W całym swoim rozedrganiu świat staje się coraz trudniejszy do pojęcia. Na naszych oczach upadają wieloletnie reżimy, a w ich miejsce wchodzą... nowe, kolejne. I nie jest tak, że rewolucja kończy się demokracją i rajską równością obywateli. Rewolucja francuska postawiła gilotyny i ostatecznie zamieniła kraj w cesarstwo. Rewolucja bolszewicka nie tylko nie nakarmiła tych, których car miał objadać, ale zagłodziła kolejne miliony. Zdaje się, że podobnie będzie w Afryce, a gdy w końcu padnie reżim północnokoreański, będzie naprawdę groźnie. Podobnie będzie z Białorusią.

Przeciętny obywatel słucha tych wiadomości i kręci głową ze zdumienia, a w końcu kwestionuje stwierdzenie Einsteina: „Urodziłem się w harmonii ze światem i mogę próbować go zrozumieć’. Bo próbuje i nie rozumie! A to może dotkliwie boleć. Bo naturalne jest, że chcemy wiedzieć, na czym stoimy i co się dookoła nas dzieje. Od tego uzależnione jest nasze poczucie bezpieczeństwa i podkreślane przez psychoanalizę „zadomowienie w świecie”.

 

Zachodzące na naszych oczach zmiany przebiegają w czasie, mają, każda z osobna i wszystkie razem, swój ład chronologiczny. Aby je zrozumieć, używamy myślenia historycznego, tylko w ten sposób możemy niejako „cofnąć film” i przyjrzeć się mu raz jeszcze z uwagą. Od rodziców wiem, że jeden z moich prapradziadów zginął w powstaniu styczniowym, pradziad niczym się szczególnym nie wsławił, a dziadek, którego zabili Niemcy, przyszedł do Torunia jako oficer armii Hallera. No tak, ale co by mi dały te opowieści mamy, gdybym nie wiedział, co to powstanie styczniowe, kim był Haller i dlaczego Niemcy zastrzelili dziadka? Nic! Zero!

 

Pamiętam gościa z Turcji, który nie miał pojęcia o chrześcijaństwie, nie wiedział, kim był/jest Jezus. A o islamie też niewiele wiedział. Oprowadzanie go po zabytkach Torunia, kościołach, mówienie o Krzyżakach były zupełnie bezsensowne - nie było jak się podłączyć do jego świadomości.

 

Nauczanie języka polskiego i historii w szkole jest niemal od początku obiektem zupełnie obrzydliwych reform i zmian. Ostatnie zaś, zaprojektowane jeszcze przez minister Hall, stanowią niemal zachętę do odcięcia się od własnej przeszłości. Radykalne obcięcie godzin nauczania historii, ustawiczne gmeranie w spisie lektur, wtłaczanie młodym, że myślenie kategoriami „teraz” jest na topie, a tryb „kiedyś” to obciach, jest nie tylko krzywdą dla ich wiedzy, ale likwidacją mechanizmu rozumienia współczesności.

 

Nie zrozumieją Internetu, nie rozumiejąc wynalazku poczty! Nie pojmą własności intelektualnej, jeśli nie dowiedzą się o walce o prawo do własnej ojczyzny. Gdzieś w finale tego procesu jest zamiana cmentarzy na place zabaw. W końcu to tyle bezużytecznego gruntu, prawda pani minister?

 

tekst ukazał się na łamach toruńskich "Nowości" 12 lutego br.

 

nowosci.com.pl