"Kiedy sytuacja jest stabilna, gdy nie są naruszane prawa obywatelskie, można robić swoje, zajmować się wyłącznie sztuką. Ale dziś neutralność to obojętność, egoizm i nieodpowiedzialność" - mówi w rozmowie z tygodnikiem "Newsweek" aktorka Maja Ostaszewska.

Tym samym głosem przemawiają inni antypisowscy chucpiarze ze "świata kultury": Jacek Poniedziałek, Magdalena Cielecka i Maciej Stuhr.

"Jesteśmy osobami publicznymi, mamy wpływ na opinie innych. Naszym obowiązkiem jest stawanie po jasnej stronie mocy" - mówi Ostaszewska. Aktorzy tłumaczą, że chcą bronić wolności i boją się, że ktoś pewnego dnia... zakupa do ich drzwi i zapyta ich, z kim śpią oraz w co wierzą. Czwórka aktorów pomstuje też na "nienawiść" w Polsce, rzekomo podsycaną przez rząd PiS i Kościół katolicki.

"Niepokoi mnie niszczenie edukacji. Ci eksperci od podstawy programowej bredzą, że prezerwatywa jest rakogenna. Nie mówiąc już o 'klasach matematyczno-narodowych" - ubolewa na przykład Jacek Poniedziałek. Z kolei Cielecka twierdzi, że PiS przeprowadza "mentalną rewolucję", a Stuhr sugeruje, że władza zamierza "wychować nowego obywatela - 'małego narodowca'".

Pytani, dlaczego demonstrują przeciwko władzy, tłumaczą, że chodzi o walkę o wolność. "To wszystko, czego dokonali ludzie walczący o wolność, o demokrację, jest teraz błyskawicznie niweczone. Mamy milczeć, gdy niszczy się edukację, autorytety, gdy zakłamuje się historię, gdy szczuje się ludzi przeciwko sobie?" - przekonuje Poniedziałek. Jak dodaje, jesteśmy na "skraju wojny domowej", a Ostaszewska idzie dalej: "na skraju państwa autorytarnego".

Wreszcie Ostaszewska użala się nad trudnym losem aktora. "To zresztą paradoks bycia aktorem: z jednej strony robi się z nas bogów, projektuje się na nas cechy postaci, które gramy. A z drugiej strony uważa się, że jesteśmy objazdowymi dziwkami, które można opluwać" - twierdzi.

weg/Newsweek