Media informują, że rosyjskie lotnictwo rozpoczęło bombardowanie pozycji sił opozycyjnych wobec syryjskiego dyktatora w prowincji Idlib. Akcja Rosjan, wraz z rozpoczętymi w ubiegłym tygodniu manewrami morskimi we wschodniej części Morza Śródziemnego z pewnością przyczyni się do wzrostu napięcia w regionie. Tym bardziej, że Waszyngton przestrzegał, zarówno Damaszek, jak i Moskwę przed rozpoczęciem działań zbrojnych, a siły powietrzne Izraela już ostrzelały pozycje wojsk Asada na północy kraju. Agencje informują też o tym, że na Morze Śródziemne właśnie wpłynęła amerykańska łódź podwodna wyposażona w rakiety typu Tomahawk, co odczytuje się, jako przygotowanie do możliwego uderzenia. Rozpoczęcie działań zbrojnych trzeba odczytywać między innymi w kategoriach zwiększenia nacisku na Europę, którą Putin chce skłonić do finansowania projektów odbudowy Syrii i uznania de facto, że krajem rządził będzie Asad. Ale też wyraźnie widać, że ostatnie zabiegi rosyjskiego prezydenta, a mam na myśli rozmowy w Berlinie chyba nie zakończyły się powodzeniem, i dlatego dano sygnał do natarcia. Chyba, żeby było zupełnie inaczej, ale o tym moglibyśmy się dowiedzieć, gdyby nieco więcej informacji napłynęło, jakie są rezultaty niedawnej dość niespodziewanej wizyty polskiego wiceministra spraw zagranicznych w Damaszku. Przyjęło się uważać, że Rosja na interwencji w Syrii, i generalnie na zaostrzaniu sytuacji międzynarodowej korzysta też gospodarczo – bo z jednej strony rośnie cena ropy naftowej na rynkach, na czym zarabia wprost, a z drugiej hamuje działania potencjalnej konkurencji (planowane a nie zrealizowane rurociągi z Iranu i Kataru przez Syrię do Europy) co pozwala jej kontrolować lukratywny europejski rynek gazu i ropy naftowej.

Jednak głębsze analizy dają też zupełnie inny obraz sytuacji. Ekonomista Illarionow, niegdyś doradca Władimira Putina, a obecnie sympatyzujący z opozycją porównał wzrost gospodarki Rosji w ostatnim dziesięcioleciu (2008 – 2018) z tym, co się działo w gospodarkach wszystkich 15 państw powstałych na gruzach byłego ZSRR. Interesował go odnotowany w tym czasie wzrost PKB, ale liczony nie według wielkości nominalnych, ale biorąc pod uwagę parytet siły nabywczej, bo tego rodzaju kryterium jest znacznie bardziej obiektywne, (choć wśród ekonomistów i co do tego są spory). W tym rankingu, delikatnie sprawę nazywając Rosja nie wypadła najlepiej, bo zajęła, przedostatnie 14 miejsce wyprzedzając jedynie zamykającą stawkę Ukrainę. Jej PKB w ciągu 10 lat urósł łącznie, o 7,5 %, co w porównaniu z pierwszą trójką (Turkmenistan – 96,6%, Uzbekistan – 71,3 %; Gruzja – 60,4 %) nie jest oszałamiającym rezultatem, bo daje roczny przyrost średnio na poziomie 0,7 %. Sceptycy mogą na dodatek zauważyć, że ekonomista Illarionow budując swoje zestawienie posłużył się korzystniejszymi dla oceny rosyjskiego wzrostu gospodarczego danymi Międzynarodowego Funduszu Walutowego, według którego, kształtował się on na poziomie 7,5 % w ciągu 10 lat, bo gdyby posłużył się oficjalnymi danymi Rosstatu, czyli rosyjskiego odpowiednika naszego GUS, to musiałby przyjąć, że był on na w ciągu 10 lat na poziomie jedynie 4,5 %. Porównując te dane do poprzedniego dziesięciolecia, czyli okresu, kiedy na rosyjskiej scenie politycznej pojawił się i umocnił swą pozycję obecny prezydent, Illarionow dochodzi do gorzkich dla Rosji wniosków, że o ile tamten czas był najlepszym okresem dla rosyjskiej gospodarki w ciągu ostatnich 130 lat, bo rosła ona średnio w tempie około 7 % rocznie (również według parytetu siły nabywczej i łącznie powiększyła się o 91 %), to ostatnie 10 lat było okresem zdecydowanie najgorszym. To, co się z rosyjską gospodarką stało trudno też, choć tak się dość powszechnie czyni, wiązać jedynie z czynnikiem cen ropy naftowej. Rosyjski ekonomista zauważył, bowiem, że w okresie „rosyjskiego cudu gospodarczego” średnio kosztowała ona 50 dolarów za baryłkę, a w następnym 10-leciu, kiedy o żadnym cudzie nie może być mowy, średnia cena ropy wynosiła 80 dolarów za baryłkę. Dziennikarze w tym kontekście przywołują też słowa prezes rosyjskiego Banku Centralnego, jakby nie było ponoć ulubienicy Władimira Władimirowicza, o której się mówi, że mogłaby zastąpić na stanowisku obecnego premiera, która stwierdziła, że nawet, jeśli cena baryłki ropy naftowej przekroczy 100 dolarów i utrzyma się na takim poziomie, to i tak ona nie wierzy w to, aby rosyjska gospodarka rosła rocznie szybciej niźli na poziomie 1,5 %, no może, maksymalnie 2 %, czyli znacznie poniżej średniej światowej.

Ale to nie koniec problemów z liczeniem rosyjskiego PKB. Jak ostatnio ujawnił rosyjski Rosstat, który niedawno zmienił metodologię liczenia i teraz stale publikuje nowe skorygowane dane, około 4,7 % rosyjskiego PKB to część tajna, dlatego, że ujęto w niej wydatki na cele związane z obronnością, w tym badania, nowe technologie i produkty. Ekonomiści muszą się zadowolić zbiorczą informacją, a jeśli chcieliby sprawdzić, na czym polega w ostatnich latach wzrost w tym obszarze, to nie będą mogli tego zrobić, tajemnica. Tylko, że znów sceptycy mogliby zauważyć, że przyrost produktu krajowego w wyniku wzrostu nakładów m.in. na badania naukowe jest pojęciem dość nieostrym i podatnym na spekulacje, bo można np. wydać fortunę na badanie problemu, uskrajnię, kwadratury koła, a niewiele przyczyni się to do wzrostu narodowego dobrobytu. Zresztą generalnie z publikowanymi przez rosyjski odpowiednik GUS danymi są w ostatnim czasie problemy. Po koniec sierpnia opublikował on dane na temat rosyjskich inwestycji od początku roku. Wzrosły one, w porównaniu z tym samym okresem roku poprzedniego (styczeń – lipiec), o 3,2 %, co stanowiło pozytywną informację dla lokatora Kremla publicznie wzywającego kapitanów rosyjskiego przemysłu do wzrostu nakładów, bo bez tego gospodarka nie ruszy z miejsca. Ale znów, sceptycy, zauważają, że wielkie firmy w tym samym czasie, i też na podstawie informacji płynących z Rosstatu, zmniejszyły swe wydatki na inwestycje o 1 %. Skąd, zatem taki, dość jak na rosyjskie warunki, optymistyczny wskaźnik? Jak się okazuje jest on wynikiem uwzględnienia z zestawieniu inwestycji małego i średniego biznesu, który według rosyjskich oficjalnych statystyk od początku roku zainwestował 642 mld rubli (ponad 10 % całości inwestycji, które wyniosły 5,961 biliona rubli). Problem wszakże w tym, że jeśli idzie o mały i średni biznes, to wielkość jego inwestycji została oszacowana, bo nie składa on dokładnych raportów. I nietrudno w takiej sytuacji o pomyłkę, czy błąd nadmiernego optymizmu, zwłaszcza, że nie wyjaśniono, dlaczego skłonność do inwestowania rosyjskich małych i średnich firm tak znacząco odbiega od tego dużych podmiotów.

Gdyby na rosyjską gospodarkę patrzeć przez pryzmat przeprowadzanych ankiet i badań opinii publicznej, to wyłania się z nich obraz o przeważających ciemnych barwach, właściciele bez odcieni optymizmu, co tym bardziej każe być ostrożnym wobec danych o wzroście inwestycji. I tak według ostatnio opublikowanego raportu firmy Ernst & Young około 80 % właścicieli rosyjskich firm gotowych jest sprzedać swój biznes. Takie deklaracje powodowane są głównie niepewnością, co do sytuacji ekonomicznej kraju w związku z niebezpieczeństwem zaostrzenia się sytuacji geopolitycznej. Ale jeśli 80 % przedsiębiorców jest gotowych sprzedać swój biznes, to ze znalezieniem ewentualnych nabywców mogą być problemy, bo jedynie niewiele ponad 30 % ankietowanych wyrażało gotowość nabycia konkurentów.

A perspektywy na przyszłość w związku z zaostrzeniem sankcji przez Stany Zjednoczone też nie nastrajają do optymizmu. Według ostatnich szacunków, jeśli Kongres, czego spodziewają się w Rosji, obłoży sankcjami wszystkie inwestycje w rosyjski dług publiczny (papiery skarbowe) oraz obejmie nimi banki kontrolowane przez państwo (w Rosji to ponad 75 % całości systemu bankowego), to wówczas trzeba się liczyć ze spadkiem rosyjskiego PKB, którego wzrost zwolni do poziomu 0,3 % wobec prognozowanego na ten rok 1,5%, spadkiem dochodów ludności o 0,5 %, spadkiem obrotów handlu o 0,8 % oraz zmniejszeniem się poziomu inwestycji o 5,2 %.

W trakcie wtorkowej konferencji prasowej prezes Banku Rosji Nabiullina powiedziała, że trzeba będzie rozważyć podniesienie w najbliższym czasie podstawowych stóp procentowych. Ma to związek ze wzrostem inflacji (w sierpniu z 2,5 do 3,1 % rocznie) oraz z oczekiwaniami inflacyjnymi społeczeństwa, które wyraźnie wzrosły i teraz wynoszą już 9,9 %. Zresztą rosyjskie media donoszą, że nie czekając na sygnały z banku centralnego, banki komercyjne w związku z sytuacją w gospodarce podniosły oprocentowanie wkładów. Na wzrost oczekiwań inflacyjnych Rosjan mają wpływ cztery podstawowe czynniki – już odczuwalny wzrost cen żywności (susza), wzrost cen paliwa, słabnięcie rubla oraz podwyższenie rosyjskiego VAT-u o 2 %. Na ocenę perspektyw rosyjskiej gospodarki ma też wpływ nadal trwający odpływ inwestycji nierezydentów, którzy w ciągu ostatnich 4 miesięcy wycofali z rosyjskiego rynku 6,7 mld dolarów. Inwestorzy uciekają z Rosji w obawie przed sankcjami, tym bardziej, że ostatnie informacje napływające z Ameryki, o tym, że Demokraci mogą po jesiennych wyborach odbić z rąk Republikanów Izbę Reprezentantów, każą sądzić, że sankcje będą raczej ostrzejsze niźli łagodniejsze. Sytuacja musi być poważna, skoro nawet prezes niemieckiego koncernu Uniper, zaangażowanego w budowę North Stream 2, oświadczył, że w razie amerykańskich sankcji, jego firma będzie musiała „bardzo poważnie” przemyśleć dalsze uczestnictwo w tym projekcie.

Wracając do wyliczeń ekonomisty Illarionowa, warto zauważyć zastanawiającą zbieżność przyhamowania rozwoju rosyjskiej gospodarki z rozpoczętym po 2008 roku unowocześnianiem rosyjskiej armii oraz polityką odbudowy rosyjskiej strefy wpływów. Bo wiele wskazuje na to, że pieniądze te są albo wydawane niezwykle nieefektywnie, albo też służą subsydiowaniu państw satelickich. Sama tylko Białoruś rocznie w różnej postaci dostaje, wedle rosyjskich szacunków, subsydia w różnej postaci warte kilkanaście miliardów dolarów rocznie. A zatem, jak zauważają rosyjscy dziennikarze uprawiana przez Moskwę polityka „wstawania z kolan” ma swą bardzo wymierną cenę. Bo nawet kraje, których gospodarka w podobnym stopniu, co rosyjska uzależniona jest od koniunktury na światowym rynku surowcowym (głównie ropa naftowa, ale również gaz i metale) w ostatnim dziesięcioleciu zanotowały stabilny wzrost – np. Kazachstan 2,6 % wzrostu PKB rocznie. Tylko, że one nie prowadzą polityki odbudowy pozycji międzynarodowej kraju. Choć tak nawiasem mówiąc, czy pozycja Kazachstanu w ostatnim dziesięcioleciu osłabła?

Marek Budzisz

dam/salon24.pl