Portal Fronda.pl: Albo przyjmujemy uchodźców, albo płacimy ogromne kary. To najnowsza propozycja Komisji Europejskiej w ramach walki z kryzysem imigracyjnym. Czy to dobre rozwiązanie?

Marian Piłka, wiceprezes Prawicy Rzeczypospolitej: Przede wszystkim w Unii Europejskiej nie ma walki z kryzysem imigracyjnym. Mamy do czynienia z działaniami ten kryzys pogłębiającymi. Walka z kryzysem byłaby próbą zahamowania napływu imigrantów do Europy a także próbą odesłania tych, którzy już się tu znaleźli. Takich działań nie ma. Komisja chce za to zmusić państwa członkowskie do przyjmowania imigrantów. W gruncie rzeczy KE działa na rzecz islamizacji Europy, a nie na rzecz jej ochrony przed napływem imigrantów.

Żadne chyba środowiska w Unii Europejskiej podkreślające wagę narodowej suwerenności nie będą zadowolone z propozycji KE. To woda na młyn eurosceptyków i faktycznie rozbijanie UE?

W UE jest często tak, że pojawiające się kryzysy są wykorzystywane do wzmacniania centralizacji. Także tym razem próbuje się wykorzystać kryzys imigracyjny do budowy jednego superpaństwa, gdzie wszystkie zasadnicze decyzje będą podejmowane przez Komisję Europejską. Propozycja zmuszania do przyjmowania imigrantów oraz karania za ich nieprzyjęcie oznacza dalsze ograniczenie suwerenności narodowej. Taka polityka może wywołać całkowity rozkład UE. W moim przekonaniu wytrzymałość społeczeństw krajów unijnych dochodzi do momentu krytycznego. Jeżeli centralizacyjna polityka UE będzie kontynuowana, to niewykluczony jest bardzo głęboki kryzys UE z groźbą jej rozpadu.

Dla przyjęcia propozycji Komisji Europejskiej potrzebna byłaby także zgoda Polski. Jak można wnioskować z dotychczasowych wypowiedzi przedstawicieli rządu takiej zgody nie będzie. To pańskim zdaniem dobry kierunek?

W kwestii imigracji muzułmańskiej wypowiedzi rządu są często bardzo ambiwalentne. Myślę, że czynnikiem, który wymusza na rządzie bardziej stanowcze zachowania, jest wyłącznie presja polskiej opinii publicznej. Gdyby rząd zgodził się na propozycję KE, to wywołałoby to bardzo poważny kryzys wewnętrzny w Polsce.

Załóżmy, że się jednak nie zgodzi i takiego kryzysu nie będzie. Problem napływu imigrantów do Włoch i Grecji jednak pozostaje. Jak im zatem pomóc?

W kwietniu ubiegłego roku UE podjęła zobowiązania, z których się niestety nie wywiązała. Konieczne jest uderzenie w ogromnie zyskowny biznes przemytniczy. Należy niszczyć łodzie i przemytniczą infrastrukturę. Bez tego będziemy mieć do czynienia jedynie z działaniami pozorowanymi, co, jak podkreślam, grozi w dłuższej perspektywie rozpadem UE.

Zwolennicy rozwiązania KE w Polsce podkreślają, że w przyszłości mogłoby ono okazać się zbawienne dla Polski właśnie. Gdyby Rosja zaatakowała Ukrainę i duża fala uchodźcza ruszyłaby do naszego kraju pomoc ze strony UE mielibyśmy zagwarantowaną. W tej perspektywie pomysł KE nie jawi się jako wartościowy?

To są sprawy zupełnie nieporównywalne. Imigranci muzułmańscy nie szanują naszej wolności ani naszej kultury. Ich imigracja ma charakter cywilizacyjnego podboju. Są czynnikiem wyłącznie obciążającym budżetu państw narodowych, żyjąc tylko z zasiłków socjalnych. Ukraińcy natomiast przeciwnie:  Polsce już dziś znajduje się kilkaset tysięcy Ukraińców. Pracują, są czynnikiem aktywnym ekonomicznie. To zatem zupełnie inne sprawy.

Jeżeli jednak przyjąć wariant dużej fali uchodźczej z Ukrainy na skutek ewentualnej rosyjskiej agresji, to czy Polska poradziłaby sobie sama?

Nie chodzi o to, że miałaby radzić sobie sama. Ukraińcy już imigrują do Polski i innych krajów europejskich. To jednak zupełnie inny tup ludzi. Przyjeżdżają tu, by pracować; szanują prawo i wartości kraju. Nie można porównywać tego z imigracją muzułmańską.

Podkreślał pan poseł konieczność zwalczania przyczyn imigracji. Obecnie najważniejszym projektem unijnym jest jednak umowa z Turcją, która ma imigrantów zatrzymywać. Jak ocenia pan celowość porozumienia z Ankarą?

Jestem dosyć krytyczny, bo jednym z elementów tego porozumienia jest zniesienie systemu wizowego dla Turków. Jest to w gruncie rzeczy otwarcie Unii Europejskiej na napływ ludności tureckiej. W moim przekonaniu Komisja Europejska myślała, że wystarczy przekupić władze tureckie i to załatwia problem. Niestety, jest inaczej. Są to moim zdaniem jedynie półśrodki, które nie okażą się skuteczne w dłuższej perspektywie. Turcja ma możliwość decydować wedle upodobania: wpuszczać  imigrantów albo ich zatrzymywać.

Dlaczego zniesienie obowiązku wizowego dla Turków miałoby mieć negatywne skutki?

Turcy chcą osiedlać się w Europie. Zwłaszcza w Niemczech jest bardzo duża mniejszość turecka, która absolutnie się nie asymiluje. Co więcej prezydent Erdogan będąc w samych Niemczech powiedział, że asymilacja to jest zbrodnia. Z założenia nie ma więc mowy o asymilacji Turków do tych społeczeństw, do których przyjeżdżają. Chodzi o coś wprost przeciwnego: o ich islamizację.

W Niemczech naucza 1000 imamów wykształconych w Turcji i wysłanych do RFN. Działa tam też blisko 900 meczetów kierowanych przez tureckie organizacje. To pańskim zdaniem element jakiejś szerszej polityki?

Partia Erdogana jest partią islamistyczną. Zarówno on jak i premier Turcji nie ukrywają swojego celu, jakim jest islamizacji Europy. Oczywiście, dążą do niego inaczej niż imigranci z Afryki Północnej. Mimo wszystko celem Turcji pozostaje islamizacja Europy. Powtórzę więc: moim zdaniem charakter porozumienia z Turcją jest tylko półśrodkiem, który w dłuższej perspektywie nie ograniczy napływu muzułmańskich imigrantów, a ze względu na projekt zniesienia wiz ułatwi Turkom osiedlanie się w Europie.

Przedstawiciele polskiego rządu, zwłaszcza szef MSZ minister Witold Waszczykowski, deklarują jednak poparcie dla obecności Turcji w Unii Europejskiej. Podnosi się często, że Turcja stanowiłaby w UE naturalną przeciwwagę dla Niemiec, co ograniczałoby niemiecką dominację na kontynencie sprzyjając w oczywisty sposób umocnieniu polskiej pozycji. Nie zgadza się pan poseł z taką argumentacją?

Oczywiście są podstawy dla współpracy polsko-tureckiej. To przede wszystkim płaszczyzna Paktu Północnoatlantyckiego. Zarówno Polska jak i Turcja mają poczucie możliwego konfliktu z Rosją. Jednak istnienie płaszczyzny współpracy w ramach NATO nie oznacza, że w innych dziedzinach Polska czy cała Europa ma kapitulować przed tureckimi postulatami. Wejście Turcji do Unii Europejskiej oznacza w dłuższej perspektywie rozkład UE. Myślę, że nie to powinno być naszym celem. Polska powinna grać raczej o zmianę charakteru polityki europejskiej, a nie o rozpad Unii. W związku z tym deklaracja ministra Waszczykowskiego o poparciu dla obecności Turcji w UE była deklaracją nieodpowiedzialną.

Na koniec pytanie o przyszłość. Czy Unia Europejska przetrwa wszystkie kryzysy, które dziś nią targają?

Trzeba przede wszystkim postawić diagnozę przyczyn kryzysu UE. Moim zdaniem zasadnicze przyczyny są dwie. Pierwsza to podważenie i niszczenie chrześcijańskiej tożsamości naszego kontynentu. To chrześcijaństwo było i jest głównym zasobem duchowym definiującym charakter i tożsamość narodów europejskich. Jest też głównym źródłem siły do obrony Europy. Drugą przyczyną jest zakwestionowanie UE jako porozumienia państw narodowych i próba budowy jednego superpaństwa. W moim przekonaniu dla sprawnego funkcjonowania UE trzeba zrezygnować z koncepcji superpaństwa oraz niszczenia cywilizacji chrześcijańskiej. Dopiero wtedy będziemy mogli skutecznie przeciwstawić się wyzwaniom, jak imigracja muzułmańska czy nadmierna etatyzacja gospodarki. Jeżeli nie porzuci się działań, które przyczyniają się do kryzysu UE, to będzie się on pogłębiał doprowadzając w rezultacie do rozpadu Unii. Jak podkreślam, to nie może być naszym celem i powinniśmy walczyć o zmianę charakteru UE. 

Rozmawiał Paweł Chmielewski