Jaki wywiad może dać „polski” aktor w czasie polskich świąt? No tylko taki, żeby Polak od świni różnił się wyłącznie liczbą liter. Wyjdzie z kościoła i pójdzie na piwo, tyle starszy Stuhr miał do powiedzenia o nas i on doskonale wie co mówi i wcale nie gra, chociaż chciałby tak być odbierany – artysta. Skomplikowane relacje międzyludzkie są życiową, literacką i artystyczna niezbędnością. Człowiek płacze, wścieka się, robi tysiące złych, czasami podłych rzeczy, ale jednak kocha, nie potrafi sekundy wytrzymać w innym miejscu i z innym człowiekiem. Tysiące dzieł powstało wokół kocha i nienawidzi, pragnie i nie potrafi docenić, szanuje, ale jakoś nie umie tego okazać.

Nie wyobrażam sobie życia bez tych namiętności, bez tych paradoksów, bo dopiero pogubienie uwypukla sens i jak mawiali starożytni „navigare necesse est”. Rozumiałbym też te wszystkie żale artystów z peerelowskiej łaski, gdyby oni swoje troski i tragedie odgrywali uczciwie. Nic z tego! Który to już raz słucham, czytam oglądam te same gombrowiczowskie gęby usiłujące mnie upupić swoimi ocenami rzeczywistości. Całe to towarzystwo wychowało się na przedwojennej szkole i jednego im nie można zarzucić, rzeczywiście musieli przejść przez surowe egzaminy, żeby się wdrapać na szczyt. Nie liczę pozbawionych talentu, którzy niczego nie musieli, wystarczyło, że byli dziećmi znanych rodziców. Jednak uczciwie trzeba powiedzieć, że to zjawisko, o dziwo, w PRL w odniesieniu do współczesnych awansów można uznać za marginalne.

Skoro nie o brak talentu chodzi, to co jest przyczyną monotonii nienawistnych wypowiedzi chodliwych gwiazd? Nieszczęśliwa miłość, walka z ciężką chorobą, niedożywienie, długi i co za tym idzie pieniądze? Nie wiem, może, w części przypadków tak to działa, dla reszty dowodów nie mam, ale widzę, słyszę i czuję. Nie da się tak kiepsko grać Polaka po peerelowskiej szkole z przedwojennymi nauczycielami. Znam jedno takie beztalencie, któremu maturę załatwili rodzice i pani od matematyki z resortu, ale na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie zdawał kilka razy i żadne plecy pacykarzowi nie pomogły, taki był oporny na wiedzę i gust. Istniały granice, których i PRL nie przekraczał. Stąd płynie jeden słuszny i smutny wniosek. W okazywaniu nienawiści, pogardy i obrzydzenia dla Polski, nie ma mowy o sztuce i emocjonalnych niuansach, to jest surowy towar.

Taki na przykład Jerzy Stuhr z powodzeniem mógłby zagrać wiernego męża czy dobrego ojca i dopóki prywatnie by się nie odezwał, ludziom płynęłyby łzy po policzkach. Równie mocną życiową rolę odegrałby Jerzy Radziwiłowicz, Marian Opania i nawet Krystyna Janda przebrana za chłopa. Oni potrafią to robić i trzeba uczciwie powiedzieć, że prócz umiejętności mają też talent. Wszystko się zmienia, gdy idą na wywiady, do telewizji, radia, kolorowej gazety, wtedy umiejętności i talenty gasną, a zaczyna się pokazywanie prawdziwej twarzy. Plejada artystyczna nie bawi się w żadne niuanse, tylko szczerym słowem, gestem i czynem okazuje nienawiść w czystej postaci. Nienawiść do Polaków i nie ma w tym niuansów, przeciwnie artyzm zamienia się w najpodlejszą propagandę i siekierą ciosaną retorykę.

Oni maja taki obrzydliwy zwyczaj, że mówią „my Polacy”, ale to brzmi dokładnie tak samo jak „my kibice” albo „my Ziemianie”. Dopóki tkwią w ogólnej kategorii czują się bezpieczni w „obsrywaniu”, jak mawiała artystka Janda. Pozorowany obiektywizm, niby mówimy „o nas”, ale tak naprawdę wszyscy wiedzą, że Polacy w ich ustach i umysłach to motłoch, margines, plebs, ciemnogród. Po sto razy powtarzane te same frazy, że „my Polacy” pijemy, śmierdzimy, bijemy żony, nienawidzimy Żydów i kradniemy. Polacy: źli, brudni, nienawistni, roznoszący zarazki. I tej surowej nienawiści nie da się przykryć żadnym talentem. Poza wszystkim istnieje szereg dodatkowych motywacji nakręcających nienawiść i na pierwszy miejscu znajduje się zyskowność. Ciągle opłaca się mieszkać w Polsce i udając Polaka nienawidzić wszystkiego, co polskie. Za to dostaje się konkretne pieniądze i nie trzeba się artystycznie wysilać, bo liczy się tylko i wyłącznie deklaracja.

Znacznie mniej ryzykuje aktor nienawidzący Polski i Polaków, gdy okazuje swoją nienawiść wobec „nas” niż miałby nie lubić kornika albo lubić karpia w panierce, któremu Polacy raz do roku urządzają piekło. Nikt mnie nie przekona, że ONI są aż tak kiepscy w ogrywaniu tych Urbanowskich seansów, ONI od serca, z pełnym przekonaniem, nienawidzą Polaków, ponieważ z Polakami nie mają nic wspólnego. Kim są naprawdę, to nie nasza sprawa, ale czas najwyższy powiedzieć takim samym otwartym tekstem, że to są obcy, nie Polacy.

Matka Kurka (Piotr Wielgucki)