Swobody wypowiedzi trzeba bronić. Ale jej granice istnieją. Czy nie przekracza ich głodujący przed Kancelarią Premiera Andrzej Miszk, współzałożyciel KOD, który w obronie Trybunału naraża własne życie?

 Zwykle myślimy o granicach wolności słowa czy wypowiedzi politycznej oraz artystycznej w kontekście naruszania praw innych – np. obrażania czy znieważania. Kiedy jednak były działacz Ruchu Wolność i Pokój, który w dodatku ładnych kilka lat spędził w zakonie jezuitów, by doprowadzić do wydrukowania wyroku TK ogłasza bezterminową głodówkę, nie wiadomo właściwie, jak tę polityczną „wypowiedź” zakwalifikować. Tym bardziej jeśli ktoś, jak autorka tego tekstu, zna Andrzeja od lat i broniła go, gdy w 2006 roku musiał opuścić krakowski zakon jezuitów z powodu wywiadu z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim na temat lustracji w Kościele. Zakonnik wydrukował go na ówczesnym portalu jezuitów w Krakowie. Z rozmowy wynikało, iż kilku znamienitych zakonników współpracowało z SB, a - według przełożonych Miszka – nie uzyskał on zgody na zamieszczenie tej rozmowy.

 Ta swoista cenzura skłoniła Andrzeja do wyjazdu z Krakowa. Przez lata, jak twierdził, czuł się jednak z zakonem duchowo związany i nadal zamieszczał znakomite, religijne teksty na portalu tezeusz (już nie jezuickim), stworzył też wraz z przyjaciółmi doskonale dziś prosperującą księgarnię i antykwariat noszący to samo imię. Nie angażował się w żadne polityczne akcje aż do teraz.

  Tydzień temu ze zdumieniem odkryłam, że ten sam uduchowiony były zakonnik jest aktywistą KOD i rozbił pod Kancelarią Premiera namiot, gdzie rozpoczął bezterminową głodówkę. Wokół, jak sprawdziłam, trwa swoisty piknik kodowców, głośna muzyka, flagi, wsparcie kilkunastu osób dla głodujących (do protestu dołączyła druga chętna). Czy jednak taki głodówkowy moralny szantaż to dobry sposób wyrażania poglądów? Wszak głodówki używali opozycjoniści przeciwko prześladującemu ich komunistycznemu reżimowi i to tylko w wyjątkowych wypadkach.

 Pewnie, protest Andrzej Miszka ma zwolenników. Jak pisze na facebooku znany ongiś WiP-owiec, Wojciech Bankyo Jankowski: „Starożytny kumpel (...) „przypomina, co to znaczy iść na maxa i grać własnym ciałem. Co było WiPu fundamentem. I o czym zapominamy w jałowych kłótniach, gaworzeniach i przekomarzaniach.”

Inni WiP-owcy różnie komentują głodówkę. Są tacy, którzy twierdzą, że Andrzej „zupełnie odleciał”. Tymczasem głodujący zapowiedział, że „będzie chciał podczas głodówki przyjmować codziennie komunię świętą i poprosi jakiegoś księdza o podjęcie się tej posługi".

Życzliwe KOD portale już ogłosiły: „pierwsza polityczna głodówka od 27 lat”! Ale są i wątpliwości. Na profilu facebookowym Miszka jeden z jego znajomych napisał: „jeśli ktoś się łudzi, że ta głodówka wywrze jakąkolwiek presję na władzy, to gratuluję naiwności. Skończy się szpitalem i po akcji. Nawet media się tym specjalnie nie interesują, także "fejmu" nie będzie. Akcja w nieodpowiednim czasie, nieprzemyślana”. Więc bronić tej wolności wypowiedzi czy może nakłonić protestującego, żeby „wyluzował” i – jak inni przeciwnicy rządu – ograniczył się do demonstracji, happeningów itp.? Zakazać przecież takich eksperymentów na własnym organizmie nie można, wszak to dorosły, wolny człowiek. Pozostaje tylko apelować o rozum i poszanowanie dawnych, wspólnych dla WiP-u chyba wartości. Bo nadużywanie radykalnych środków zwykle je dezawuuje. Jeśli z powodu odmowy druku wyroku TK ogłaszamy głodówkę, co zrobimy, gdy stanie się coś znacznie poważniejszego? Pozostanie chyba tylko samospalenie, ale tego kroku, mam nadzieję, nikt zrobić nie zamierza. Choć od tygodnia przychodzi mi do głowy, że tak rozumiana wolność wypowiedzi faktycznie nie ma granic.

Ewa Łosińska/sdp.pl