Mam wrażenie, że od kilku lat spada temperatura oraz intensywność dyskusji na temat sensu Powstania. Zapewne złożyło się na to sporo czynników i żaden z nich nie odnosi się do tak często przywoływanej zgody narodowej. Powtarzanie co roku tych samych argumentów nie dostarcza żadnych nowych emocji i tę okoliczność wskazałbym jako główną przyczynę wyciszania sporu. Krytycy decyzji i rozkazów dotyczących akcji „Burza” mają swoje argumenty, obrońcy swoje, natomiast rytualne przerzucanie się argumentami zostało zredukowane do niewielkiej liczby najbardziej zagorzałych historyków i pasjonatów. Jest też jeden element, który mimo wszystko łączy. Bez względu na zajmowane stanowisko zdecydowana większość Polaków oddaje szacunek Powstańcom, co wcale nie jest jednoznaczne z powstaniem. O godzinie „W” cała Warszawa staje i milczy. Nawet Czerska ostatnimi czasy przyłączyła się do kultywowania Powstańców, wręcz uznała się za monopolistę, co oczywiście śmieszy, ale też daje pretekst do otworzenia politycznego, czyli głównego wątku Powstania. Wszelkiego rodzaju apele, aby nie mieszać polityki z Powstaniem Warszawskim są wynikiem daleko posuniętej ignorancji albo naiwności. Dość powiedzieć, że to właśnie motywacje polityczne, a nie militarne dały impuls do wybuchu powstania. O ile nie ma zgody co do sensu i skutków tego narodowego zrywu, to chyba większość się zgadza, że Niemców z Polski można było pogonić jedynie w warunkach całkowitej kapitulacji Hitlera. Innymi słowy bez frontu wschodniego i zachodniego do dziś mielibyśmy Generalną Gubernię. Cele wyznaczone przez dowódców były jasne, wyzwolić Polskę spod niemieckiej okupacji zanim zrobi to Stalin. Słowo „zanim” jest tutaj kluczem, bo Stalin, czy chciał, czy nie chciał, musiał gonić Niemców przez Warszawę, po prostu Niemcy w Polsce byli i to w niemałej sile.

Wszystko, co wiąże się z Powstaniem było, jest i będzie polityką, od wybuchu, aż po obchody i kartki w podręcznikach. Przez 50 lat PRL z czym mieliśmy do czynienia jeśli nie z politycznymi próbami wymazania Powstania z pamięci Polaków? Wymazania albo zohydzenia, wszak PRL inaczej niż bandytami i politycznymi rewizjonistami żołnierzy AK nie nazywała. Po 1989 roku zaczęła się inna polityczna walka, tym razem pomiędzy „właścicielami pamięci”. Pamiętam doskonale, że nie było ani jednej rocznicy w „wolnej Polsce” nie zakończonej mniejszą lub większą awanturą kto i dlaczego ma prawo mówić o Powstaniu, a kto takiego prawa nie ma. Lata 90-te i początek nowego wieku to dość klasyczny pojedynek między byłymi sekretarzami PZPR, którzy nagle stali się demokratami i zaczęli krzyczeć, że Polska należy do wszystkich Polaków, a częścią solidarnościowej opozycji, tej bez teczek TW i emeryturami poniżej minimum egzystencjalnego. Sekretarze i rozmaite Unie Wolności z jednej strony nie zostawiały suchej nitki na Powstaniu, z drugiej uzurpowały sobie prawo do organizowania uroczystości i pisania podręczników historii według internacjonalistycznego klucza. Było w tym modelu więcej szacunku dla Armii Radzieckiej niż dla Cichociemnych, ale przez długie lata udawało się skutecznie wprowadzić taki właśnie odrealniony sposób „rozumowania”.

Kolejny przełom polityczny wiąże się z wojną pomiędzy PO i PiS. Nie będzie chyba wielkim nadużyciem jeśli przełożę ten konflikt na szerszą i bardzo dobrze znaną płaszczyznę walki pokoleń UB z pokoleniami AK. Od 2006 roku zaczęły się ostre spory wokół Powstania, ale po raz pierwszy dotyczyły dobrych i złych Powstańców, którzy dla poszczególnych mediów i partii politycznych wystawiali laurki lub nagany. Może się mylę, jednak naprawdę nie pamiętam, żeby istniał jakiś wyrazisty podział na Powstańców z PZPR i powstańców z Solidarności, chociaż byli tacy i tacy, na przykład towarzysz Kazimierz Barcikowski wicepremier i minister z KC PZPR należał do Armii Krajowej. Nikt tym się jednak specjalnie nie ekscytował, dopiero Władysław Bartoszewski i później Ścibor-Rylski nadali konfliktowi politycznemu takie tempo i temperaturę jakiej w ostatnim ćwierćwieczu nie było. Dziś, za sprawą Antoniego Macierewicza doszedł jeszcze jeden wątek polityczny, który dla Polaków przez 6 lat był całkowicie odrębnym i tragicznym wydarzeniem. Piszę rzecz jasna o Smoleńsku. Takie są fakty i jak widać wszystkie ściśle wiążą się z polityką, nie wyłączając polityki bieżącej. Każdy z nas musi sobie odpowiedzieć nie na pytanie, czy Powstanie jest polityczne, bo zawsze takie było, ale jakiej polityki i Polski oczekuje? Gdyby mnie ktoś zdał takie pytanie, bez wahania odpowiem, że jestem i będę Polakiem, który chce takiej polityki i takiej Polski za jaką Powstańcy walczyli i oddawali życie.

MATKA KURKA