"Warszawa – Londynem Ukraińców – ogłosiliśmy wczoraj w DGP. Ten na poły mityczny milion Ukraińców nad Wisłą może się ziścić jeszcze w tym roku. Ze względu na demografię i tak jesteśmy skazani na imigrację" - pisze Michał Potocki na łamach "Dziennika Gazety Prawnej".

Potocki przypomina, że nie wiadomo tak naprawdę, ilu jest w Polsce obecnie Ukraińców. Żadnych podstaw nie ma milion, o którym od dawna - także na forum międzynarodowym - mówi premier Beata Szydło. Pewne jest tylko, że w pierwszym półroczu polscy pracodawcy zgłosili 614 tysięcy oświadczeń o zamiarze zatrudnienia Ukraińca.

Autor wskazuje następnie, że większość przybywających do nas Ukraińców to nie uchodźcy, ale po prostu imigranci zarobkowi, tacy jak Polacy jeżdżący choćby do Wielkiej Brytanii.

Potocki pisze, że o ile trudno nam porozumieć się na poziomie historycznym i politycznym, to w zwykłych kontaktach międzyludzkich jest o wiele łatwiej. "Wystarczy, że się osłuchamy z językiem sąsiada, by pojąć większość słów. Wiele – jak: „dobryj deń”, „diakuju”, „wybaczte” – łapiemy i bez osłuchania" - zauważa.

Zdaniem autora wiele jest jednak problemów, z którymi spotykają się Ukraińcy w Polsce, a które państwo mogłoby łatwo rozwiązać. "Choćby legendarne chamstwo wielu (nie wszystkich!) celników i pograniczników na wschodniej granicy, ich opryskliwość, traktowanie z góry wszystkich tych przyjeżdżających „ruskich”, mówienie do nich na „ty”" - pisze.

Podobnie "drogę przez mękę" przypomina zdaniem Potockiego załatwienie czegokolwiek w Urządzie ds. Cudzoziemców, który w swoim podejściu do petenta ma być jeszcze rodem z PRL.

Zdaniem Potockiego by to zmienić, "wystarczyłoby przypomnieć sobie, jak ważne jest pierwsze wrażenie. Zwłaszcza w kontakcie z cudzoziemcem, który przyjechał, by pracować na nasze emerytury w zawodach, których często my sami nie chcemy wykonywać. A jeśli zostanie na dłużej, jego dzieci będą polskimi obywatelami, dzięki którym choć trochę zasypiemy nasz dołek demograficzny".

ol/forsal.pl