulawą nogą w Polsce nie protestuje i nie oburza się na tak bulwersujące orzeczenie, będące w istocie usankcjonowaniem niczym nieograniczonego rabunku ze strony kolejnych rządów oraz dzielnie im sekundujących „Otwartych” Funduszy Emerytalnych.

 

Monika Nowak&Michał Szkuta