Fragment artykułu Pawła Milcarka "Sen Jonasza - i nasz" z roku 2010, który ukazal się na łamach "Christianitas 44"..

Nowoczesny Anty-Jonasz był zawsze radykałem ewangelizacji, wyrywał się poza granice konserwatywnego duszpasterstwa: próbował wciągać wiernych do „czynnego uczestnictwa” w liturgii – którą sam odkrywał z pietyzmem jako „źródło i szczyt”, rzucał się z gorliwością na szerokie wody zdechrystianizowanych mas robotniczych – które chciał przywrócić Chrystusowi przez wrażliwość społeczną, angażował się w przełamywanie lodów z „braćmi odłączonymi” ze wspólnot heretyckich i schizmatyckich albo lóż masońskich czy partii komunistycznej – którym chciał przedstawić wnętrze Kościoła, tak atrakcyjne, a pozbawione polemicznej ostrości. Wszystko to czynił Anty-Jonasz ku zaskoczeniu wielu swoich braci – i tylko dodawało mu to skrzydeł, gdyż braci tych uważał za przegranych uczniów Jonasza, zasklepionych w niewierności Panu, a sam chciał być przecież Anty-Jonaszem, „świętym zstępującym do piekieł” nowoczesności, le saint qui descend aux enfers.

Jednak Anty-Jonasz nie przewidział, że w przyjętą przezeń gorliwie rolę „przeciw-skryptu”, skrupulatnego odwrócenia zachowań Jonasza, wpisane jest powtórzenie, na innym poziomie i polu, błędu popełnionego pierwotnie w „skrypcie” negatywnego poprzednika: im mocniej Anty-Jonasz był „anty”, tym bardziej skazany był na pójście śladami Jonasza, choć innymi krokami.

Gdy zatem Anty-Jonasz odmówił w końcu pójścia do Niniwy, uczynił to samo co Jonasz, lecz tak bardzo inaczej, iż ani on, ani większość obserwatorów, nie zauważyli przeklętej wtórności jego gestu odmowy.
Anty-Jonasz nie odnosił w swych Niniwach oczekiwanego sukcesu – w każdym razie nie takiego, jakim w biblijnej księdze kończy się akcja Jonasza już po jego nawróceniu. Anty-Jonasz widział, że efektem jego prac jest wciąż elitarny ruch liturgiczny (w morzu „babek odmawiających różaniec”), katolickie związki robotnicze (nieporównywalne ilościowo z wpływem grup komunistycznych), studenckie sympozja eklezjologiczne, zbliżanie się do Kościoła wątłych grup katolicyzujących anglikanów lub protestantów… Mówiono, że to wiele i że to świetne prognozy na przyszłość – lecz Anty-Jonasz zżymał się, że nie nastąpił potężny przełom, na miarę nawrócenia całej Niniwy.
Smutny i ponury Anty-Jonasz myślał: „Czyżby Pan nie chciał patrzeć na moją ofiarę, chociaż uczyniłem lepiej i gorliwiej niż Jonasz?”

W końcu Anty-Jonasz odkrył swój błąd: było nim uparte chodzenie z misjami do Niniwy. A przecież „Niniwa” to „nawracanie”, „ciągłe gadanie o grzechach”, „zawężenie duszpasterstwa do ciasnych ram kultury zachodniej”, „konserwowanie średniowiecznej formuły relacji sacrum i profanum”… W wieku XX chodzenie do Niniwy to wręcz gest umysłowej ciasnoty, małoduszności… zdrady Ewangelii!

Trudno było nie przyznać racji gorąco przemawiającemu Anty-Jonaszowi: wszyscy przyznawali, że nawrócenie Niniwy to cel daleko skromniejszy od nawrócenia wszystkich narodów, o którym mowa w Ewangelii.
Czy zatem nie jest tak, że przez wieki błądziliśmy, że my, Kościół ograniczyliśmy swe horyzonty do Niniwy, zamiast iść na cały świat, zgodnie z wolą Pana?

Zebrani przyjęli tę mowę aplauzem. Ogłoszono początek Kościoła bardziej ewangelicznego.

Nazajutrz zadawano sobie pytanie: jeśli nie Niniwa, to gdzie leży „cały świat” i gdzie mieszkają „wszystkie narody”?
Anty-Jonasz znał odpowiedź, wydobył ją z kłębowiska dawno tajonych myśli: „cały świat” i „wszystkie narody” są dziś „z dala od Pana”, nigdzie bliżej .

Jedni osłupieli z zaskoczenia, inni – z zachwytu nad odwagą słowa i ostrością sokolego wzroku. Nie traktowano już poważnie głosów dopominających się o nawracanie Niniwy, traktowano je jako skażone katolicyzmem zamkniętym. Najwyższy Pasterz skinął dłonią jak armii: Idźcie odtąd na cały świat, z dala od Pana!

W kurii wyciągnięto mapy, palce zmęczonych kartografów poruszyły się pod energiczną instrukcją „z góry”, w poszukiwaniu celu wymienionego w wielkiej mowie. „Z dala od Pana” nie może być dosłownie wszędzie, musi być gdzieś – i oto jest: to Tarszisz! Wielka idea zyskała swoje ukonkretnienie. Zaraz ruszą instrukcje wykonawcze.
„Tarszisz to kierunek Kościoła Przyszłości”. Nie przecierajcie oczu, nie marudźcie, czas iść jednym krokiem, z radością i nadzieją, z dala od Pana!

Niniwa po prostu znika z nowych map Kościoła, zastępuje ją Tarszisz; nie ma już miast do nawrócenia, groźnych i zagrożonych karą Bożą – są miejsca dialogu, współistnienia, gdzie „trzeba być”, do których zdąża się odsuwając się jak najdalej od Niniwy. Dezawuowana jest „pedagogika kary Bożej”, naprawiane błędy tryumfalizmu misjonarzy chrzczących całe plemiona, ośmieszane jest zgubne powiązanie nawrócenia serca z gestami pokutnymi, negatywnie oceniany jest „konstantyński” dekret króla Niniwy nakazujący jego obywatelom praktyki religijne… a w końcu w ogóle pada pytanie, po co traktować chrzest i katechizm jako potrzebne poganom. Cała para, wzmożona ruchliwość instytucji kościelnych, gremiów reformatorskich idzie w to, aby zdążyć na statek, dostać na nim miejsce, wyrwać się z dotychczasowej ciasnoty horyzontów, popłynąć do Tarszisz…

I oto stają przed nami wszystkie szanse obecne w dwuznacznościach zawartych w biblijnej konotacji Tarszisz: uczeni w Piśmie przypominają, że to miasto „daleko od Pana” jest równocześnie wzmiankowane jako miejsce radości, a radość to przecie jedno z imion Boga. Pan jest tam, gdzie Go nie ma – głosi paradoks nowej mądrości; wszędzie indziej jest tylko złudzenie posiadania Boga.

Najwyraźniej nastąpiła era Nowego Chrześcijaństwa, cudowny powrót do źródeł połączony z wpisaniem się w pulsowanie współczesnego życia. Zgromadziły się tłumy, na Placu Świętego Piotra i u podnóża Góry Synaj. Atmosfera jest wspaniała, będziemy dla was transmitować równocześnie ukazanie się Najwyższego Pasterza i wielką mowę wielkiego Anty-Jonasza, zostańcie z nami…

Jednak Anty-Jonasz jest już gdzie indziej, rozrywa go nowa energia, jest jak kulisty piorun, wędrujący po niebie. Zostawił za sobą i sutannę, i łacinę, i katechizm – wszystkie atrybuty swoich wielowiekowych wypraw do Niniwy – i śpiesznym krokiem zstępuje do portu. Chwilę zatrzymuje się wobec ogromu morza, wdycha zapach Tarszisz – i odważnym ruchem kupuje bilet na statek. Wstępuje na pokład, a gest ten zostanie nazajutrz uwieczniony w milionach odbitek na czołówkach gazet: po raz pierwszy w swojej historii Kościół wyruszył w podróż w nieznane, ku Nieznanemu, z dala od Pana! Tłumy na nabrzeżu oklaskują Anty-Jonasza.

Przyszła burza, wezbrały wody, uderzył wicher. Oczekiwane było jakieś oświadczenie – jednak honorowy pasażer zstąpił do wnętrza statku i pogrążył się w kontemplacji celu swej podróży – we śnie.

Paweł Milcarek

opr. ToR