Kilka dni temu w USA premierę miał film dokumentalny „ Lt. Dan Band For the Common Good”, opowiadający o grającej dla amerykańskich żołnierzy kapeli muzycznej. Jej założycielem jest Gary Sinise, jeden z najbardziej charakterystycznych aktorów w Hollywood. Sinise nie jest pierwszoplanową gwiazdą kina i należy raczej do kategorii znakomitych amerykańskich aktorów, którzy potrafią z drugiego planu ukraść show gwieździe, której partnerują. Sinisa można porównać do takich wirtuozów ekranu jak Harvey Keitel, Williem Dafoe czy James Woods, którzy są znani główne ze swoich niezapomnianych drugoplanowych kreacji, które nadały wyraz takim dziełom jak „Bugsy”, „Pluton” czy „Dawno temu w Ameryce”. Każdy kinoman pamięta przedstawiony w „Forreście Gumpie” przejmujący portret żołnierza, który traci nogi w Wietnamie i ma pretensje do Boga, że nie dane mu było bohatersko zginąć za ojczyznę jak jego przodkowie. Trudno również wymazać z pamięci diaboliczną postać detektywa Jimiego Shakera, który porywa dziecko multimilionerowi ( Mel Gibson) w przewrotnym thrillerze Rona Howarda „Okup” czy prezydenta Trumana w świetnym telewizyjnym filmie o życiu przywódcy USA. Wszystkie te role zagrał Gary Sinise, mistrz filmowego drugiego planu, który na pierwszym planie działalności publicznej postawił sobie walkę z lewicową ideologią, która opanowała Hollywood. "Dowiedziałem się co Sinise robi dla naszej armii i postanowiłem opowiedzieć o tym Amerykanom”- mówi reżyser„ Lt. Dan Band For the Common Good”, Jonatan Flora. Sinise działa jednak nie tylko dla dobra amerykańskiej armii, ale broni również honoru konserwatystów w całej fabryce snów, należąc do ścisłego grona celebrytów, którzy niekoniecznie kochają każdego wroga USA, wpierają finansowo „Planned Parenthood” czy zachwalają walory homoseksualnego seksu.
Podziemie w Hollywood
„ Grupa, której członkowie nazywali siebie „Przyjaciółmi Abe’a” ( na cześć Abrahama Lincolna), została powołana do życia jako podziemny ruch z powodu strachu, że prominentni liberałowie z branży się zemszczą. Z powodu obaw o swoją karierę członkowie grupy rzadko ujawniają nazwiska swoich członków. ”- czytamy w „The Washington Times”. Nie jest to opis sekty, która czai się by zwerbować świeżych wyznawców bądź stworzyć nowe „Protokoły mędrców Syjonu”. „Przyjaciele Abe’a” to nieformalna organizacja stworzona kilka lat temu przez Garego Sinisa. W grupie działają aktorzy, producenci filmowi, scenarzyści czy techniczni specjaliści pracujący w przemyśle filmowym, którzy mieli dość anty prawicowego zacietrzewienia panującego w Hollywood oraz irracjonalnej niechęci czołowych ludzi kina do Partii Republikańskiej i amerykańskiego patriotyzmu. Na początku grupa liczyła kilkudziesięciu członków. Teraz jest już ich kilkuset. „ Organizacja jest nie tyle tajna, niektórzy jej członkowie noszą znaczki z jej logo, ile anonimowa, dzięki czemu członkowie, jak sami przyznają, nie muszą się obawiać o stratę pracy”- czytamy w „Variety”. “ Przyjaciel Abe’a to ktoś kto ma szacunek dla Amerykanów, którzy służą w armii i tych, którzy wierzą a amerykańską demokrację.”- mówi scenarzysta i reżyser Lionel Chetwynd, który po zwycięstwie Billa Clintona w 1992 roku założył również „Wednesday Morning Club”, w którym spotykali się konserwatywni filmowcy. Jednak według wielu politycznych komentatorów w USA dopiero zamach na WTC i wściekły atak liberalnych mediów na Republikanów spowodował swoiste „coming out” konserwatystów z Hollywood.
Organizacja wyszła z cienia podczas ostatniej prezydenckiej kampanii wyborczej, gdy kilku jej wpływowych w Hollywood członków wsparło oficjalnie Johna McCaina. Jednym z największych entuzjastów McCaina okazał się, obok Jona Voighta, który nazwał Obamę „fałszywym prorokiem”, właśnie Gary Sinise. Mimo tego, że 3 lata temu Barack Obama i Hillary Clinton podzielili między siebie poparcie czołówki amerykańskich gwiazd ( Robert de Niro, Al Pacino, Jack Nicholson, Leonardo di Caprio, Julia Roberts, Meryl Streep, Sean Penn etc.) to również McCainowi udało się zebrać fundusze na kampanie w fabryce snów. Gary Sinise należał do tych gwiazd, które publicznie przyznawały się do finansowego wsparcia kandydata GOP. Niewielu aktorów jest stać na takie wyznanie. „Jeśli myślicie, że nawet Stallone może mieć taką samą pracę jak Clooney, to oszaleliście. Clooney jest kochany przez media i jak coś powie to jest traktowany poważnie. Jeśli Stallone wyrazi swoje zdanie, to ludzie mówią "patrzcie co ten d***k powiedział" - powiedział niedawno aktor Dale Morris. Podobne zdanie wyrazili w wywiadzie James Woods czy scenarzysta Andrew Klavan, który stwierdził nawet, że : „Jeśli jesteś konserwatystą w Hollywood, szczególnie religijnym, musisz spotykać się z ludźmi potajemnie. Osoby takie szepczą do siebie na imprezach”.
Muzyka dla żołnierzy i pomoce szkolne dla dzieci
Gary Sinise urodził się w rodzinie o tradycjach wojskowych. Poczucie patriotyzmu zawsze było obecne w jego życiu. Wydarzenia z mrocznego wtorku 11 września 2001 roku wzmocniło jego patriotyczną postawę. „ Wolność jest bezcenna. Widzieliśmy co stało się 9/11. Widzieliśmy czego 19 facetów z plastikowymi nożami byli w stanie dokonać.”- mówił kilka tygodni temu aktor. Szybko po atakach na USA , Sinise osobiście zaczął się angażować w pomoc żołnierzom. Podczas jednej z podróży do bazy wojskowej w Iraku w 2003 roku , aktor postanowił zainicjować akcje "Operation Iraqi Children”, która polegała na dostarczaniu do irackich szkół darów od Amerykanów. Jednak nie dołączył do infantylnych akcji swoich kolegów- pożytecznych idiotów ( patrz: Sean Penn, Alec Baldwin, Oliver Stone, Chris Cooper), którzy zapewniali jak wspaniałym krajem jest Irak Hussaina i jakimi faszystami są neokonserwatyści od Busha. „ Amerykańskie wojska zbudowały podłogi i okna w szkołach, które były tylko marzeniem dzieci irackich przed wojną, gdy trójka albo czwórka dzieci musiała się dzielić jednym ołówkiem”- mówił Sinise w wywiadzie dla „Fox News”. „ Zobaczyłem wspaniałą interakcję między irackimi dziećmi i naszymi żołnierzami”- relacjonował. Po powrocie do USA razem z pisarką Laurą Hillenbrand, aktor wysłał ponad 100 tysięcy paczek do irakich szkół. Według celebryty w ten sposób buduje się zaufanie Irakijczyków do USA. Charytatywna działalność Sinisa nie jest tylko nastawiona na pomoc Irakowi, ale również na walkę z czarnym pijarem, który oplótł amerykańską armie. „ Naszą intencją było nie tylko zbieranie pieniędzy, ale również włączenie Amerykanów w akcje pomocy i pokazanie im pozytywnej strony amerykańskiej armii”- przekonywał aktor.
Sinise podczas wizyt w amerykańskich bazach postanowił pomóc również samym żołnierzom. W tym celu założył zespól rockowy, który miał za zadanie wzmacniać ich. „Kochamy grać dla naszych żołnierzy”- przyznał kilka lat temu. Mimo tego ,że Sinise dziś jest najbardziej znany z roli w serialu C.S.I New York to największe uznanie widzów i krytyki ( nominacja do Oscara i Złotego Globu) przyniosła my rola porucznika Dana w „Forreście Gumpie”. W jednym z wywiadów przyznał zresztą, że tak Danem na ulicy nazywały go nie tylko dzieci i jego fani, ale również amerykańscy żołnierze. Trudno się więc dziwić, że swoją kapelę nazwał „ Lt. Dan” ( Porucznik Dan). Zespół odwiedził do tej pory wszystkie większe amerykańskie bazy wojskowe, grając w Korei, Singapurze, Kuwejcie, Niemczech, Iraku, Afganistanie , Włoszech oraz licznych bazach na terenie USA. „ Gramy wszystko. Od Hendrixa do Beyonce i miedzy nimi wrzucamy Aquillare oraz Joplin. Jedziemy z country, rockiem, popem i bluesem”- opowiadał Sinise. Również premiera filmu o działalności zespołu posłużyła aktorowi do pomocy amerykańskiej armii. Część pieniędzy z biletów zasila fundacje aktora. „ Ci odważni ludzie dali wiele swojemu krajowi. Dobrze jest wiedzieć, że możemy coś im w zamian dać.”- powiedział podczas premiery filmu aktor.
Kolejny Reagan?
Po przegranych przez McCaina wyborach prezydenckich, konserwatywni wyborcy zaczęli szukać kandydata, który będzie w stanie rzucić rękawice bożkowi lewicy w Białym Domu. Wielu internautów, blogerów i nawet kilku publicystów dopatrzyło się w Sinise drugiego Ronalda Reagana, który również był znanym aktorem zaś w latach 50- tych walczył w komunistami w Hollywood. „ Gary Sinise może być naszym zbawcą. Jego wiara z amerykańską wyjątkowość może być silną przeciwwagą dla doktryny Obamy, która każe Ameryce za wszystko przepraszać.”- pisała doradczyni Goerge’a W.Busha Nicolle Wallace w „The Daily Beast”. Sinise nigdy nie odciął się jednoznacznie od dociekań swoich fanów. Podczas wystąpienia z okazji 100 urodzin Reagana w Simi Valey w Kaliforni aktor opowiadał nawet jak Reaganowi w prezydenturze pomogło doświadczenie aktorskie. Natomiast podczas odbierania nagrody „Harry S. Truman Good Neighbor” w maju tego roku, przyznał, że rola prezydenta Trumana, którą zagrał w filmie telewizyjnym HBO, zmieniła jego życie. Z pewnością wsparcie jakiego aktor udziela konserwatywnym politykom ewoluuje w stronę innych akcji mających polityczne podłoże. W 2006 roku Sinise wykupił w „Los Angeles Times” ogłoszenie, w którym potępił Hamas i Hezbollah i poparł w konflikcie z Libanem Izrael. Nic nie wskazuje by była to ostatnia polityczna akcja aktora. Przyszłoroczna kampania wyborcza w USA będzie zapewne niezwykle brutalna i walka o prezydenturę może być niezwykle wyrównana. Po odrodzeniu się konserwatyzmu za sprawą „Tea Party” , również „Przyjaciele Abe’a” mogą dostać wiatru w żagle i pomóc medialnie amerykańskiej prawicy. Mimo licznych apeli internautów do Sinisa by stanął do walki o nominację na prezydenta z ramienia GOP w przyszłorocznych wyborach, aktor zostaje jednak na razie w Hollywood.
„Możliwe, że jednym z powodów, dla których zaangażowałem się w pomoc weteranom jest to ,że pamiętam jak byli traktowani weterani wojny w Wietnamie, gdy wracali do domu. Takie coś nie może się powtórzyć”- mówił w 2004 roku aktor. Nie można zapominać jak wojna w Wietnamie jest do dziś pokazywana przez takich filmowców jak Oliver Stone. Może więc kontrrewolucje trzeba zacząć od fabryki snów?
Łukasz Adamski