Pomysł młodych działaczy narodowych, by 11 Listopada zorganizować patriotyczny marsz ulicami Warszawy, był tyleż banalny, co znakomity. Tak samo jak idea politycznego skapitalizowania popularności tej inicjatywy. Bez tej ostatniej Ruchowi Narodowemu byłoby bardzo trudno o rozpoznawalność i znaczenie, które dziś ma.

Jednak z drugiej, obywatelskiej strony, trwałe skojarzenie maszerowania w święto niepodległości z jednym środowiskiem politycznym nie wygląda ani sensownie, ani sprawiedliwie. 11 Listopada powinien być świętem wszystkich Polaków i wszystkich przywiązanych do naszej niepodległości sił politycznych. Maszerowanie w tym dniu – takoż.

Trudno się, rzecz jasna, dziwić działaczom Ruchu, że usiłują zachować na Marsz wyłączność. Takie ich polityczne prawo. Tym bardziej że w związku z organizacją tej chwalebnej inicjatywy sporo od mediów głównego nurtu oberwali.

Ale przecież równie trudno traktować poważnie wypowiedzi narodowców o próbie zawłaszczenia marszu przez PiS. Politycy tej partii zapowiadali wszak własny pochód. Dodanie tak dużego szyldu politycznego samej idei by się, jak sądzę, przysłużyło.

W ostatnich dniach Prawo i Sprawiedliwość się jednak z tego zamiaru wycofało. Będzie świętować niepodległość w Warszawie dzień wcześniej, a 11 Listopada jego działacze uczczą ją w Krakowie.

O tyle to zaskakujące, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego wydawało się jedyną siłą zdolną do zebrania większej niż narodowcy rzeszy uczestników marszu. Najwyraźniej jednak politykom PiS zabrakło odwagi, aby podjąć tę rękawicę.

W rywalizacji o liczbę maszerujących musieliby wszak wygrać wyraźnie, aby nie wypaść blado na tle dysponującego nader skromnymi zasobami Ruchu Narodowego. Co, zakładając tylko podobną jak w zeszłym roku liczbę uczestników (mówiono o 25 do 100 tys. dusz), nie byłoby wcale łatwe. Ryzyko prestiżowej porażki wzrosłoby więc wyraźnie.

Abstrahując od tego, czy prowadząca w sondażach, szermująca hasłami „IV Rzeczypospolitej” i „Budapesztu nad Wisłą” partia powinna w takich sytuacjach rejterować, trudno nie spostrzec, że wycofanie się PiS jest sporym prezentem dla narodowców.

Bo w efekcie cały rozgłos związany z tegorocznym marszem, w tym nagonka medialna – będąca zarazem, nie zapominajmy, darmową reklamą docierającą do licznego grona przeciwników głównego nurtu – pójdzie na konto Ruchu. Zwiększając szanse na rychłe stworzenie przez Roberta Winnickiego et consortes nowej siły na prawicy. A więc na scenariusz tak niemiły Kaczyńskiemu.

Nieco inaczej ma się rzecz z ostatnią deklaracją ministra Bartłomieja Sienkiewicza w sprawie marszu. Ogłaszając zgodę na to, by narodowcy ochraniali się 11 Listopada sami, z pomocą intensywnie rozbudowywanej Straży Marszu, szef MSW zręcznie umywa ręce. Skoro narodowcy kwestionowali intencje i profesjonalizm policji w poprzednich latach, to proszę bardzo – mówi niniejszym – niech sami zadbają o bezpieczeństwo imprezy.

Zagranie Sienkiewicza jest sprytne, bo z jednej strony, przerzuca odpowiedzialność za spokojny przebieg Marszu na Ruch. Z drugiej strony, wcale nie zmniejsza ryzyka prowokacji i rozruchów niezależnych od narodowców. W tym tych możliwych w związku z mającym się odbywać równolegle ONZ-owskim szczytem klimatycznym, na który zjedzie z pewnością wielu alterglobalistycznych czy anarchistycznych zadymiarzy. Jakby bezpieczne przeprowadzenie kilkudziesięciu (przynajmniej) tysięcy ludzi ulicami Warszawy nie było dla małej organizacji, jaką jest Ruch Narodowy, wystarczającą trudnością.

Tak więc przed narodowcami kolejne duże wyzwanie. Ostatnie deklaracje prominentów PiS i PO świadczą o wzroście znaczenia Ruchu. W zależności od przebiegu tegorocznego Marszu Niepodległości może ono zarówno wzrosnąć jeszcze bardziej (i to mocno), jak i radykalnie zmaleć.

Tak czy inaczej, po 11 Listopada będziemy dużo bliżej odpowiedzi na pytanie, czy będzie chleb z tej politycznej mąki, którą obracają młodzi narodowcy.

Bartłomiej Radziejewski - Redaktor naczelny „Nowej Konfederacji”

Tekst pochodzi z najnowszego numeru NOWEJ KONFEDERACJI