"Ja, modernista, wierzę w Boga, który jest ojcem wszystkich ludzi, i w Jezusa, nie Chrystusa, lecz rabbiego z Nazaretu. Wierzę w człowieka, który – z natury dobry – dążyć winien wiecznie do doskonałości. Wierzę, że grzech jest jedynie czymś względnym, a zatem przebaczenie grzechów jest tylko wynalazkiem ludzkim. Wierzę w nadzieję lepszego życia i w szczęśliwość wszystkich dusz bez sądu".

Brzmi znajomo i współcześnie? Oczywiście – to jednak nie wyznanie, jakie zaprezentowali jacyś „katolicy” otwarci ledwie kilka dni temu. To słowa, jakimi z modernistów w 1871 roku szydził holenderski kalwinista Abraham Kuyper. Już wówczas, bez mała 150 lat temu, wiarę chrześcijańską – i to nie tylko katolicką – próbowali zniszczyć jej wrogowie, chcąc pójść na totalny kompromis ze światem. Dziś jest dokładnie tak samo. Modernizm nie został zniszczony, bo, jak sądzimy, zniszczony być nie może. Wśród chrześcijan, zwłaszcza w Kościele katolickim, zawsze znajdą się ci, którzy są bardziej urzeczeni przez ducha czasu niż przez Ducha Świętego. Widzimy to dzisiaj dokładnie zwłaszcza na wielu polach, tak w sprawach seksualności jak i w kwestii radykalnie forsowanego rozdziału Kościoła od państwa, dążącego do faktycznego wyrugowania nauczania Chrystusa z życia publicznego.

Święty Pius X w encyklice Pascendi dominici gregis wskazywał, że ówcześni moderniści w niezwykle przebiegły sposób ukrywali spójność swoich przekonań, czyniąc wrażenie niezdecydowanych i rozproszonych, by tym łatwiej przeniknąć do Kościoła: „modernistów (tak przecież zwą się oni zwykle) najprzebieglejszy manewr polega na tym, że nie przedstawiają swych doktryn ujętych w powien porządek i zebranych w pewną całość, lecz jakoby rozproszone i oddzielone jedne od drugich, ażeby uchodzić za chwiejnych i niejako niestałych, gdy tymczasem są pewni i stanowczy: wypada, Czcigodni Bracia, zebrać najpierw te doktryny w jedną całość, wykazać związek, który je łączy, ażeby następnie wyśledzić przyczyny błędów i wskazać na środki na odwrócenie ich zgubnych następstw” – pisał wielki papież.

Czy dziś jest inaczej? Bez wątpienia nie. Moderniści, których dziś wolą mówić o sobie jako o katolikach „otwartych”, cały czas zagrażają prawdzie Chrystusowej. Jedna z największych bitew tej wojny o nauczanie Kościoła toczy się wokół synodu poświęconego rodzinie. Ci, którzy chcą odejść od prawdy naszego Pana Jezusa Chrystusa nieustannie forsują niszczycielskie dla małżeństwa koncepcje miłosierdzia, których, dzięki Bogu, Ojciec Święty, o czym wielokrotnie zapewniło Święte Oficjum, nigdy nie zaakceptuje. Papież nie zwróci się przecież przeciwko Tradycji, a tego właśnie – czego wcale nie ukrywają – chcieliby moderniści, upatrując tylko w Piśmie Świętym drogi do poznania Objawienia.

By jednak lepiej zrozumieć, o co toczy się ta wojna i dlaczego w ogóle wybuchła czytamy wciąż na nowo wspomnianą już encyklikę Piusa X. Jako swoisty antymodernistyczny manifest jest dziś aktualna tak samo jak 1907, gdy została opublikowana. Poniżej przytaczamy z niej krótki tylko passus; wszyscy kochający Kościół święty powinni jednak tę encyklikę dziś wnikliwie studiować i wciąż dziękować Bogu, że Pius X tak gorliwie stawał w Jego obronie.

pac

***

Pius X, Pascendi dominici gregis, Gorliwość modernistów w rozprzestrzenianiu swych błędów:

„Swe zasady [moderniści], wprawdzie pod rozmaitymi osłonami, rozsiewają w świątyniach z ambon; otwarcie to czynią na kongresach, a już wprost wprowadzają je i puszczają w bieg w instytucjach społecznych. Wydają książki, dzienniki, pisma pod swoimi nazwiskami lub pod pseudonimami. Niekiedy jeden z nich przybiera kilka nazwisk, aby udaną mnogością autorów tym łatwiej zwieść nieostrożnego czytelnika. Jednym słowem - piórem, czynem, wszelakimi możliwymi sposobami, manifestują swoje poglądy i naprawdę wydaje się, jakoby się miało do czynienia z opętanymi. I jakiż tego wszystkiego skutek? Oto opłakiwać musimy wielu młodzieńców, będących nadzieją Kościoła i rokujących mu wielkie nadzieje na przyszłość - a dziś po manowcach błądzących. Oto opłakiwać jeszcze musimy i wielu katolików, którzy dalecy zresztą od krańcowości, zarażeni niejako tą zgniłą atmosferą modernistyczną - poczęli myśleć, mówić, pisać z większą swobodą, niźli to przystoi katolikom. Sporo ich należy do świeckich, ale niemało jest w szeregach duchowieństwa - a nawet tam, gdzie najmniej można się było tego spodziewać - w zakonach. Kwestie biblijne traktują podług zasad modernistycznych. Pisząc historię, starają się wydobyć na światło dzienne wszystko, to, co stanowi - wedle ich zapatrywania - ciemną plamę w dziejach Kościoła, a czynią to pod pretekstem mówienia całej prawdy - z pewnego rodzaju zadowoleniem. Ulegając pewnym z góry postawionym sobie twierdzeniom, niszczą o ile mogą całkiem apriorycznie pobożne tradycje, będące w powszechnym użyciu. Ośmieszają święte relikwie czczone dla ich starożytności. Wreszcie pożera ich żądza sławy: rozumieją też, że nikt o nich nie będzie wiedział, jeżeli będą mówić to, co dotychczas mówiono. Tymczasem przekonani są, że w ten sposób służą Bogu i Kościołowi: w rzeczywistości jednak wyrządzają mu nieobliczalne szkody, nie tylko może tym, co czynią, ile duchem, który ich ożywia oraz poparciem, jakiego doznają zewsząd zawodne ich wysiłki”.