Janusz Korwin-Mikke opowiedział o kulisach negocjacji z Frontem Narodowym Marine Le Pen. W wywiadzie dla „Do Rzeczy” stwierdził, że fiasko tych negocjacji to dla niego żaden kłopot. „To nie ja negocjowałem, a panna Maryna Le Penówna, więc to jej problem. Wyszła na tym jak Zabłocki na mydle i trochę mi jej szkoda. Ale to jest jej wina. Łudziła się, że będzie siódmy członek frakcji. Nic jednak nie wyszło” – mówił Korwin-Mikke.

Po zakończeniu negocjacji Marine Le Pen oskarżała szefa Nowej Prawicy o „homofobię” oraz antysemityzm. Właśnie na te cechy Korwina zrzucała klęskę negocjacji. Korwin-Mikke twierdzi, że zarzuty są bezzasadne. Przytacza w związku z tym następującą anegdotę:

„Trwa ustalanie stanowisk i Le Pen ma być prezesem, pan Korwin-Mikke wiceprezesem, kolejnym jakiś Holender. No i pada pytanie, kto będzie skarbnikiem. To odpowiedzialna funkcja, więc nikt się nie zgłasza. Zapadła cisza, więc powiedziałem, że trzeba wziąć jakiegoś Żyda. W Polsce byłyby salwy śmiechu, tam zrobiło się ponuro. To był (dla nich - red.) kolejny dowód, że jestem antysemitą. To są chorzy ludzie” .

Frakcji z Nową Prawicą nie chciał tworzyć także Nigel Farage z Partii Wolności Zjednoczonego Królestwa. „Oświadczył, że dla niego najważniejsze są wybory do parlamentu krajowego. Ma teraz takie poparcie, że nie chce ryzykować” – wyjaśnia Korwin-Mikke.

Bjad/dorzeczy/gazeta.pl