Filip Memches dostrzega oczywiście „zbożność” celu takiego działania – lęk przed wielodzietnością to w Polsce niemal plaga społeczna, więc trzeba jakoś przekonać, że kolejne dziecko nie boli. I wtedy z pomocą przychodzą wielodzietne rodziny, które chętnie dają świadectwa, zaś słuchaczom pozostaje na słowo uwierzyć, że tak właśnie jest. Publicysta „Rz” zauważa jednak, że jest to niewiarygodny obraz, a tylko prawda może nas wyzwolić, nawet jeśli nie jest łatwa do przyjęcia.

„Trzeba postawić sprawę wprost: przyjmowanie na świat potomstwa (zwłaszcza licznego) i następnie wychowanie go, to krew, pot i łzy. Jest więc czego się obawiać i żadne wzniosłe zaklęcia tego nie zmienią” – stawia sprawę jasno Memches.

Publicysta „Rz” zwraca uwagę, że propagatorzy wielodzietności zwykle podkreślają aspekt finansowy – ubolewają nad tym, że państwo polskie nie pomaga rodzinom, więc one nie chcą płodzić dzieci. „Tyle że dzietność traktowana jest wówczas w kategoriach materialistycznego kultu płodności. Tymczasem mamy tu do czynienia z ewangelicznym wyborem: albo Bóg albo mamona” – pisze Memches. I dodaje, że jeśli ktoś wybiera pierwszą opcję, musi liczyć się z faktem, że w jakimś sensie przegra i to nie tylko pod względem objętości portfela. „Istotą bowiem rodzicielstwa jest oddawanie własnego życia (czyli własnego czasu i własnych sił), a więc umieranie. I tego tak naprawdę lękają się ludzie” – podkreśla publicysta.

Memches zupełnie szczerze przyznaje, że nikt nie chce z entuzjazmem rezygnować z wygód. Pisze, że na wieść o poczęciu kolejnego dziecka reagował z przerażeniem. Pyta więc, czy jest w czymkolwiek lepszy od małżeństw, które nie decydują się na potomstwo: „Czy mam się chlubić z racji bycia ojcem wielodzietnej rodziny, jak to czynią niektóre ikony ruchów pro life?”.

Na koniec publicysta stwierdza, że każde rodzicielstwo jest jednym z punktów składających się na Boży plan zbawienia ludzkości”. Całość tekstu Memchesa TUTAJ.

MaR/Rp.pl