Na początku rządów Platformy polityka zagraniczna RP została skierowana na nowe tory: ścisłej współpracy z Niemcami, deklarowanej na każdym kroku proeuropejskiej postawy, przy jednoczesnym bagatelizowaniu stosunków z najbliższymi sąsiadami z Europy środkowej i wschodniej.

 
Tusk zagrał va banque - postawił na jednego, silnego sojusznika, który miał wprowadzić Polskę na unijne salony i zagwarantować nam mocną pozycję w Brukseli. Zabezpieczeniem miały być dla nas przede wszystkim budzące podziw na Zachodzie wyniki gospodarcze, a także - co nie jest bez znaczenia - osobisty urok ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego oraz jego "polityczna inteligencja". To dzięki niej Sikorski niemal zawsze mówi to, co podoba się europejskim decydentom, na dodatek w odpowiednim momencie.


W dziedzinie "uroku osobistego" rząd Tuska niewątpliwie sporo w Europie zyskał, jednak proporcje pustego piaru oraz twardych osiągnięć w dyplomacji zostały wyraźnie zachwiane. Dla większości najważniejszych graczy w UE, także dla Niemców, staliśmy się krajem, który nic nie oferuje, a zatem jest nieistotny, jeśli chodzi o kształtowanie przyszłej, wspólnej polityki europejskiej. Jako że nie jesteśmy ani potęgą militarną, ani przemysłową, ani surowcową (przynajmniej dopóki łupkowe eldorado nie stanie się rzeczywistością), naszym atutem powinna być innowacyjność w myśleniu o polityce zewnętrznej (szczególnie jeśli chodzi o relacje z Rosją i USA), stanowczość (w granicach rozsądku) oraz zdolność do tworzenia efektywnych koalicji. Jedyne, co Polska może zaoferować Niemcom i Europie, to... ustępstwa. Niestety, rząd Tuska ma dziwny i niepotykany racej w dyplomacji zwyczaj ustępowania, zanim ktokolwiek o cokolwiek Polskę poprosi.


W przypadku unii fiskalnej premier złożył jasną deklarację: "Tak, wchodzimy w to", kiedy jeszcze nie były znane podstawowe zapisy umowy. Potem twierdził, iż będzie walczył o dopuszczenie Polski do stołu obrad krajów eurolandu. Nie zadbał jednak o to, by występować w tej sprawie w szerokiej koalicji: z Danią, Szwecją, Czechami, Węgrami, a nawet Bułgarią i Rumunią. W takiej sytuacji buńczuczne pohukiwania premiera przypominały raczej walkę z wiatrakami. Od początku było wiadomo, czym to się skończy.


Na razie rezultaty "nowej" polityki zagranicznej Tuska i Sikorskiego są raczej mierne. Oparcie się na trwałym aliansie z Niemcami może w dłuższej perspektywie okazać się jednym z najważniejszych błędów współczesnej polskiej dyplomacji.

 

eMBe