W trakcie kampanii wyborczej w lutym 2015 roku, 29 prezydentów miast poparło kandydaturę Bronisława Komorowskiego na urząd Prezydenta Rzeczpospolitej. W tym szacownym gronie byli m.in. prezydenci Warszawy, Krakowa, Łodzi, Rzeszowa  czy Poznania. Już wówczas, po mocno wątpliwych co do rzetelności wyborach samorządowych w 2014 roku, które dały władzę w większości miast Platformie Obywatelskiej i PSL’owi, można było przypuszczać, że ewentualne zwycięstwo wyborcze Andrzeja Dudy oraz Prawa i Sprawiedliwości spotka się z nieprzychylnym przyjęciem miejskich włodarzy. Usadowieni wygodnie w swoich lokalnych księstwach, prezydenci Majchrowski, Dudkiewicz, Adamowicz, Karnowski, czy Hanna Gronkiewicz-Waltz niechętnie dzielą się władzą i na każdym kroku starają się okazywać odrębność i niezależność od rządu w Warszawie.

Nie dzieje się tak tylko z powodów czysto ambicjonalnych. Ewentualne usunięcie ze stanowiska i przejęcie urzędu przez konkurenta politycznego dałoby dostęp do szeregu dokumentów, umów, zleceń, decyzji wewnętrznych, protokołów i mogłoby być podstawą do rozliczeń takiego delikwenta i jego współpracowników, z kilkunastoletniej często działalności. Próby usunięcia ze stanowiska prezydentów miast podejmowane były przez mieszkańców wielokrotnie, jednak w większości przypadków, pomimo zarzutów prokuratorskich, kończyły się zazwyczaj porażką obywateli. Poza nielicznymi wyjątkami, takimi jak odwołanie prezydenta Olsztyna, oskarżonego o gwałt i molestowanie seksualne, referenda w sprawie prezydenta Sopotu czy prezydent Warszawy nie przyniosły zmian. Władze lokalne trzymają się mocno, bo też jest o co walczyć.

Jak w soczewce, problemy na linii rząd-władze lokalne widać na przykładzie Gdańska. Trudno rozstrzygnąć jak dalece te konflikty mają podłoże czysto partyjne, a na ile są związane z bezpośrednią sytuacją ambicjonalno-majątkową prezydenta Pawła Adamowicza, który sam się już pogubił w zliczaniu mieszkań, których dorobił się podczas niemal dwudziestu lat rządzenia Gdańskiem. Można by powiedzieć, że działalność władz Gdańska jest nie tylko antyrządowa ale antypolska. Dziwne rzeczy dzieją się w Gdańsku: a to na wyremontowanej fasadzie poczty zamiast napisu „Urząd Pocztowy- Gdańsk 2” pojawia się napis „Postamt”, a to tramwaje wymalowane są w barwy, jakie obowiązywały w Wolnym Mieście Gdańsk i mają niemieckich patronów, a to podczas oficjalnej, międzynarodowej wizyty brytyjskiej pary książęcej przygotowano 6 tysięcy chorągiewek w barwach Wielkiej Brytanii oraz Gdańska, zabrakło natomiast barw biało-czerwonych. W ostatnich dniach prezydent Adamowicz popisał się oświadczeniem, w którym stwierdził, że nie zamierza realizować zapisów ustawy dekomunizującej i nie będzie zmieniał nazw ulic, ponieważ przepisy są niekonstytucyjne a sama ustawa absurdalna.   

Konstytucjonalistów i ekspertów od interpretacji prawa we władzach lokalnych pojawiło się zaskakująco wielu po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach w 2015 r. Samorządy odpowiadają za bezpośrednią realizację szeregu programów i reform, wprowadzanych przez rząd, chociażby za wdrożenie programu 500+, pozyskiwanie i dysponowanie środkami unijnymi, odpowiadają za budowę dróg, dostępność szkół, służby zdrowia, ośrodków kultury czy komunikacji miejskiej.  Część z władz lokalnych zapowiada wprost obstrukcję w sprawach realizacji „pisowskich ustaw”, nie licząc się z tym, że mają one służyć rodzinom i obywatelom ich miast i wspólnot. Pod hasłem sprzeciwiania się centralizacji władzy, samorządy wypowiadają posłuszeństwo i buntują się przeciwko rządowi. Są też często wykorzystywane jako narzędzia totalnej opozycji do uderzania w projekty „dobrej zmiany” i wywoływania sytuacji kryzysowych w terenie.

Samorządy to realna władza i ogromne pieniądze. To bezpośrednie dysponowanie gigantycznym często majątkiem, budżetami, kontraktami, zleceniami czy wreszcie dziesiątkami, nierzadko tysiącami etatów. Warszawski ratusz zatrudnia 22 tysiące osób. W wielu obszarach Polski powiatowej, urzędy miejskie i gminne to najwięksi pracodawcy w okolicy. Co niezwykle istotne, po '89 roku kandydaci do władz samorządowych nie musieli przechodzić lustracji, podobnie jak władza sądownicza i prokuratorzy, co skutkowało wytworzeniem się „układów zamkniętych”, od lat rządzących niepodzielnie w terenie. Dlatego zapewne tak istotne było podkręcenie wyniku wyborczego PSL’u do 24% w wyborach samorządowych w 2014 r., podczas gdy w wyborach parlamentarnych partia ludowców przekroczyła ledwie próg wyborczy. Niektórzy twierdzą, że nie bez pomocy oddanych ludzi w komisjach wyborczych oraz zdolnych komputerowców wpisujących dane do systemu, PSL uzyskał 5% z ogonkiem.

Samorządowcy nie poddadzą się bez walki. Dla większości z nich oznaczałoby to utratę przywilejów władzy, bezrobocie, a często społeczne wykluczenie, procesy i więzienie. To jest walka o przetrwanie.

Paweł Cybula