Piłka nożna przekracza granice, łączy ludzi na całym świecie, kreuje współczesnych bohaterów. Staje się zjawiskiem interaktywnym. W piłkę można pograć na boisku, ale także na podręcznej konsoli do gier, wcielając się w ulubionych graczy czy menedżerów drużyn. Z drugiej strony oprawa graficzna, prezentowanie składów i statystyk meczów najlepszych lig świata, upodabniają się do tych znanych z... gier komputerowych. W ten sposób zaciera się cienka linia między tym w czym uczestniczymy w rzeczywistości a naszą wyobraźnią. Dziś w zasadzie każdy może stać się bohaterem futbolu w roli, o której tylko sobie zamarzy.

Pokolenia futbolu

Jestem kibicem od dziecka. Obejrzałem tysiące meczów rozmaitych klas rozgrywkowych. Pierwszy raz na stadionie byłem jako kilkuletni chłopak. Oglądałem pamiętne mecze w Pucharze Polski drugoligowego Piasta Gliwice, gdy Marek Majka pięknym strzałem głową na stadionie XX-lecia (dziś nieistniejącym bo powstaje tam nowoczesna hala sportowa), pokonał bramkarza mistrzów Polski – Lecha Poznań i moja drużyna znalazła się w finale. Gdyby wygrała wówczas z Lechią Gdańsk, wpadłaby na Juventus Turyn w składzie z Rossim, Platinim i Bońkiem.

Chodziłem także na Polonię i Szombierki Bytom, które gromadziły tłumy górników z kopalni Dymitrow. Byłem na pamiętnym meczu Górnika Zabrze z Realem Madryt, w którego składzie grał jeszcze wtedy Hugo Sanchez, strzelając zabrzanom bramkę z karnego. Uciekłem wtedy ze szkoły, na Stadionie Śląskim było wówczas chyba z 60 tys. ludzi.

Na Stadionie Śląskim oglądałem wiele meczów reprezentacji, w tym pamiętny z Anglią w 1993 r., który był jedną wielką zadymą – bili się wszyscy ze wszystkimi, bo Polska reprezentacja to przede wszystkim pasmo porażek, nie licząc sukcesów w 1974 i 1982 r. W ogóle oglądanie rodzimej piłki kojarzy się głównie z frustracją.

Dlatego wspaniałą odskocznią były od zawsze rozgrywki międzynarodowe, klubowe i państwowe. Pamiętam tragedię na Heysel i ten mecz eliminacji mistrzostw świata ze Szwecją, gdy Anglik Terry Butcher grał z kontuzją głowy, a po zakończeniu meczu jego cała koszulka była mokra od krwi.

Wspominam Mistrzostwa Europy, mógłbym wyrecytować z pamięci pewnie cały skład wspaniałej reprezentacji Holandii z tego okresu, gdy Marco Van Basten pokonał piękny strzałem z woleja zaskoczonego Rinata Dasajewa.

Zadziwiał mnie współczesny futbol – a przede wszystkim Real Madryt za czasów Vincente del Bosque, gdy grał w nim Zidane, Roberto Carlos i Raul – prezentując niesamowity poziom sportowy. Oglądam ligę angielską i podziwiam facetów, którzy zrywają się do gry w 90 min. i strzelają bez zmęczenia jeszcze z dwie trzy bramki. Unikam za to oglądania ekstraklasy, a jeśli – to wyłącznie na żywo, bo na ładnych nowych stadionach nawet marny mecz dostarcza emocji. A emocje to mogą być nawet na meczach B-klasy, które na żywo oglądam chyba najczęściej.

Kiedyś spędzało się na boisku całe dnie. Dzisiaj widzę, że dzieci już nie umieją się tak organizować. Robią to za nich rodzice – zapisując do powstających jak grzyby po deszczu szkółek piłkarskich. W przyszłości pewnie to zaprocentuje.

Dwie drogi kibicowania

Jestem zwolennikiem teorii, że czasy względnego pokoju na świecie zawdzięczamy rozwojowi mediów i sportu, co spowodowało, że współzawodnictwo między mężczyznami przeniosło się z wojska na obiekty sportowe, a w szczególności na areny piłkarskie. Dlatego do zjawiska kibicowania odnoszę się z dużym zrozumieniem.

Dostrzegam sporo plusów ruchu kibicowskiego, gdzie nieraz trudna młodzież odnajduje swoje zainteresowania, dodatkowo wzbogacając je o aktywność patriotyczną. Grupy kibicowskie zasłynęły wieloma ciekawymi akcjami i oprawami, nawiązującymi do historii Polski, które niekoniecznie podobały się dzisiejszemu establishmentowi politycznemu. Poczucie przynależności do grupy, dzielnicy, miasta stało się ważnym elementem budowania tożsamości młodych ludzi w całej Polsce.

Na pozytywne aspekty kibicowania zwracają uwagę księża opiekujący się grupami kibicowskimi np. ks. Jarosław Wąsowicz SDB. Przypomina on jedno z haseł wychowawczych św. Jan Bosko, który mawiał „boisko pełne, diabeł martwy”. Ks. Wąsowicz zwraca uwagę, że dla wielu młodych kibiców ważne jest także hasło: „Bóg, honor, ojczyzna”. Jednym z barwnych przejawów religijności kibiców są pielgrzymki kibicowskie na Jasną Górę, chociaż przyznaję, że korowód szalikowców przed obrazem Matki Bożej czy odprawiający mszę kapłan w szaliku klubowym są dla mnie widokiem dość dwuznacznym. Piłkarskiemu fanatykowi zaciera się wówczas hierarchia wartości między religią, a drużyną, której kibicuje. Nie jest dla mnie jasne, czy kibic przyjechał się modlić, czy tylko zamanifestować w kościele publicznie swoją przynależność klubową, a może „namówić” Pana Boga do wspólnego kibicowania tej a nie innej drużynie.

Właśnie fanatyzm jest drugą, ciemniejszą stroną kibicowania. Naturalnie przemoc pod każdą postacią nie może być do zaakceptowania dla katolika, który pasjonuje się w jakimś stopniu piłką nożną. Ustawki, pobicia kibiców drużyny przeciwnej, obrażanie słowne, wulgarne, kretyńskie przyśpiewki, formujące się na stadionach grupy przestępcze to zjawiska, które powinny być tępione wspólnymi siłami przez obywateli i aparat przemocy.

Gdy kibice zwracają się przeciw własnemu państwu i innym ludziom, przestają być kibicami, a stają się pospolitymi bandytami. Nie znajduję też żadnego usprawiedliwienia dla niszczenia klubowego, prywatnego i publicznego mienia, czy tłumaczenia każdego zajścia „prowokacjami policji”.

Bluźniercy ze stadionów

Grupy kibicowskie mogą stawać się także specyficznym anty-kościołem, a ich przekaz czy zachowania w wielu przypadkach mają charakter folgowania idolatrii, bałwochwalstwa i bluźnierstwa. Bo przecież nie oszukujmy się – dla wielu mecze ukochanej drużyny to forma zastępcza liturgii, posiadającej własne ryty, rytuały i dogmaty. Kto raz zetknął się z tym środowiskiem, wie iż tak się właśnie dzieje.

Wiele głupawych treści zawartych jest w kibicowskich przyśpiewkach czy transpartentach wywieszanych podczas meczów. Pomijam już najbardziej wulgarne przypadki, ale wiele sloganów wprost odwołuje się do przemocy, obrażania drugiego człowieka, czy gloryfikacji zła. Niektóre z piosenek czy haseł są przecież parodiami melodii znanych z kościołów (np. „Słuchaj Jezu jak Cię błaga lud”, czy „Oto jest dzień, który dał nam Pan”, przekręcaniem modlitw (np. „W imię ojca i syna – Arka Gdynia”) lub skłaniają do adorowania jedynie wybranego klubu piłkarskiego (np. „To co jest w nas to właśnie Piast i w naszych sercach będzie tylko on”).

Dla katolika identyfikowanie się takimi treściami jest po prostu niedopuszczalne i musi prowadzić do konfliktu sumienia. Niezależnie od tego, czy ktoś traktuje swoje wyjście na mecz wyłącznie jako rozrywkę. Deklaracja o oddawaniu czci wyłącznie barwom klubowych czy odwoływanie się do przemocy wobec tych, którzy noszą inne kolory koszulek czy szalików, mogą wykraczać już poza kategorię zabawy, a stawać się ciężkim moralnym przestępstwem.

Cieszy mnie, gdy wielu publicystów i księży, stara się zwracać na pozytywne strony ruchu kibicowskiego – jego honorowość, oddanie, niezgodę na pełną komercjalizację widowisk sportowych czy wyrastanie ponad zjawisko poprawności politycznej. Nie zmienia to jednak faktu, że główny nurt tych środowisk to wciąż patologie, zawarte w takich hasłach jak: „w sercach naszych nie ma litości, urodziliśmy się dla wojny, a nie dla miłości” i dziesiątkach innych będących jakimiś prymitywnymi formami ludycznego lucyferianizmu będącego w opozycji do chrześcijaństwa.

Przecież zabicie drugiego człowieka tylko dlatego, że nosi szalik w innych kolorach niż my jest przejawem barbarzyństwa, nie mającego nic wspólnego ani z patriotyzmem, ani tym bardziej z honorem. Jest to tragedia dla całego środowiska, rodziców czy wychowawców sprawców i ofiar. Jeszcze bardziej żałosne jest wspominanie i czczenie tych młodych ludzi, co zginęli w potyczkach stadionowych gangów, jako męczenników za dobrą sprawę. Z kolei ostateczną degeneracją tych specyficznych zwyczajów jest naigrywanie się z czyjejś śmierci przez tych, z których szeregów wywodzą się owi mordercy. Trudno o bardziej czytelną afirmację zła.

Pochwała umiaru

Kibicowanie wieku średniego to już nie utarczki na stadionach, ale posiedzenia przed telewizorem z czipsami i butelką piwa w ręku. Są tacy fanatycy piłki nożnej, którzy na czas Mistrzostw Świata biorą urlop w pracy, aby móc w spokoju oglądać mecze. Można tylko mieć nadzieję, że tacy mają swoje firmy i mogą sobie na to pozwolić, natomiast nie dzieje się tak kosztem ich rodzin, dla których często wakacje to jedyny czas na bycie razem.

Może być więc tak, że piłka nożna to tylko pretekst do osobistej alienacji. Telewizor staje się wówczas odskocznią od rzeczywistości, czymś w rodzaju używki, którą stosujemy aby odciąć się od problemów życia codziennego. Na piłkarskie gwiazdy przenosi się wówczas przejawy czci i uwielbienia należne komu innemu.

Brak umiaru prowadzi wyłącznie do rozczarowania. Zapewne każdy kibic pamięta, ile razy zawodziły go nadzieje, które pokładał w drużynie marzeń, mającej bez wysiłku sięgać po najwyższe laury. Ile razy przegrywali już teoretycznie najlepsi? Kiedyś pięknie grający Holendrzy nie dali przecież rady Niemcom, a na dodatek Frank Rijkard opluł Rudiego Voellera. Ile razy przegrywali galaktyczni Brazylijczycy, jak mogła przegrać taka Barcelona? Dlatego jeśli nie chcemy się po raz kolejny rozczarować, nie pokładajmy nadziei w idolach, którzy nie dadzą nam nic prócz chwilowej satysfakcji.

Umiar zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Czerwona lampka powinna nam się załączyć, gdy zauważymy zmianę relacji z bliskimi lub zaczniemy dostosowywać porę chodzenia na mszę świętą w zależności od tego, czy nie wypada akurat jakiś dobry mecz. Wówczas futbolowe pasje powinny iść natychmiast w odstawkę.

Tomasz Teluk