Liturgia tradycyjna, w trudnych czasach, w których żyjemy, jest najpewniejszą drogą odnowy Kościoła. Oczywiście w logice Kościoła, nie w ziemskiej socjologii, w logice ziarna i zaczynu, w perspektywie powolnego wzrostu, który w czasie właściwym, a niespodziewanym, może, choć też nie musi, zamienić się w rozkwit. Ale tego ani przewidzieć, ani sztucznie przyspieszyć nie można” – twierdzi były marszałek Sejmu Marek Jurek.

Na łamach portalu dorzeczy.pl założyciel Prawicy Rzeczypospolitej dzieli się własnym świadectwem dotyczącym udziału w tradycyjnej liturgii Kościoła, opisanym na kartach książki: „Odwieczna Msza. Świadectwa".

„Msza jest rzeczywistością, która poprzez wieki przychodzi do nas z samej Wieczności. U swych początków liturgia Kościoła wyłania się z modlitwy Jezusa i z kultu Świątyni Jerozolimskiej, potem kształtuje ją (w niezauważalnym dla człowieka procesie wzrostu) Kościół prowadzony przez Ducha Świętego” – pisze były polityk ZChN.

„Należę do pokolenia, które blado pamięta zmianę liturgii. Gdy wprowadzano przejściowy, pierwszy Mszał Pawła VI, miałem pięć lat. W kościołach rozdawano wydane przez Pallotinum cienkie mszaliki, zawierające stałe części Mszy. Po latach z takiego zachowanego w domu mszalika po raz pierwszy czytałem teksty tradycyjnej Mszy. I tak ryt 1965 stał się dla mnie pomostem do – liturgii tradycyjnej” – wspomina Marek Jurek.

„Gdy rozmawiałem ze starszymi ludźmi, obojętnie, czy byli to intelektualiści czy ludzie prości, słyszałem parokrotnie: nie wszystko rozumieliśmy, ale wtedy można się było pomodlić. Czy można twierdzić, że te indywidualne modlitwy, towarzyszące modlitwom kapłana przy ołtarzu czy śpiewowi antyfon – nie były osobistym udziałem we Mszy? Kardynał Stickler powiedział, że dawały znacznie więcej pola dla aktywnego uczestnictwa niż wierni otrzymali potem” – pisze były wiceprezes PiS.

„To właśnie mnie uderzało, gdy pierwszy raz świadomie brałem udział we Mszy tradycyjnej, pod koniec lat 80-tych, w czasie stypendium we Francji. Coś, co znaliśmy jedynie z filmów o krajach… prawosławnych. Wierni żegnający się wspólnie na wspomnienie Trójcy Świętej w Gloria, na wyznanie nadziei w życie wieczne w Credo, na błogosławieństwo nadchodzącego Pana w Sanctus. Pochylający głowy na każde wspomnienie Imienia Pańskiego. Klękający, gdy w Credo wyznajemy wiarę we Wcielenie Chrystusa. Gesty spontaniczne, nie dyrygowane i nie wymuszane, ponawiane od wieków. Skromne i autentyczne. I cicha wspólna adoracja w czasie modlitw kanonu i Przeistoczenia” – wspomina Jurek.

„Oczywiście, stawiać można pytanie o walor łaciny” – zauważa były marszałek Sejmu i dodaje: „Czy dziś, w dobie niezwykłej mobilności społecznej, ludzie pracujący za granicą nie czuliby się bardziej „u siebie”, również z innymi katolikami, gdyby modlili się razem, a (prawie) każdy – jak w domu? Iluż gorszących napięć i separacji można by w ten sposób uniknąć! Takie zresztą było wyraźnie sformułowane życzenie Soboru Watykańskiego II. A kazania (lub jego fragmentu) każdy przecież może słuchać w swoim języku”.

„Liturgia tradycyjna w centrum stawia Najświętszą Eucharystię, przechowuje wszystkie przekazane nam formy czci dla Eucharystii – i już w tym sensie wyraża centralny charakter wiary, nie jako „przekonań”, ale obiektywnej rzeczywistości, która w naszym życiu się odzwierciedla. Przede wszystkim jednak służyć może odnowie kapłaństwa – dzięki duchowi Ofiary, dzięki jej samoistnej wartości. Ale o tym najlepiej już mogą mówić sami kapłani” – konkluduje Marek Jurek.

 

ren/dorzeczy.pl, „Odwieczna Msza. Świadectwa”