Marek Jakubiak przekonuje, że wczorajszy incydent z udziałem rosyjskiego ambasadora w Warszawie był „szytą grubymi nićmi prowokacją”. Jego zdaniem Siergiej Andriejew specjalnie pojawił się w miejscu ukraińskiej manifestacji, a atakujące polski rząd wpisy w mediach społecznościowych dowodzą, że ta prowokacja mu się udała.

Rosjanie świętowali wczoraj Dzień Zwycięstwa nad nazizmem. To jedno z najważniejszych świąt, które uczcić chciał również ambasador Rosji w Polsce. Siergiej Andriejew odwiedził Cmentarz-Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich w Warszawie, gdzie trwała demonstracja ukraińskich uchodźców wyrażających sprzeciw wobec rosyjskiej agresji.

Przedstawiciela państwa dokonującego zbrodni na Ukrainie przywitano na miejscu czerwoną farbą. Niezrażony atakiem ambasador zdążył jednak jeszcze przemówić do dziennikarzy i powtórzyć kłamstwa Kremla na temat wojny, wyrażając swoją dumę z faktu, że jego prezydentem jest Władimir Putin.

- „Jeżeliby analizować tę całą sytuację z punktu widzenia politycznego, to oczywiście uśmiechniętemu panu ambasadorowi udało się zaistnieć w mediach światowych. Przecież on dosłownie wlazł w legalne zgromadzenie Ukraińców, którzy protestowali tam przeciwko wojnie i mordowaniu ich samych”

- zauważył na antenie TVP Info Marek Jakubiak.

Polityk nie ma wątpliwości, że wizyta Andriejewa na cmentarzu była prowokacją.

- „To była szyta grubymi nićmi prowokacja. Udana. Bo jak się miało nie udać, skoro pan ambasador sam łamie polskie prawo i wchodzi tam, gdzie nie trzeba. Dlaczego na pole minowe nie wejdzie?”

- ocenił.

kak/TVP Info