Zawsze i wszędzie trafione analizy pojawiają na długim dystansie, gdy miną wszystkie krótkowzroczne emocje. Dziś w codziennych okolicznościach soboty, między pracami i podglądaniem telewizora poukładałem sobie we łbie kilka spraw. Całe zamieszanie w Libii, Egipcie i Syrii miało miejsce kilka lat temu. O „uchodźcach” pierwszy raz dowiedzieliśmy się z ukochanych mediów przy okazji problemów włoskich i o ile mnie pamięć nie myli byli to głównie mieszkańcy Libii, a Unia Europejska z Niemcami na czele miała Włochów w najgłębszym poważaniu.

 Około 1,5 do 2 milionów Arabów trafiło do Turcji, oczywiście wyłącznie muzułmanów, nie Kurdów i chrześcijan. Ta fala migracji również nie była tematem numer jeden w światowych agencjach informacyjnych. Nagle świst, potem gwizd i dzicz zasłaniająca się kobietami z dziećmi na ręku, forsuje Europę. Od czego się zaczęło? Sygnał dała Angela Merkel wygłaszając takie oto nieprawdopodobny komunikat: „Niemcy przyjmą każdą ilość uchodźców”. Włosy stają dęba i teraz trzeba kombinować, o które „albo” może chodzić? Pewnie będą się ze mnie ludzie śmiać, jednak na pierwszym miejscu umieszczę najprostszy powód. Pani kanclerz wzorem innych polityków, którzy zbyt długo siedzą na jednym stołku po prostu palnęła coś nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. Mogło przecież być tak, że marudzący Włosi i okupowani Węgrzy zirytowali enerdowską socjalistkę, a ta sobie pomyślała, że „uchodźcy” mają zbyt wiele granic do pokonania, aby myśleć o podróży do Niemiec. Niezła jest ta koncepcja, tylko ma jedną bardzo poważną wadę. Popełnienie głupstwa rzecz ludzka, sęk w tym, że Merkel wbrew protestom samych Niemców wcale nie zamierza dokonać korekty.

Wystarczyłoby, aby Niemcy powiedziały wprost, że otrawcie granic wywoła niekontrolowany napływ imigrantów i reszta Europy przyjęłaby tę diagnozę z ulgą. Nic podobnego się nie dzieje i to jest przyczynek do dwóch następnych „albo”. Na miejscu drugim stawiam porozumienie z Rosją Radziecką i nie chcę zagadywać, czy chodzi tylko o Rurę II, czy też unowocześnioną wersję paktu z dawnych dobrych czasów. Niezwykle znamienne jest również i to, że trzy inne znaczące kraje siedzą cichutko niczym mysz pod miotłą: Rosja, USA, Izrael. Wydawałoby się, że cała trójka powinna głośno mieszać w tyglu, a jednak jakoś się nie kwapią. Choćby się powstrzymywać z całych sił przed łatwym wyjaśnieniem, to rosyjskie porzekadło samo się wprasza: „tisze jediesz, dalsze budiesz”. Tej trójce zadyma w Europie jest na rękę z różnych względów, które sprowadzają się do jednego mianownika – utworzenie szarej bezpostaciowej masy konsumenckiej kupującej każdy chłam. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że Europa to Niemcy i jeszcze dwa kraje, w tym amerykańska Wielka Brytania i prorosyjska Francja. Prawdopodobnie plan był prosty. Rosja Radziecka dogadała się z Niemcami, że cała towarzystwo islamskie zaleje bieda ludy europejskie na czym da się zrobić wielki interes finansowy i polityczny. Pozostali gracze przyglądali się ze spokojem nowym pomysłom, które wpisywały się w ich własne projekty podboju. Coś się jednak popieprzyło i tak postało trzecie „albo”.

Sterowani przez Putina islamiści raczej sami nie zmienili kierunku z Turcji na ziemię obiecaną w Niemczech. Za tę zmianę raczej odpowiada nieproszony gość – chaos. Podstawowe założenia i kierunki działań da się uporządkować, ale w pewnym momencie pojawiają się nieprzewidywalne skutki uboczne. Imigranci trafiają do Europy w ściśle określonych okolicznościach. Oni nie zrzucają się na zakup łódki i wynajęcie sternika, co kosztowałoby 1/10 tej kasy, która oddają… gangom. Trudno sobie w głowie pomieścić, żeby jakaś biedota płaciła 6 tysięcy dolarów za podróż dziurawą morską rykszą, ale dokładnie tak się dzieje. Wniosek? Ktoś opanował rynek i wycina konkurencję, tym samym zaplanowane prowokacje wymknęły się spod kontroli. Z wielkiej czwórki: Niemcy, Rosja, USA, Izrael na lodzie zostali ci pierwsi i w dodatku nie bardzo mają wyjście. Geopolityczne podzielenie tortu Niemcom leży i śni się po nocach, pech chciał, że poszło bokiem i zaczęły się niebagatelne problemy. O rezygnacji z generalnych założeń nie ma mowy, z drugiej strony zwala się na głowę kilkaset tysięcy nierobów i „partyzantów”. Niemcy politycznie się zapędziły w kozi róg, bo gadać to jedna rzecz, a skorzystać z okazji, by osłabić przeciwnika (partnera) i to takiego, z którym w przeszłości bywały same problemy, to druga rzecz. „Partnerzy” z całą pewnością nie płaczą nad losem Niemiec. Do wszystkich wariantów dochodzi jeszcze wzajemne pilnowanie i podsłuchiwanie. Tak sobie myślę, że porozumienie Niemców z Rosją odczytane na poziomie działań operacyjnych niekoniecznie spodobało się USA i Izraelowi. Jeśli sprawy zaszły bardzo daleko, to tym tłumaczyłbym też wymianę kadr w Polsce. Dzieją się rzeczy fundamentalne i ścierają się interesy największych graczy. Dla Polski nie ma gorszego wariantu niż koalicja niemiecko-radziecka, dlatego amerykańsko-żydowską alternatywę przyjmuję z ulgą i zmartwieniem na przyszłość.

Matka Kurka/kontrowersje.net