W nie tak odległej przeszłości, gdy na rynku królowała prasa w wersji papierowej, mówiło się, że polityka, tak jak muchę, najłatwiej jest zabić gazetą. Po roku ’89 celowała w tym procederze i miała wyjątkowo dobre efekty redakcja z Czerskiej. Jeśli ktokolwiek podpadł nadredaktorowi Adamowi, w ciągu kilku dni wypadał z łask i z oficjalnego obiegu. Wystarczyło, że do rzeczy zabierali się wyspecjalizowani redaktorzy, zwani pieszczotliwie cynglami. Dziś wszechpotężna moc zarówno samego redaktora, jak i jego dyspozycyjnych żurnalistów znacząco osłabła, co nie znaczy, że same metody odeszły do lamusa.

Środowiska obecnej resortowej opozycji nie tylko specjalizowały się w niszczeniu uczciwych czy niewygodnych ludzi, którzy zagrażali systemowi III RP. Wykorzystując zasoby PRL’owskich archiwów i potencjał dawnych służb, sprzyjającego im, nomenklaturowego kapitału i zagranicznych mediów w Polsce, prowadziły regularną walkę ze społeczeństwem, w poczuciu bezkarności, nie czując jakiegokolwiek zagrożenia. „Nie ma z kim przegrać tych wyborów” zapewniał w 2010 roku Donald Tusk. Jego słowa zostały wzięte na poważnie i były swego rodzaju wyznacznikiem działań całego środowiska. Zblatowane polityczno-biznesowo-medialne elity, pod patronatem wyspecjalizowanej agentury, nie doceniły działań oddolnych, ruchów społecznych i jednostek, które nie zamierzały poddawać się oportunizmowi i zgadzać na jawne oszustwa.

Jednym z pozornie drobnych elementów, który znacząco ukruszył fasadę systemu, jeśli można użyć tej przenośni, była książka Wojciech Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Książka, która ukazała się w trakcie kampanii prezydenckiej w 2015 r. mogła być błyskawicznie unieszkodliwiona za pomocą procesu w trybie wyborczym. To, że były prezydent Komorowski nie skorzystał z tego trybu, a pytania co do tej książki wywoływały w nim nerwowe reakcje, mogą świadczyć o potencjale znajdujących się tam informacji.

Wiele na to wskazuje, że ten sam zabieg chciały zastosować środowiska związane z resortową opozycją wobec ministra Antoniego Macierewicza, za sprawą książki Tomasza Piątka. Jakkolwiek sam autor zaznacza, jego dzieło zawiera ledwie „hipotezy”, to media dawnego mainstreamu do spółki z opozycją, zdążyły już wielokrotnie zażądać dymisji ministra obrony narodowej na tej podstawie. Redaktor Witold Gadowski nie pozostawia suchej nitki na autorze i jego dziele. „Przygotowana według najlepszych zasad produkcji fake newsów. Dajemy 80 proc. prawdy i 20 proc. tej dziwnej, interpretacji, naciągania, niedopowiedzenia, które tę prawdę zmienia o 180 stopni”- oświadczył w jednym z programów telewizyjnych publicysta.

W mediach społecznościowych można znaleźć zdjęcie książki Piątka, opublikowane przez dr Dominika Smyrgałę, przedstawiające kilkadziesiąt papierowych zakładek, oznaczających, jak wskazuje doradca ministra Macierewicza „tezy zakwestionowane merytorycznie, logicznie, metodologicznie i interpretacyjnie.” Sporo tego jak na 200-stronicową broszurę. Redaktor Wybranowski uzupełnia naszą wiedzę o sprawie. „Do warszawskiego sądu wpływają kolejne pozwy i prywatne akty oskarżenia przeciwko Tomaszowi Piątkowi”- pisze w tygodniku „Do Rzeczy”. Nie mam pewności, czy na taką właśnie popularność liczył skandalizujący autor niezbyt wiarygodnej, jak się okazuje, publikacji.

Były prezydent Komorowski nie przegrał wyborów prezydenckich ze względu na jedną, napisaną przez redaktora Sumlińskiego książkę, ale w wyniku wychodzenia na światło dzienne jego podejrzanych powiązań, zaniedbań, szeregu kompromitacji w świetle kamer, czy rażącej niekompetencji. Manewr z "demaskującą książką" nie może się udać w przypadku ministra Macierewicza, ponieważ brakuje w tej operacji jednego kluczowego elementu: prawdy. Bez tego podstawowego składnika, ta pieczołowicie przygotowana prowokacja musi obrócić się w gruz, co właśnie dzieje się na naszych oczach.

Paweł Cybula

Źródła: TVP.info, wPolityce.pl, DoRzeczy