Po powrocie z nart, zadzwonił do mnie któregoś dnia ksiądz. Odbieram telefon: mówi Wojtek Jędrzejewski, dominikanin. Do mnie ksiądz? Pyta mnie: Słuchaj, czy ty byś nie przyszedł do nas do kościoła? Ja sobie myślę: po co? A on mówi: Na spotkanie z młodzieżą. Z młodzieżą? Do kościoła? Jakaś oaza? Byłem daleko od tego.

Wydawało mi się, że ja cały czas wierzę, ale byłem tak daleko. Kontakt z Bogiem był minimalny. Mówię: dobra. Przyjdę. Przychodzę do kościoła dominikanów w Warszawie na Służewie. Siedzi mnóstwo młodych fajnych ludzi: punkowcy, reggaeowcy, dziewczyny, chłopaki z liceum, dużo ludzi. No i młody ksiądz, młodszy ode mnie, ale w naszym przedziale wiekowym. Powiedział, że ludzie mnie chcieli poznać. Siadłem. Normalna rozmowa. Ludzie zaczęli mi zadawać bardzo poważne pytania. Pytali o różne rzeczy. O narkotyki, o seks, o mój stosunek do Boga, do rodziny. Pomyślałem sobie, że to dla nich tak dużo znaczy. Mówiłem, że raczej nie jestem ateistą, ale wy idźcie swoimi drogami. Skończyliśmy tę rozmowę. Fajnie było. Wojtek mówi: Wiesz co, coś takiego w tobie jest, że chciałbym ci dać moją książkę. Jaką książkę? A taką. Sam napisałem. Patrzę, książka pt. "Msza święta". Wziąłem ją i odrzuciłem. Nadal mi było tak źle, tak mi było smutno. Marta cierpiała strasznie. Te rany, takie rozdarte. Wziąłem tę książkę i zacząłem czytać. Była napisana prostym językiem o sensie Eucharystii. Dzwonię do niego i mówię: Wojtek, spotkajmy się. Dałbyś mi więcej takich książek, chciałbym poczytać. Zaczął mi dawać różne rzeczy. Generalnie pisane przez różnych ludzi po przejściach. Bardzo mocne książki. Jedna zrobiła na mnie duże wrażenie. O drodze do Boga. Pomyślałem sobie: przyjdę na Mszę. On ma dziewiętnastkę. Przyszedłem na tę Mszę. Po tych dziwnych latach...

A kiedy ostatni raz byłeś na Mszy? Mieliście ślub katolicki?

Mieliśmy. Słuchaj, wstępowałem czasami do kościoła. Miałem takie odruchy, więc Bóg jednak chciał, żebym był. Zależało Mu na mnie. Nawet w tym największym syfie miałem takie momenty, że w jakimś mieście potrafiłem wejść do kościoła, aby chwilę samemu tam posiedzieć. Czułem taką potrzebę. Ale na Mszy to nie byłem z 8 do 10 lat. Taki byłem onieśmielony, te wszystkie gesty, Msza i ja tutaj. Taki rozpoznawalny człowiek, też będę na Mszy, a tu tyle ludzi. Na tę Mszę przychodzi bardzo dużo ludzi z całej Warszawy. Była transmitowana przez radio Plus. I tak mi się dobrze zrobiło. Ale poczułem się jak zbity pies, który chce tu być, który nie chce stąd wychodzić. Wojtek walnął takie kazanie, które bardzo mocno do mnie dotarło. Potem się jeszcze kilka razy umawialiśmy, i w lutym ‘99 roku powiedziałem mu, że chciałbym się wyspowiadać. Nikt mnie do niczego nie namawiał. Sam zdecydowałem. Nie było spowiedzi w konfesjonale. Siedzieliśmy i powiedziałem mu to, co tobie teraz mówię. On to przyjął jako spowiedź. To było strasznie mocne. Pierwsza spowiedź po chyba 15 latach. Jechałem ze strachem, a wracałem z wielkim pokojem. Później złapałem się na tym, że zacząłem się podniecać swoją przemianą. Że jestem taki dobry, coraz bliżej Boga, jestem świetny. To była fascynacja, jak pierwszą nową miłością. Choć może prawdziwa miłość przyszła później. Powiedziałem Wojtkowi o tych objawach. On też był taki troszkę podjarany tym wszystkim. Stwierdził, że to jest na pewno coś w rodzaju nawrócenia. Wielka rzecz. I tak się zacząłem tym jarać. Chodzenie do kościoła, regularna Msza św. Stwierdziłem, że za dużo w tym wszystkim jest samouwielbienia. Nagraliśmy wtedy płytę "Antyidol". Dla mnie to była taka płyta katharsis. Smutna. Chciałem zdrapać wszystkie rany, chciałem o nich opowiedzieć w piosenkach. Kilka tekstów mówi o tym, co się zdarzyło.

Postawiłeś bardziej na swoją rewelacyjność niż na samego Boga?

Tak. Spotkania, rozmowy. Wydawało mi się, że tu pójdę, tam pójdę i że jakoś będzie, bo jestem już taki dobry, taki czysty, trochę lepszy od innych. Z Mszą też bywało różnie. Jak byłem w Warszawie to chodziłem, ale później to znów coraz rzadziej. Wojtek mi powiedział: Wiesz co, spróbuj traktować Mszę i całą wiarę jak chleb powszedni. Wtedy tego nie zrozumiałem. Nie zrozumiałem, że to nie jest właściwie żaden odjazd, że to nie jest kolejna emocja. To był mój błąd, ale w pewnym momencie to zrozumiałem.

Co zrozumiałeś?

Że chodzi o pracę, straszną pracę nad sobą. Że droga do Boga jest pracą. Dlatego zacząłem słuchać Papieża w ‘99 roku, kiedy przyjechał do Polski na ostatnią pielgrzymkę. Wszystko, co ten facet mówił, rozumiałem dokładnie. Polacy go nie do końca rozumieją. Mówią, że go kochają, ale traktują go tylko jako takiego Ojca-Polaka. Papież mówi rzeczy bardzo niepopularne. Mówi, że miłość jest walką, a nie rezygnacją. To jest twarda walka. To nie jest żadna łatwa droga. To nie jest tylko składanie rączek. To jest mocna praca nad sobą. Poprzez to, co mówi Papież, wiem, że to jest po prostu straszna praca, którą warto podjąć. Stwierdziłem, że trzeba iść taką drogą. To jest codzienność. Oczywiście człowiek jest słaby i zacząłem się zastanawiać, dlaczego diabłu, złemu duchowi tak zależy na mnie. Wojtek mówi, że właśnie teraz zależy najbardziej. Jesteś silniejszy, ale jeszcze nie tak silny, żeby dać sobie radę. Mówię: o co w tym chodzi? To tak do końca życia? Do śmierci? Chce mieć diabła z głowy, ale ciągle go z głowy nie mam. Zrozumiałem na czym polega Msza i spowiedź. Na czym polega jej częstotliwość. Znów zacząłem się spowiadać, bo znów pojawiły się jakieś złe rzeczy. Jestem jeszcze strasznie daleko, nawet nie wiem czy w połowie drogi, jednak chcę iść tą drogą. Jestem tego pewny, ale ciągle mam te propozycje od diabła. Wszyscy tak mamy, że szatan wciąż zaprasza nas na lewo... Jednak coś się zmieniło.

"Hedonizm i to, co proponuje szatan, jest nudne. Nie mam wątpliwości, że to, co proponuje Bóg, jest lepsze" - mówi Muniek Staszczyk, lider zespołu T.Love.

Jego opowieść o przemianie z młodzieżowego buntownika w dojrzałego ojca rodziny to jedna z najbardziej poruszających rozmów, przeprowadzonych przez dziennikarza magazynu muzycznego "RUaH" ks. Grzegorza Ułamka. Wywiady, m.in. z Janem Pospieszalskim i biskupem Janem Chrapkiem, przeplatane refleksjami ks. Ułamka znalazły się w książce "Pięć okien", wydanej w ramach serii Biblioteczka "RUaH".

Muniek Staszczyk opowiedział ks. Ułamkowi o swojej drodze życiowej, nie omijając fragmentów trudnych i bardzo osobistych. Wyjaśnił, jaki wpływ na tematykę kolejnych albumów T.Love miały jego osobiste przeżycia, śmierć przyjaciela, zdradzenie przez niego żony, a później powrót do wiary w Boga.

Złapałem się na tym, że zacząłem się podniecać swoją przemianą. Że jestem taki dobry, coraz bliżej Boga, jestem świetny - mówi Muniek. - Stwierdziłem, że za dużo w tym wszystkim jest samouwielbienia.

Nagraliśmy wtedy płytę "Antyidol". Dla mnie to była taka płyta katharsis. Smutna. Chciałem zdrapać wszystkie rany, chciałem o nich opowiedzieć w piosenkach. Kilka tekstów mówi o tym, co się zdarzyło.

- Kiedyś fascynowały mnie knajpy, miasto, bankiety. Dziś najlepiej czuję się w domu. Każdego dnia jest radość z tego, że mam fajne dzieci. I wiem jedno: Jak zaczynam znowu zbaczać na bok i jakieś złe rzeczy się pojawiają, to porównuje to z przeszłością i wszystko ważę.- mówi.

fragment książki "Pięć okien", ks. Grzegorz Ułamek/ opoka.org