Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało, że wkrótce swoją działalność rozpocznie w Bydgoszczy jednostka Integracyjnych Sił Sojuszu Północnoatlantyckiego, która wchodzi w skład tak zwanej „szpicy”. Pracować mają w niej przede wszystkim oficerowie i podoficerowie z Polski, nie zabraknie jednak także wojskowych z innych krajów członkowskich NATO.

O ocenę tej sprawy poprosiliśmy eksperta ds. bezpieczeństwa z Warsaw Enterprise Institute, Andrzeja Talagę.

Andrzej Talaga: Jest to z jednej strony bardzo dobry krok. Struktura ta została wymyślona po to, by operować na wschodnich rubieżach NATO, a nie gdzie indziej – chyba, że do kryzysu doszłoby w rejonie Morza Śródziemnego. Szpica ma, generalnie, odpowiadać na zapotrzebowanie Polski i innych krajów regionu, które oczekują zwiększenia swojego bezpieczeństwa. Siły te mają być gotowe do natychmiastowej interwencji zbrojnej, jeżeli dojdzie do konfliktu o niskiej intensywności. To, że jednostki szpicy lokowane są także w Polsce, wydaje się oczywiste. Dobre jest więc, że realizowane są decyzje z ostatniego szczytu NATO w Newport – i to także przez tak sceptycznych wobec jego wzmacniania członków Sojuszu, jak Niemcy, którzy silnie angażują się w szpicę.

Powstawanie szpicy można też z perspektywy polskiej odbierać negatywnie. Celem Polski – tak poprzedniego jak i obecnego prezydenta oraz ministerstwa spraw zagranicznych – jest stworzenie w Polsce stałych baz NATO. Szpica nie jest stała. Szpica jest z definicji mobilna, nie ma stałej bazy. Ma raczej tylko potencjał do działania, nie jest strukturą zbudowaną na dziesięciolecia, jak choćby baza w Rammstein w Niemczech. Polsce chodzi tymczasem właśnie o coś trwałego, praktycznie nieusuwalnego nie tylko z dnia na dzień, ale i z roku na rok. Te kraje, które są sceptyczne wobec stałych baz w Polsce – przede wszystkim Niemcy, ale także i Amerykanie, dość chłodno do tego podchodzący – będą wysuwały argument, że choć nie dajemy wam baz, to przecież nie zostawiamy was samych, bo jest szpica, jest na terytorium Polski, bardzo szybko osiągnie mobilność i zdolność bojową. Rzeczywiście, 48-godzinna zdolność mobilizacyjna oddziałów wojskowych, jak ma być w przypadku szpicy, to naprawdę bardzo duży sukces, bo takie duże formacje zbrojne jak brygada czy korpus, potrzebują do rozpoczęcia działania nawet trzech miesięcy.

Jest więc plusem, że szpica będzie tu działać i będzie odstraszać potencjalnego wroga od wszczynania na naszym terytorium awantur hybrydowych czy innych awantur o niskiej intensywności. Z drugiej strony jest to świetny argument, by odeprzeć polskie postulaty ustanowienie w kraju stałych baz natowskich. Będzie można argumentować, że takie bazy nie są potrzebne, bo macie już szpicę. A warto dodać, że jest to rozwiązanie krótkoterminowe: szpica może funkcjonować przez kilka lub kilkanaście lat, podczas gdy duże, stałe bazy natowskie funkcjonują dziesiątki lat i nic, ale to nic nie zapowiada ich zamknięcia. Są przecież także bazami logistycznymi na całe obszary strategiczne Europy czy wręcz obszaru euroazjatyckiego, tak jak baza turecka. Gdyby taka baza powstała także w Polsce, byłby to o wiele większy sukces niż szpica w Bydgoszczy.

Kilka dni temu Amerykanie ogłosili, że zamierzają reaktywować bazę w niemieckim Mannheim. Baza ta miała przejść w ręce niemieckie, tak się jednak nie stanie, przynajmniej w ciągu najbliższego roku. Dlaczego infrastruktura amerykańska w Niemczech jest wciąż wzmacniana, a w Polsce już nie tak bardzo?

Po pierwsze dlatego, że jest tam infrastruktura, więc jest to tańsze. Po drugie jest zgoda społeczeństwa amerykańskiego i niemieckiego, by te bazy były w Niemczech. Niemcy to nie Polska ani Litwa, tamtejsze bazy mogą więc funkcjonować w miarę bezpieczne, dalekie od potencjalnego teatru działań zbrojnych. Przypomnę, że polskie samoloty F-16, jeżeli dojdzie do konfliktu zbrojnego, mają opuścić terytorium Polski i polecieć do Niemiec, by walczyć stamtąd. Polska jest po prostu za blisko terenu ewentualnych starć. Dużo łatwiej jest przywrócić bazy amerykańskie w Niemczech, przywrócić brygady lądowe, które tam były, ale kraj ten opuściły. To głębia strategiczna: Amerykanie są w Europie, jak na warunki współczesnej wojny relatywnie blisko potencjalnego frontu, ale nie za blisko. Polska jest za blisko – i stąd ta różnica.

Amerykanie twierdzą jednak, że to tylko rozwiązanie czasowe, a wkrótce siły mają zostać przeniesione do Europy Wschodniej, w tym Polski. Jak to rozumieć?

Siły mogą przeniesione do Europy Wschodniej w dwóch przypadkach. Po pierwsze, jeżeli będą to siły natowskie, a na to potrzebna jest zgoda całego Sojuszu, której nie będzie. Po drugie, jeżeli będą to siły tylko amerykańskie, na przykład w ramach dwustronnego porozumienia wojskowego. Wówczas nie musiałby podlegać dowództwu NATO i to jest dużo prostsze. Jest jednak potrzebna na to zgoda amerykańskiego Kongresu, której także nie będzie. Jest to więc pewnego rodzaju obietnica niezobowiązująca. Są takie formuły w dyplomacji: jakby było można, to zrobimy, ale że nie można, to nie zrobimy. Tak bym to odczytywał. Po stronie amerykańskiej nie ma zgody na inne bazy w Polsce, niż na bazy logistyczne, i widać to zarówno po prawej, jak i po lewej stronie. Jedna rzecz może to zmienić. Barack Obama musiałby przegrać wybory, a do władzy musiałby dojść te kręgi Republikanów, które uważają, że sytuacja na pograniczu z Rosją jest naprawdę poważna i wymaga dokonania nie tylko transferu wojsk, ale i transferu technologii wojskowej do krajów graniczących z Rosją, zwłaszcza do Polski. Wówczas realność obecności amerykańskiej – nie w ramach NATO, ale jako takiej – byłaby dużo większa. Na to trzeba jeszcze jednak poczekać. 

bjad

<<< MUSISZ TO PRZECZYTAĆ! JAK BÓG SZUKA CZŁOWIEKA i PO CO? >>>


<<< KONIECZNIE PRZECZYTAJ! O DUSZACH ZMARŁYCH KTÓRE SIĘ Z NAMI SPOTYKAJĄ! PO CO? >>>