- Jeśli mówimy o katolickich przekonaniach wielu polityków, to musielibyśmy wejść tutaj w bardzo osobistą sferę. Możemy więc tylko opierać się na wygłoszonych przez nich deklaracjach. Przytoczę trzy przykłady.

 

Opinia Janusza Korwin-Mikke, że jest deistą, jest kolejnym z jego intelektualnych wygłupów, których w jego twórczości nie brakuje. Jego wiedza nie jest w tym zakresie obszerna i taką deklarację należy jednak traktować w sposób humorystyczny. Szkodliwe jest to, że takie bzdury i bzdurki wygaduje publicysta będący także dla niektórych katolików z prawicy autorytetem politycznym. To jest dobry przykład jak polityk wypowiadający brednie uzasadnia to pseudo teologiczną polemiką.

 

Są również mocne polityczne deklaracje wiary katolickiej, po których polityk zaczyna się z nich wycofywać i szukać furtek, aby ominąć mało popularną naukę Kościoła. Grupa osób, która wierzy takiemu politykowi, jest stopniowo odciągana od prawdziwej nauki Kościoła. Coś z tego mieliśmy w przypadku Jarosława Kaczyńskiego, gdy najpierw przecinał dyskusję o in vitro gromkim "jestem katolikiem"... ale równocześnie unikał jednoznacznych deklaracji, a jeszcze bardziej bał się wyraźnych, konsekwentnych decyzji.

 

Może być jednak sytuacja jeszcze gorsza. Miało to miejsce w kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego, który zadeklarował: "jestem katolikiem, a więc jestem za in vitro, ponieważ jestem za życiem". To było intelektualne salto mortale, w wykonaniu niedźwiedzia. Skonfrontowany z nauka Kościoła przypomnianą przez Episkopat stwierdził natomiast, że on jest "katolikiem soborowym", a biskupi widocznie poszli inną drogą. Mamy więc tu typ polityka, którego poglądy kolidują z ważną moralną nauką Kościoła - i on to wie, ale przecież on uważa, że jego, rzekomo "soborowe" stanowisko jest lepsze. Ale nie zakłada przecież jakiegoś kościoła soborowo-katolickiego, tylko pokazuje się w towarzystwie biskupów etc.

 

Politycy, przy braku dobrej komunikacji biskupów z wiernymi, wchodzą w ich rolę i mówią swoje fantazje. Oni rozdzierają jedność katolicką coraz bardziej świadomie, grając o swoich politycznych wyznawców. Taka tendencja zawsze występowała, jednak obecnie już zupełnie wyraźnie powoduje bolesny partyjny podział w Kościele. Szkoda, że np. biskup kojarzony z osobistą sympatią do PO, nie jest w stanie wpływać moralnie na to ugrupowanie, piastując jedynie tylko rolę dobrotliwego kapelana. Podobnie jest po drugiej stronie: nie słyszałem, by jakiś hierarcha publicznie sprzyjający PiS-owi potrafił i im "wygarnąć", kiedy trzeba. Na tym tle jednym z wyjątków jest abp. Michalik, który w wyraźny sposób głosi zastrzeżenia do złych moralnie postaw wszystkim politycznym frakcjom. Daje dobry przykład.

 

Not. Jarosław Wróblewski