Marta Brzezińska: Kilka dni temu zniknął z anteny serial "Plebania". 11 lat to kawał czasu. Nie szkoda Panu trochę?


Włodzimierz Matuszak: Jedenaście i pół roku to rzeczywiście szmat czasu. Wiele przez ten czas się wydarzyło. Kiedy kończy się jakąkolwiek pracę po tak długim czasie, zawsze pojawia się myśl "trochę szkoda", jednak z drugiej strony jest to otwarcie na nowe możliwości. Duża rola w wieloletnim projekcie, znacząco  ogranicza możliwość pokazania się z innej strony.

 

Czy rola proboszcza Antoniego coś zmieniła w Pańskim życiu?

 

Kiedy zaczynałem pracę na planie nie spodziewałem się, że ten serial przyniesie wraz z sobą taką popularność. A to spora zmiana w codziennym życiu.

 

"Plebanię" ma zastąpić serial z kryminalnymi wątkami "Galeria". Czy nie uważa Pan jednak, że taki serial jak "Plebania" był w jakiś sposób potrzebny - pokazywał pozytywny obraz duchowieństwa w czasach, kiedy o księżach nie mówi się zbyt dobrze?

 

Błędnym myśleniem jest, że "Plebania" była serialem o duchownych. Była to przede wszystkim opowieść o ludziach i ich codzienności. O problemach, z którymi boryka się większość z nas. Często poruszane były sprawy społeczne, zachowania ludzi w zderzeniu z brakiem pracy, alkoholizmem, chorobami czy śmiercią, a także zachowania społecznie nie akceptowane jak choćby księża mający rodziny i dzieci, chęć aborcji itp. Księża byli katalizatorami między człowiekiem, a jego problemem. Niejednokrotnie sami walczący, ze sprzecznymi uczuciami. Nie było kryształów, jednoznacznych i jednobarwnych.I choć mój bohater proboszcz Antoni postrzegany był jako tzw. ksiądz idealny, to też miał swoje słabości. Czy serial był potrzebny? Jeśli by nie był to pewnie po pierwszej serii zniknąłby z anteny.

 

Czy może jednak przyjął Pan z pewną ulgą decyzję o zakończeniu serialu?

 

Przede wszystkim dość długo oczekiwaliśmy na podjęcie jakiejkolwiek decyzji.

 

Nie obawiał się Pan nigdy, że rola księdza w jakiś sposób Pana zaszufladkuje?

 

Każda duża rola w serialu niesie z sobą to ryzyko. I często niestety tak się dzieje. Łata zostaje przylepiona i propozycje zaczynają się pokrewne. Jednak nie jestem typem czarnowidza. Chętnie zmienię kostium poczciwego księdza na zupełnie inny.

 

Pewnie dla wielu widzów wciąż pozostanie Pan "proboszczem z Tulczyna" - często jeszcze zdarzają się Panu takie sytuacje, że ludzie zwracają się do Pana, jak do księdza?

 

Bywa różnie, choć oczywiście najczęściej jestem utożsamiany z tą postacią. Jednak niedawno dopadł mnie pewien człowiek z zupełnie innego powodu i wymachując rękoma wykrzyczał jaki to jestm zły, ciemny i głupi, że poparłem nie tę partię, na którą on głosował. Cóż, zdarzają się także zabawniejsze sytuacje. Jak poruszona fanka serialu przejęta moją "ciężką chorobą nerek". Taką diagnozę postawił jeden z tygodników czy portali, co przy okazji chciałbym sprostować i zdementować te plotki, bo o ile sam jestem dobrze poinformowany to z moimi nerkami jak i całą resztą organizmu jest wszystko w jak najlepszym porządku (śmiech). 

 

Czy może Pan zdradzić swoje najbliższe aktorskie plany?

 

Planów na razie zdradzać bym nie chciał (śmiech). 

 

Rozmawiała Marta Brzezińska