Fronda.pl: Mija kolejny rok od katastrofy smoleńskiej, niedawno pojawiły się nowe doniesienia: w zeszłym tygodniu o tym, jak haniebnie obchodzili się Rosjanie z ciałami ofiar katastrofy, na początku obecnego tygodnia natomiast- że rosyjskim kontrolerom lotu zostaną postawione zarzuty. Czy w Pani ocenie jesteśmy już bliżej prawdy?

Magdalena Merta: Myślę, że jesteśmy bliżej, niż przez szereg ostatnich lat. Dlaczego? Ponieważ po raz pierwszy mamy po swojej stronie państwo polskie. Władze naszego kraju i podległe im instytucje dążą wreszcie do wyjaśnienia przyczyn tej katastrofy, a nie mataczenia w śledztwie. W mojej ocenie, przygotowanie tego rodzaju wniosków jest wynikiem dokonanej po raz pierwszy rzetelnej analizy danych, którymi dysponujemy. Nawet jeżeli w praktyce strona rosyjska uniemożliwi analizę osób odpowiedzialnych za to, co stało się w Smoleńsku, to samo wskazanie na ich odpowiedzialność ma ogromną wartość.

Jak to możliwe, że poprzedni rząd tak łatwo oddał śledztwo obcemu państwu?

Mieliśmy wrażenie, że rząd PO-PSL reprezentował interesy rosyjskie, a nie interesy swoich obywateli. Bardzo się cieszę, że to wreszcie uległo zmianie. Nawet jeżeli deklaracje, które podają niekiedy Rosjanie, dotyczące np. pomocy w oględzinach wraku, okażą się pustymi słowami. Trzeba bowiem liczyć się z tym, że tak właśnie będzie, ponieważ zdołaliśmy przywyknąć, że Rosja mówi co innego, a co innego robi.

Są również problemy z odzyskaniem wraku Tu-154. Niby „wszystko jest już jasne”, a z drugiej strony dostajemy informacje, że nie odzyskamy wraku, ponieważ strona rosyjska „nadal prowadzi śledztwo”

Na pewno nie będzie łatwo. Rosjanie przyjęli za punkt honoru „granie na nosie” stronie polskiej. W nieskończoność na przykład używają argumentu o nieukończonym śledztwie. Zresztą śledztwie, którego tak de facto nie prowadzą. Pamiętajmy również, że wiele części Tupolewa trafiło już do Polski. Przez szereg lat nie należało o tym głośno mówić, ponieważ procedura polegała na tym, że strona polska odbierała od osób, które mogły wejść w posiadanie fragmentów samolotu deklaracje na ten temat, po czym w majestacie prawa, decyzją prokuratury, odbierała te części i przekazywała Rosjanom. Było tak na przykład z fragmentami Tupolewa, które przywieźli do Polski dziennikarze „Gazety Polskiej”. Liczyli po prostu na to, że pomoże to w śledztwie i sami wyrazili gotowość przekazania szczątków samolotu, potem okazało się, że wszystkie trafiały do Rosji i być może były po prostu „dorzucane” do wraku rdzewiejącego na lotnisku Siewiernyj. Wiedząc o tym, że taką procedurę przyjęto, często zwracali się do mnie ludzie, którzy byli na miejscu katastrofy- często osoby prywatne czy też ludzie podróżujący służbowo, którzy wiedzą, co tam się stało i chcieli zobaczyć to miejsce, mieli również pełne szanse, aby zabrać stamtąd cokolwiek mieli ochotę- pytając, jaki użytek można z tych rzeczy zrobić. Odpowiadałam, że- po pierwsze: milczeć, ponieważ te dowody i tak zostaną im odebrane i nigdy niewykorzystane w żadnym słusznym celu; po drugie: czekać na lepsze czasy, które, jak myślę właśnie nastały.

Mimo trudności, komisja wciąż pracuje i ze strony rządu oraz czołowych polityków PiS dostajemy zapewnienia, że prawda jest coraz bliżej, że poznamy ją być może jeszcze w tym roku

To, co mówili wczoraj panowie prokuratorzy o przekazywaniu materiałów do badań laboratoryjnych, wskazuje, że przynajmniej część z tych szczątków samolotu została odzyskana przez stronę polską. Im więcej materiałów jest w posiadaniu Polski, tym lepiej. Myślę więc, że w tym miejscu warto zaapelować do tych, którzy mieli szansę być w Smoleńsku, zanim „posprzątano” szczątki samolotu; do tych, którzy uniknęli odebrania im tych dowodów przez prokuraturę, że dziś mogą swoimi znaleziskami przysłużyć się dobrej sprawie.

Bardzo dziękujemy za rozmowę.