1. Co konkretnie UE może zrobić, aby przyjść na pomoc chrześcijanom prześladowanym w wielu rejonach świata (Indie, kraje islamskie, Chiny, Kenia, Wietnam, KRLD etc.)?

Na pewno może zrobić znacznie więcej niż dotychczas. Na przykład – co postuluję już od kilku lat – uzależnić pomoc finansową dla poszczególnych państw w Afryce i Azji od tego czy potrafią zapewnić bezpieczeństwo naszym siostrom i braciom w chrześcijaństwie. To bodaj jedyna rzecz, używając której Unia Europejska może wymusić pewne rzeczy na tych dyktatorskich lub pół-dyktatorskich krajach. Pomijam tu ostateczną deskę ratunku w postaci interwencji militarnych (jak niedawno francuska w Mali), choć przecież i tego nie można wykluczyć. Ten „bat” gospodarczo-finansowy jest prawdopodobnie jedynym, którego mogą posłuchać islamskie (lub z silną populacją islamską) państwa w Azji i na „Czarnym Lądzie”. I odwrotnie: polityka sankcji politycznych czy ekonomicznych wobec państw, które bądź sprzyjają mordowaniu chrześcijan, bądź uciekają przed tym problemem w bezradność, może zobligować takie kraje do bardziej czynnej obrony chrześcijan, nie tyle ze względów moralnych, etycznych, praw człowieka , itd., tylko w dobrze pojętym własnym interesie.

2. Czy UE powinna szerzej otworzyć granice dla chrześcijan z krajów, w których są prześladowani z powodu wiary? Jeżeli tak lub nie, to dlaczego?

Tak. Będąc przeciwnikiem nadmiernej imigracji obywateli krajów z innych cywilizacji i kultur niż europejska, uważam, że należy od tej słusznej reguły robić wyjątki. Konkretnie, jako polityk, podniósłbym w Polsce rękę za decyzją o „kwotach emigracyjnych” dla syryjskich, irackich czy egipskich chrześcijan (Koptów).

3. Czy UE powinna przyjmować większe ilości nielegalnych imigrantów, czy może powinno się ten problem rozwiązywać inaczej?

Możemy prześledzić pod tym względem politykę emigracyjną bogatych państw pozaeuropejskich, jak choćby Australii. Polityka nadmiernie „otwartych drzwi” nie tylko doprowadziła niedawno do przegranej w wyborach lewicowego rządu, ale też zaowocowała dziesiątkami tysięcy imigrantów, którzy podawali się za „uchodźców politycznych”, ale w większości niekoniecznie nimi byli. Jestem sceptyczny co do automatycznego zwiększania liczby imigrantów, mimo że mogłoby to służyć rozwojowi ekonomicznemu niektórych krajów. Szkoda ‒ pisałem o tym kiedyś w miesięczniku „Arcana” ‒ że Polska wciąż nie posiada polityki migracyjnej z prawdziwego zdarzenia. Nie zawierał jej w praktyce przyjęty przez rząd PO-PSL program „Polska 2030” przygotowany przez ówczesnego ministra, a obecnie europosła Platformy, Michała Boniego. Tymczasem państwo polskie musi odpowiedzieć sobie, swoim podatnikom, na pytanie jak chce prowadzić świadomą politykę w tym zakresie, aby na przykład preferować, sprzyjać imigracji do Polski reprezentantów krajów słowiańskich lub szerzej: z obszaru dawnego Związku Sowieckiego, a nie innych, całkowicie obcych nam kulturowo, cywilizacyjnie i religijnie.

4. Po serii zamachów i udaremnionych prób zamachów, czy Europie grozi wojna kultur, cywilizacji lub religii? Jeżeli nie, to dlaczego? Jeżeli tak, to czy i jak można temu zapobiec?

W pewnym sensie ta wojna już się toczy, choć oczywiście tylko czasami dzieje się to w sposób spektakularny, w postaci zamachów czy morderstw. W sytuacji radykalizacji muzułmanów, także tych z młodego pokolenia, urodzonych lub wychowanych już Europie Zachodniej, ta wojna pewnie będzie z pewnością się nasilać. Zapobiec temu raczej nie można. Można jedynie próbować to ograniczyć. Na przykład poprzez mądrzejszą politykę migracyjną, skuteczniejsze monitowanie środowisk radykałów islamskich, w wym także imamów – ich przywódców duchowych, ale też dialog z politycznym „soft-islamem”. Na pewno nie rozwiąże to problemu, ale może w jakiejś mierze ograniczyć jego negatywne skutki.

Ryszard Czarnecki