Swego czasu Bronisław Wildstein w rozmowie z Robertem Mazurkiem powiedział kilka zdań o swojej szkolnej koleżance Róży Marii Barbarze Gräfin von Thun und Hohenstein, która wtedy nazywała się po prostu Rózia Woźniakowska. Wildstein nie miał litości i stwierdził, że koleżanka Woźniakowska cieszyła się niemałym powodzeniem wśród płci przeciwnej, ale bynajmniej nie walorami intelektu przyciągała uwagę. Nie mam takiej wiedzy, jak redaktor Wildstein i o istnieniu Róży Marii Barbary Gräfin von Thun und Hohenstein dowiedziałem się kilka lat temu, wcześniej jakoś nie rzucała się w oczy. O ile mnie pamięć nie zawodzi, to dopiero w ostatnich dwóch, może trzech latach deputowana z PO bryluje na salonach i w mediach.

Przyjmuje za dobrą i prawdziwą monetę słowa Wildsteina, tym bardziej, że diagnoza młodej Róży pasuje idealnie do Róży obecnej. Dziwne to wszystko, wszak stare porzekadło mówi, że szlachectwo zobowiązuje, a mnie też się zawsze wydawało, że taki hrabia czy księżna to zupełnie inny świat, niedostępny dla zwykłego zjadacza chleba. Wprawdzie tytuły szlacheckie zostały zniesione przez II Rzeczpospolitą, na mocy Konstytucji Marcowej z 1921 roku, ale przecież szlachetna krew nadal płynie w hrabiowskich i książęcych żyłach. Od wieków arystokracja podlegała zupełnie innym prawom i regułom niż pospólstwo, inaczej była kształcona, inaczej się zachowywała, miała swoje unikalne obyczaje i rytuały. Dopiero komunizm i parę innych szaleństw, które narodziły się lub rozwinęły w XX wieku, doprowadziły do degradacji wyższych sfer. Wiele rodzin starało się przetrwać i żyć nadal swoim szlacheckim życiem, niektórym się to udało, ale najwyraźniej Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein najwyraźniej do tego wąskiego grona się nie załapała.

Wiele publicznych występów Róży Thun przypomina wszystko, tylko nie arystokratyczne wykształcenie i maniery. Intelektualnie Róża Thun wygląda raczej na kogoś ze służby w hrabiowskim dworku. Jeśli chodzi o maniery, to jest jeszcze gorzej i podobnych zachowań w czworakach nie na salonach trzeba szukać. Widziałem sporo występów aktywistki z PO i niemal każdy zaczynał się i kończył jednym wielkim jazgotem, z którego nie dało się wydobyć skrawka myśli. Do tego dochodzą nieprawdopodobne brednie, jakie opowiada Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein, choćby te dotyczące „uchodźców”, którzy w jej ocenie nie stanowią żadnego zagrożenia. Znając możliwości Róży Thun w najmniejszym stopniu nie czułem się zaskoczony najnowszym spektaklem, jaki się odbył w studio telewizyjnym TVP Info. Prawie wszyscy mówią o skandalu związanym z opuszczeniem studia po kłótni Thun z Sakiewiczem, ale tam się wydarzyło coś znacznie ważniejszego. Tomasz Sakiewicz zarzucił swojej oponentce działanie w interesie Niemiec i rozsiewania antypolskiej propagandy.

Nie były to gołosłowne tezy, ale reakcja na bardzo konkretne słowa Róży Thun, która zaczęła opowiadać obrzydliwe idiotyzmy o próbie wskrzeszenia Auschwitz przez Polaków, by tym razem dokonać eksterminacji Niemców. Obejrzałem nie tylko finalną cześć awantury, widziałem też początek sporu, który dla mnie jest sednem. Cóż innego mógł zrobić redaktor Sakiewicz w takich niedorzecznych okolicznościach, przy tak nieprawdopodobnie głupiej i podłej wypowiedzi działaczki PO? Niestety w polskim życiu publicznym notorycznie dochodzi do pomieszania porządków i sprawy zupełnie błahe, jak strzelanie focha przez niemiecką hrabinę, przykrywają sprawy fundamentalne, a taką jest zarzucanie Polakom ludobójczych czynów i intencji. Tomasz Sakiewicz w zasadzie wykrzyczał za mało i to stanowczo za mało, nie potrafię powiedzieć jakbym się zachował na Jego miejscu, bo po długim czasie od zdarzania, nadal gotuje się we mnie krew.

Byle łapserdak nie zniżyłby się do poziomu tak prymitywnego kłamstwa i propagandy, która wymyka się wszelkim standardom, nawet najpodlejszej agitacji. Skoro Polka, „na papierze”, staje w obronie niemieckich zbrodni i niemieckich katów widzi jako ofiary polskiej napaści, to nie można mówić o braku rozumu, to coś więcej. Za dobrych i normalnych czasów podobne postawy nazywano zaprzaństwem, nie żadną „kontrowersją” czy „skandalem”. Jeszcze sto lat temu polski arystokrata po zaprzedaniu się oprawcom Polaków nie miałby czego na salonach szukać, oczywiście na polskich salonach. Byłby taki osobnik objęty infamią i szeregiem innych represji. Każdy mógłby go palcem pokazać, wyszydzić i splunąć w twarz. W zwariowanych czasach współczesnych Róża Maria Barbara Gräfin von Thun dość skutecznie usiłuje z siebie zrobić ofiarę napaści, chociaż jest wyłącznie ofiarą własnej głupoty i podłości, własnego zaprzaństwa. Jakie czasy, taka arystokracja, jaka partia, taka aktywistka, ale z Polską i Polakami nie ma to na szczęście nic wspólnego. Sakiewicz powiedział A i pora na B. Róża Maria Barbara Gräfin von Thun to niemiecka propagandystka, wróg Polski i ona nie powinna wyjść ze studia, ale nikt jej do studia nie miał prawa wpuszczać, ewentualnie należało ją z hukiem wyrzucić. 

Matka Kurka (Piotr Wielgucki)