To ostatnie zaskoczyło mnie dość mocno. Otóż Kościół wzywa małżonków do prokreacji, a ta – nie wiem, czy Szostkiewicz ma tego świadomość – wiąże się z seksem. Seks zatem, w małżeństwie, nie tylko nie jest zakazany, ale wręcz jest wskazany. I to jest akurat dość oczywiste.

Równie oczywiste jest to, że aborcja nie dotyczy mojej autonomii moralnej (jak to próbuje przekonywać redaktor „Polityki”), ale prawa do życia innej osoby. Z faktu, że jestem autonomiczny, i że moje ciało nie należy do Kościoła, nijak nie wynika, że mogę zacisnąć dłonie na szyi Szostkiewicz i dusić go tak długo, aż wyzionie ducha. I podobnie z autonomii moralnej czy własności ciała nie wynika, że kobieta może zabić swoje dziecko. Jego ciało nie należy bowiem do niej, tak jak szyja Szostkiewicza nie należy do mnie...

Ale brak logiki nie jest jedyną wadą tekstu „Czyje jest ciało?”. O wiele istotniejsze są zwyczajne kłamstwa, które serwuje swoim czytelnikom Szostkiewicz. Ot, choćby takie, że w epoce PRL „Kościół prymasa Wyszyńskiego i papieża Wojtyły nie wyprowadzał na ulice marszów w obronie życia”. To zdanie jest klasycznym przykładem manipulacji dla idiotów. Owszem nie wyprowadzał, ale dlatego, że manifestacje były wówczas nielegalne, a za zorganizowanie wystawy pro life w kościele księża trafiali do więzień. I od dziennikarza można chyba wymagać, żeby to wiedział.

TPT/Polityka