Mam takie marzenie: Madonna podczas koncertu na Stadionie Narodowym zaprasza na scenę gen. Ścibora-Rylskiego podaje mu rękę i dziękuje za niezłomną postawę podczas Powstania Warszawskiego. Wielka owacja. Koncert trwa. Dzień później  piosenkarka odwiedza Muzeum Powstania Warszawskiego. Poznaje naszą historię. Jest przejęta bohaterską walką osamotnionego miasta. Koniec marzenia. 

 

W dniu 29 lipca artystka występuje w Wiedniu, a 7 sierpnia w Moskwie. Tak się złożyło, że 1 sierpnia  Madonna będzie śpiewać w Warszawie. Może usłyszy wycie syren o godz. 17.00 w godzinę „W” i zobaczy jak ludzie nagle przystają na ulicy? Może zobaczy starszego pana w berecie z biało czerwoną opaską na ramieniu w drodze na powstańczą kwaterę na Powązkach? A może będzie miała konferencję prasową, na której ktoś zapyta, czy wie, że jej koncert oburza katolików z Radia Maryja, bo dziś jest święto Matki Boskiej Zielnej, a ona na koncertach nie szanuje symboli katolickich. Usłyszymy w odpowiedzi kilka banalnych zdań o tolerancji. Może też chytrze czymś sprowokuje, bo prowokacje lubi. Może.

 

Gdy Madonna przyjedzie do Warszawy, to przyjedzie też kilkadziesiąt tysięcy jej fanów z Polski i Europy. Jej koncert to wypasiony show. A już w wakacje jak znalazł. Czy jednak nie możemy tego dnia przypomnieć gościom bohaterskiego oblicza Warszawy’44?  Przecież można wcześniej Madonnę poinformować ciepłymi listami o tym, że zagra dla Polaków w dzień zrywu ku wolności? Tu 63 dni jednak trwała tu walka młodych żołnierzy. Był raj i piekło: wolność, miłość, śluby, śmierć, kanały, samotność, sztama Hitlera i Stalina, krzyk do świata, przepływanie Wisły, polityka, smak klęski i pył ruin.  

 

Kto nie lubi opowieści o dzielnych bohaterach i wielkich miłościach? Piosenkarka ma 53 lata. Trochę już świata widziała. Niech wróci z Warszawy z przekonaniem, że śpiewała w charakternym mieście w rocznicę historycznego wydarzenia. Chociaż tyle.

 

Jarosław Wróblewski