Co najmniej takie tytuły powinny się pojawić we wszystkich głównych wydaniach medialnych, po śmiesznym incydencie, jaki miał miejsce w Płocku. Spotkanie z Adamem Michnikiem zostało zakłócone i przerwane, bo któryś z „sympatyków” na powitanie wrzucił do sali świece dymne, a że salka gabarytami przypominała plebanię, to się długo atmosfera nie chciała przewietrzyć. Nie był to pierwszy i jedyny incydent, wcześniej w Płocku wywieszono plakaty z listami gończymi za Aronem i Stefanem Szechterem. Pierwszego ścigano za to, co zrobił z Polską po 1989 roku, drugiego za zbrodnie stalinowskie. Wszystko razem powinny skutkować histerią na poziomie podpalenia Reichstagu, ale jakoś nie poskutkowało.

Mam dobry punkt odniesienia, od rana walczę z pozwem i muszę powiedzieć, że piękny mi wyszedł dokument, jak z kancelarii, niestety trafi do sądu, gdzie każdy logiczny wywód może przeistoczyć się w tuleję. Nie będę się jednak żalił i przywoływał stare troski, podkreślam jedynie, że miałem odpowiedni dystans i dzięki temu z czystym sumieniem mogę ocenić skalę, formę i treść zjawiska. Jeszcze trzy lata temu coś podobnego musiałaby się skończyć wielką awanturą, akuszerki nie nadążyłby odbierać rodzących się „faszyzmów” i „nazizmów”. Dziś o sprawie dowiedziałem się tylko dzięki Twitterowi, chociaż tradycyjnie oglądam TV wroga, czyli TVN24. Mało tego, sporo czasu mi zajęło, żeby dotrzeć do jakichkolwiek źródłowych informacji i jeśli już coś znalazłem, to na portalach „niepokornych”.

Skłamałbym jak Wyborcza, gdyby napisał, że organ propagandowy Michnika w ogóle się sprawą nie zajął, znalazłem taki ślad, ale też nie na stronie głównej i nawet nie na stronach środkowych Wyborczej. Stwierdzam w sposób nie budzący wątpliwości, że sprawa, która niegdyś byłaby tematem na pół miesiąca i pałą do okładania „prawdziwych Polaków”, zwyczajnie zdechła, zaraz po tym, jak przyszła na świat. Jest to o tyle dziwne, że Michnik pojechał do Płocka na zaproszenia ORMO, przez niektórych nazywane KOD. Prosiło się, żeby wykorzystać to politycznie i bić na alarm, w końcu to reżimowe rządy Kaczora doprowadzają do tego, że brunatne koszule z biało-czerwoną opaską, usiłują podpalić Żydów. Takie teksty junak Wroński, czy towarzyszka Wielowieyska są w stanie wklepać na kolanie w ciągu 15 minut, a gdyby im się nie udało, to mają gotowce, wystarczy zmienić nazwiska i nazwy miejscowości.

Nic podobnego nie zaskoczyło, zupełna cisza proszę Państwa, oczywiście jak na dawne standardy i realia. Ano właśnie! Dawne standardy i realia, mimowolnie i podświadomie została wyłożona cała prawda o zaistniałej sytuacji. Klepię sobie takie optymistyczne teksty co jakiś czas i rzucam w nich tezy, że najgorsza propaganda w wydaniu Michnika i Urbana w Polsce dogorywa. Sam Michnik nie ma już siły i nadziei, by podtrzymywać swoje toksyczne dzieło. Powód generalny jest taki, że większość Polaków Wyborczej dosłownie nie kupuje, ale w detalu trzeba zwrócić uwagę na kondycję twórców. Nastąpiło sprzężenie zwrotne, ludzie zaczęli ziewać na widok Michnika, który z kolei chcąc odzyskać dawny blask musi schodzić coraz niżej, gdzieś do ciasnej salki w Płocku. Od braku zainteresowania redaktor popadł w taką apatię, że i faszyzmu z antysemityzmem nie ma siły wywoływać.

Wraz z Michnikiem depresję zaliczyło jego najbliższe otoczenie i abonenci, ci gazetowi, ale przede wszystkim polityczni. Wszystko wskazuje na to, że na naszych oczach kona etap dziejowy, za który Polska zapłaciła olbrzymią cenę. Niegdysiejszy półbóg kończy jako ludowy świątek tułający się po prowincjonalnych odpustach. Dla wiernych pożytku z tego nie ma, a wręcz można mówić o przeciwnych skutkach i efektach, od zapisanych w planach perspektyw. Incydent z udziałem Michnika znaczy mniej niż śmieszny filmik zamieszczony na popularnym serwisie. Trzeba naprawdę głęboko sięgnąć do archiwów, żeby zapoznać się przygodami niemodnego bohatera upadłej propagandy. Mnie ta przesłanka wystarcza.

Matka Kurka/Kontrowersje.net