Medytacja jest właśnie takim momentem, w którym jesteśmy nastawieni na Jego obecność. Polega na byciu świadomym chwili. Można ją obserwować, a w niej samego siebie oraz to, co się w niej wydarza. To, co się we mnie wydarza. A mogę też „działać”, pozbywać się myśli, które mnie stale wyciągają z tu i teraz. Zamiast czekać na spotkanie z Bogiem, spotykam się z własnymi myślami i nie ma mnie, świadomego, w chwili obecnej. Walczę wtedy z myślami, które przeszkadzają. Efekt jest taki, że albo się zmęczę walką, albo na jedną – dwie sekundy udaje mi się uzyskać stan spokoju w „mojej głowie”. Gdy nastawię się na bycie w chwili obecnej, na obserwację, nie muszę z niczym walczyć i bywa tak, że pod koniec mojej medytacji On mi się objawia. Jakby czekał, czy będę mu wierny do ostatniej chwili. Czy to będzie 10 minut, czy 20, potrafi objawić się w ostatniej chwili w swojej błogości, pokoju, którym nas obdarza.

Medytując, doświadczamy własnej ułomności, naszych emocji, napięcia, stresu. Pokazują one nam, że istnieją, i upokarzają nas. Chcieliśmy się spotkać z Bogiem, a tutaj ciało zawraca nam głowę. Pojawia się też te rzeczy, których nie kochamy w sobie, żenujące, wstydliwe. Nasze ciało nam je sygnalizuje, a mieliśmy się modlić, dążyć do spotkania z Nim, a tutaj moje, nędzne życia wychodzi na pierwszy plan. To spotkanie z sobą samym, w prawdzie, bez osłony, jest bezcenne.

„Mojżeszu, zdejm sandały, gdyż ziemia, na której stoisz, jest ziemią świętą”. To przestrzeń twojego serca, gdzie nie musisz udawać. Możesz stanąć nagi przed sobą i Bogiem, to jest tylko twoja przestrzeń, gdzie możesz Go zaprosić. Przyjaciół może wtajemniczyć, ale nie wszystkich. Być przy czyimś JA, w przy-jaźni, przy mojej jaźni może być tylko Bóg. I tam dokonuje się, w tej izdebce to, co najcenniejsze, staję w pokorze nagi, bez udawania, szukam prawdy, nie wstydzę się, uznaję ją, zgadzam się i przyjmuję to, co jest mi dane. I poznaję Go właśnie wtedy, kiedy pozostaję w kontakcie z sobą samym.

Są ludzie, którzy są wiecznie zajęci, nie mają czasu dla siebie. Co to znaczy? Mogą usiąść, ale zaraz planują; jedzą, ale myślami są gdzieś daleko. I ciągle w myślach są zajęci jakimś działaniem, planowaniem. Często tak jest, że padają zmęczeni, nie mając siły na modlitwę. I tak jest codziennie. Potem się dowiadują, że są chorzy, a w sumie tak byli zalatani, że nie zauważyli. Kontakt z samym sobą, w takim miejscu, jak pustynia, bycie w samotności, jest podstawą. Tam nie ma nikogo, z kim mógłbym zamienić choćby słowo ani zająć się innymi potrzebnymi sprawami. To czas poznawania Boga we mnie. Przyroda to też ślady Jego obecności, zarówno ta piękna, jak i ta niebezpieczna strona tego, co nas otacza. Tylko w Bogu mogę złożyć nadzieję, tylko przy Nim mogę znaleźć bezpieczeństwo i to nieraz w sposób zaskakujący.

Ktoś mi mówił: „Jestem niewierzący, ale kiedyś prowadziłem badania archeologiczne i, wyobraź sobie, zerwała się burza piaskowa. Część moich kolegów uciekła, bo miała samochód, ja nie zdążyłem, zostałem sam i tak sobie pomyślałem, że raz się żyje i poproszę Boga o pomoc, co mi szkodzi. Zapytałem z ciekawości: „I co, podziałało?”. Usłyszałem: „Nie zdążyłem poprosić o ratunek, bo akurat wtedy nadjechała karawana i mnie uratowali”.

Często wiemy, jak Bóg ma nam pomóc. To sytuacja mniej więcej, jak z opowieści o tonącym proboszczu. Jedną, drugą i trzecią łódkę ratowniczą odesłał, bo Bóg go uratuje. Utonął i w niebie pyta Boga, dlaczego go nie uratował. I słyszy: „A te łódki, które wysłałem na pomoc, to co?”.

I jeszcze jedna opowieść, tym razem z Dobraczyńskiego. Pod drzewem, w samotności siedział człowiek i zauważył, że nad nim siedzi ptak. Zaczął się modlić: „Boże, jeśli jesteś, spraw, aby ten ptak odleciał”. Czekał i czekał, ale ptak nie odleciał. I po jakimś czasie ten sam człowiek powiedział: „Boże, dzięki Ci że ten ptak nie odleciał, bo czułbym się jeszcze bardziej samotny”.

Nic się nie zmieniło, każdy został na swoim miejscu, ale to doświadczenie zmieniło tego człowieka. Odkrył inną prawdę tej sytuacji. Medytacja to czas, kiedy możemy coś zobaczyć z innej strony. Kiedy nie zajmujemy się wszystkim, czyli niczym, pojawia się ON. Statystycznie przez pierwsze trzy minuty medytacji myśli pokazują, czym ostatnio żyłeś, potem ukazują się i wołają wspomnienia – żenujące, przykre, bolesne, grzeszne. I po ok. 10 minutach jest z nimi jak z dziećmi, które podczas spaceru wybiegają przed rodziców i próbują zwrócić na siebie uwagę, próbują różnymi sposobami wyrwać nas z „nieobecności”. Podobnie jest z myślami i emocjami, które pojawiają się podczas medytacji, dopiero w momencie, kiedy je dostrzeżesz, przyjrzysz się im, zauważysz je, one odchodzą i pojawia się CISZA, a w niej ON i wtedy Go rozpoznajesz. Bywa, że nie mówi nic, czujesz tylko, że jest blisko z tobą, że cię rozumie albo obdarza cię błogością, i masz pewność, że jesteście razem.

 

Jan Paweł Konobrodzki OSB

Pustynne szlaki. Serce pustyni

Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC