Dwa razy droższa jest kapusta, wieprzowina kosztuje 35 proc. więcej, ziemniaki 25 proc. więcej. Na podstawowe produkty wprowadzono ceny maksymalne, inne rzeczy drożeją w zastraszającym tempie. „Jem mniej pomidorów, ogórków czy sałaty. Kalafior to rarytas. Po prostu tego nie mamy” – mówi 46-letnia Julia Lebiediewa z agencji celnej w rozmowie z „The Washington Post”. „Największym problemem jest lęk o przyszłość. Dziś mogę powiedzieć, że sytuacja nie jest dobra, ale też nie jest tragiczna. Ale jutro wszystko może się zmienić na gorsze” – dodaje kobieta.

Jeszcze w styczniu z sondażu przeprowadzonego przez niezależne centrum Lewady wynikało, ze 91 proc. obawia się o swoją sytuację materialną. A przecież z czasem jest tylko gorzej.

Według Rosjan winę za ich problemy ponoszą Stany Zjednoczone i Unia Europejska. Ich zdaniem za wszystko odpowiadają sankcje. Choć, jak twierdzą ekonomiści, kryzys i tak dopadłby Rosję – czy z sankcjami, czy bez. W tym sensie sankcje tak naprawdę pomogły Kremlowi, przynajmniej propagandowo, bo mogą zrzucić odpowiedzialność z władz rosyjskich na Zachód.

Najwięcej szkód wyrządził bowiem rosyjskiej ekonomii spadek cen ropy i gazu. Baryłka ropy jest od czerwca 2014 roku o ponad 50 proc. tańsza. Ze względu na sankcje ucierpiały przede wszystkim rosyjskie banki, zostały zmuszone do skorzystania z pomocy państwa. Z kraju uciekli też zachodni inwestorzy. Szacuje się, że z Rosji wypłynęło w ciągu roku około 150 mld dolarów.

Efekty są wymierne. PKB skurczy się o 3 proc. inflacja wzrośnie o 12 proc. A to i tak te bardziej optymistyczne szacunki.

bjad/newsweek/the washington post