"Próby zamachu stanu, ani nawet konsekwentnego wprowadzania atmosfery przygotowującej taki zamach może nie wytrzymać coś cenniejszego jeszcze: pewien minimalny poziom tego, co dawniej nazywano ‘zgodą narodową’. Po jego przekroczeniu zaczyna się, choćby ukryta, choćby niewypowiedziana, wojna domowa," pisał prof. Andrzej Nowak w 2006 r. Te słowa dziś znalazły się w książce wybitnego historyka pt. "Historia i Polityka" - i pokazują uniwersalną aktualność tego dzieła. Poniżej prezentujemy fragment najnowszej książki prof. Nowaka "Historia i Polityka":

 

W polityce polskiej zaczęły padać słowa niebezpieczne: zapowiedzi „obywatelskiego nieposłuszeństwa”, bojkotu wyborów, otwartego podważenia konstytucyjnego autorytetu najwyższych władz państwa: Prezydenta, Sejmu, Senatu, Rządu. W ponad 16-letnich dziejach III RP nie było jeszcze takich gróźb. Były natomiast i zostały spełnione w II RP. Choć przypominam sobie mądrość Karola Marksa, który mówił, że historia – jeśli się powtarza, to tylko pod postacią farsy – to jednak zacząłem obawiać się tej powtórki. 

Tak, równo 80 lat temu, w serii wywiadów prasowych Józef Piłsudski zaczął straszyć (a może ostrzegać) legalne władze Rzeczypospolitej. „Handlowanie między stronnictwami i partiami”, „intrygancki system handlu posadami i rangami”, „system, który nie kryje się nawet za żadne zasłony przyzwoitości” – to najdelikatniejsze z oskarżeń pod adresem władz II RP, jakimi podżegał przeciw nim opinię publiczną Marszałek Piłsudski. System ten w oczach Marszałka reprezentowali kolejni premierzy: Władysław Grabski, Aleksander Skrzyński, Wincenty Witos, ministrowie–generałowie Władysław Sikorski czy Stanisław Szeptycki. Na straży tego systemu stał wreszcie prezydent Rzeczypospolitej, towarzysz młodych lat walki Piłsudskiego o niepodległość – Stanisław Wojciechowski. I system ten, w maju 1926 roku, Piłsudski obalił na drodze zamachu stanu. Nie zabieram tu głosu w sporze o racje tamtego zamachu (jak często, choć nie zawsze bywa, były one rozłożone po obu stronach konfliktu). Chodzi mi tu jedynie o przypomnienie samego faktu i pewnych jego konsekwencji ewentualnym naśladowcom Marszałka. 

Czy dzisiaj można sobie wyobrazić marszałka (a raczej eks-wicemarszałka Senatu) Tuska w tej roli? Oczywiście nie. Potrzebny jest ktoś z większym temperamentem. Ktoś na specjalną okazję. Jest jeden tylko kandydat, który sam często i chętnie porównuje się do Piłsudskiego. To naturalnie Lech Wałęsa. Język jego wypowiedzi na temat braci Kaczyńskich bardziej przypomina „jędrne” epitety z wywiadów Piłsudskiego z „Kuriera Porannego” z początku 1926 roku niż mdłe raczej sugestie Donalda Tuska w odpowiedzi na zamówienie dziennikarek „Gazety Wyborczej” . Tylko Lech Wałęsa może być użyty w roli symbolu – czytelnego zagranicą – „obywatelskiego nieposłuszeństwa” w Polsce. Przy poparciu większości mediów, przy cichej (albo i głośnej nawet) akceptacji ze strony kół politycznych UE, już manifestujących swoją niechęć wobec zgoła niepoprawnych tendencji ideologicznych ujawnianych przez obecny skład władz RP, szturm na Pałac Namiestnikowski  – przez Wiejską – może się udać. 

A w każdym razie, obawiam się, tego rodzaju pokusa może rodzić się już  w niektórych umysłach. 

Pora więc ostrzec, że szturm bez ofiar zdarza się bardzo rzadko. W tym przypadku, tak jak w maju 1926 roku, ofiarą byłby system demokratyczny. Nie jest to system bez wad. I to nawet wielkich. Wady mogłyby nawet przetrwać, natomiast faktycznego zamachu stanu nie może na pewno przetrwać jedna z nielicznych zalet owego systemu: jedynie sprawdzalna w wolnych wyborach jego obywatelska legitymacja. Próby zamachu stanu, ani nawet konsekwentnego wprowadzania atmosfery przygotowującej taki zamach może nie wytrzymać coś cenniejszego jeszcze: pewien minimalny poziom tego, co dawniej nazywano „zgodą narodową”. Po jego przekroczeniu zaczyna się, choćby ukryta, choćby niewypowiedziana, wojna domowa. Czekanie na rewanż – za wszelką cenę (tak jak czekał i doczekał się swojej chwili rewanżu, znów ze szkodą dla Polski, obóz pobity w maju 1926 roku, kiedy 13 i pół roku później w politycznej wendetcie po klęsce wrześniowej Sikorski wyeliminuje piłsudczyków z życia publicznego II RP na uchodźstwie i w podziemiu, a jej nowy prezydent okaże się faktycznie nominatem obcej, francuskiej władzy). 

Ten czarny, może (daj Boże!) fantastyczny scenariusz warto dziś ukazać obu stronom rozpalanego konfliktu – żeby się cofnęły. Żeby cofnęły się przed wciąganiem do niego Kościoła, dzielonego już przez najbardziej nieodpowiedzialnych polityków na „łagiewnicki” i „toruński”. (…) Żeby obóz PiS, zwycięski w demokratycznych wyborach i zabiegający o maksymalne wykorzystanie twego zwycięstwa dla realizacji swego programu, pamiętał, że demokratyczna legitymacja ma jednak swoje granice. I żeby obóz jego przeciwników pamiętał, że nie ma za sobą tej legitymacji (przypomnijmy: kiedy Lech Wałęsa stanął ostatni raz do wyborów prezydenckich, uzyskał w nich 178 tysięcy głosów; Lech Kaczyński w ostatnich wyborach [z roku 2005; przyp. red] uzyskał ich o ponad 8 milionów więcej, więcej także o ponad półtora miliona od Donalda Tuska). 

Cofnijmy się o krok. Pozostanie wciąż jeszcze przestrzeń do zasadniczych sporów, ale odsunąć trzeba groźbę walki wręcz. Do maja jest jeszcze czas. Warto, byśmy tę rocznicę obchodzili w poczuciu, że to dawno miniona historia.  

 

Prof. Andrzej Nowak

Tekst po raz pierwszy ukazał się w 2006 r. Dziś znalazł się w zbiorze autorskich esejów prof. Andrzeja Nowaka pt. „Polityka i historia”, w których znany historyk tłumaczy, jakie czynniki i tradycje ożywiły spór o polską politykę historyczną w ostatnich 30 latach.

<<< KUP NAJNOWSZĄ KSIĄŻKĘ PROF. NOWAKA "POLITYKA I HISTORIA"! WARTO! >>>