Jako zadeklarowany wróg myślenia liniowego nie przyjmuję do wiadomości i śmieję się ze skrajnych założeń. Człowieka, który wchodzi do basenu można uznać za topielca albo mistrza świata w stylu dowolnym, ale najczęściej jest to zwykły gość lubiący sobie popływać. Prosty przykład z życia wzięty z miejsca zaczyna się komplikować, gdy do akcji wkracza polityka. Jak tylko pływakowi wciśnie się do głowy parę statystyk z udarami, zawałami i szokami termicznymi, relaks zamieni się nieszczęśnikowi w serię dylematów na poziomie życia i śmierci. Z każdego kreciego kopca da się wyprodukować Himalaje nie do pokonania. 

Psychika ludzka ma swoje naturalne potrzeby i pragnienia. Nikt nie lubi być karmiony wizjami porażki, nikt nie chce być wyszydzany i straszony. Z drugiej strony zawsze włącza się żaróweczka, która przestrzega przed nadmiernym optymizmem. Przysłuchuję się reakcjom wśród wyborców dwóch partii i słyszę, że pewne atawizmy są nie usuwalne. Wyborcy PiS chuchają i dmuchają na własne marzenia z pedanterią matki kroczącej za synem do 50 roku życia. Wyborcy PO liczą pierwiastki i całki, nie myśląc o wygranej, bo w tę nie wierzą, ale po to, by przynajmniej na papierze zbudować koalicję „wszyscy przeciw PiS”. Prosta sprawa, niczym pływanie w basenie, przeradza się w walkę o przetrwanie. Bez przesady to tylko głosowanie, to tylko wybory, idzie się wrzuca kartkę i po sprawie. Nikt nie umrze, nikomu ręki nie utną. Zabawa polega na czymś zupełnie innym, każdy chce wygrać, ale nie każdy jest w stanie. Śmieję się z liniowego wyboru pycha kroczy przed upadkiem, kontra podwinięty ogon. Kto chce wygrać musi mieć co najmniej kilka argumentów: wolę wygranej, wiarę w wygraną, konsekwentne dążenie do zwycięstwa.

Z tych trzech argumentów PO nie ma nic. PiS ma pierwsze i drugie na wysokim poziomie, ale trzecie prawie na dnie. Rozsądny gracz nigdy nie ujawni swoich słabości, bo to jest gotowa amunicja dla przeciwnika. Każde jęczenie, że media i kliki załatwią wybory, że PKW policzy pod zamówienie, że „oni nigdy nie oddadzą władzy”, jest sabotażem. Brak wiary w zwycięstwo osłabia wolę zwycięstwa i konsekwencję w dążeniu do zwycięstwa. Z drugiej strony otwarte przyznanie się do słabości w sposób naturalny zwiększa wolę i wiarę przeciwnika. Wyborcy PiS biadolili 8 lat i niestety biadolą nadal. Część z nich czerpie jakąś maoistyczną przyjemność z marudzenia, część tkwi w traumie, część buduje swoje pozycje i wizerunki oryginalnych analityków systemu. Tymczasem spokojna i umiarkowana ocena stanu rzeczy pozwala ze 100% pewnością powiedzieć, że PO te wybory już dawno przegrała. Nie ma takiej siły, która mogłaby upokorzoną, ośmieszoną i pozbawioną jakichkolwiek argumentów PO ocalić. Prażaka jest tym bardziej pewna, że wyrok na PO wydali mistrzowie marionetek, a połowa partii życzy sobie przegranej, bo chce pod nowym kierownictwem przygotować się do następnego pojedynku. Jaki jest w związku z tym sens w biadoleniu, które podaje tlen trupowi i zagraża pożądanej skali zwycięstwa? Jedynie masochizmem lub sabotażem irytujące jęki dają się tłumaczyć.

Mam propozycję, która jest jednocześnie ulubioną techniką motywacyjną prawdziwych trenerów. Celem nie jest zwycięstwo nad PO, bo to byłby cel na poziomie remisu z Gibraltarem. Trzeba mieć wolę, wiarę i konsekwencję w dążeniu do zwycięstwa na miarę większości konstytucyjnej, a za minimum obrać samodzielne rządy. I nie ma tutaj żadnej retoryki, czy socjotechniki, jest tylko i aż realne zadanie do wykonania. Gdy się PO potyka o własne nogi, nikt przytomny nie ma prawa ględzić, że przejęcie władzy jest niemożliwe i nierealne. Jedyne czego brakuje to widowiskowej gry na pełnym luzie i zdobywania kolejnych bramek. Do przerwy jest 5:0 i potrzeba jeszcze trzech bramek, żeby zostać mistrzem ligi. Skrajny pesymista może sobie pozwolić na prognozę 5:2, realista powie 7, 9 do zera, optymista krzyknie, że będzie jedynka z przodu i co najmniej 5 na końcu. Tylko dziś i wczoraj PO zaliczyła blamaż za blamażem i nawet Ziobro skopał leżącą partyjkę. PO nie istnieje, dlatego liczy się tylko zwycięstwo, które pozwoli przejąć władzę i tu rzeczywiście zalecam pokorę. O ile kompromitacji PO jestem pewien, to do pełni szczęścia potrzeba jeszcze miesiąc ciężkiej orki i pokory właśnie. Większość parlamentarna od samego upadku PO nie powstanie, o większość konstytucyjną trzeba gryźć trawę i wymiotować ze zmęczenia. Tak widzę plan na najbliższy miesiąc dla polityków i wyborców PiS, dla PO mam też małe pocieszenie. Macie matematyczne szanse na przekroczenie progu wyborczego, pod warunkiem, że Tusk w ciąży przejedzie Michnika w sutannie na trzeciej linii warszawskiego metra.

Matka Kurka/ kontrowersje.net