Tomasz Wandas, Fronda.pl: Z czego wynika mocny ton listu pani Mosbacher do premiera Polski? Wielu komentatorów zwraca uwagę, że PiS sam sobie jest winny, gdyż doprowadził do tego, że USA traktują nas niemal jak swoją kolonię. Czy faktycznie do tego tego sprowadzają się nasze relacje? Możemy czuć się jak amerykańska kolonia?

Łukasz Warzecha: Myślę, że określenie Polski jako „kolonię” jest zbyt mocne. Natomiast z pewnością jest tak, że Stany Zjednoczone – zwłaszcza pod rządami Donalda Trumpa – prowadzą politykę zagraniczną w dość specyficzny sposób, to znaczy jeśli jest jakiś kraj, miejsce, co do którego można przyjąć założenie, że nie trzeba się zbytnio strać, gdyż jest to już załatwione, to zachowują się tak, jak zachowała się pisząc ten list pani Mosbacher. Moim zdaniem nie tyle jest to kwestia relacji Polski ze Stanami Zjednoczonymi, gdyż tutaj niewiele się zmieniło od czasów, kiedy w Polsce rządziła Platforma Obywatelska (choć PO miała jeszcze mniej pomysłów na to jak realizować polsko-amerykańskie stosunki). Natomiast bardziej rozchodzi się tu o to, jakie są reakcje Polski z partnerami europejskimi.

To znaczy?

Jeżeli relacje z głównym partnerem strategicznym są w jakiś sposób równoważone relacjami z innymi partnerami, to wtedy ten główny strategiczny sojusznik ma świadomość, że my zawsze mamy kogoś w zanadrzu, z kim robimy dobre interesy. Natomiast polityka zagraniczna według PiS, jest polityką, która skupia się wyłącznie na USA, stąd moim zdaniem to jest główny powód dla którego Stany Zjednoczone zachowują się tak, a nie inaczej.

Zachowanie pani Mosbacher wcale nie dziwi – taka jest jest misja w Polsce. Ma ona być osobą pilnującą pewnych relacji handlowych i bardzo wymiernych kwestii - i realizuje to jak potrafi.

Niebezpieczeństwo, które teraz się pojawia wynika z czegoś co ja nazywam sprzężeniem zwrotnym między elektoratem a rządzącymi. Ponieważ elektorat został „nakręcony” na „wstawanie z kolan”, na asertywność, na bardzo stanowczą postawę, to teraz gdy trzeba się tak zachować, elektorat będzie takiego zachowania oczekiwał. Trzymaczem USA to nasz najważniejszy (a w zasadzie jedyny) strategiczny partner, stąd jeżeli my teraz zaczniemy w jakiś sposób od siebie odpychać, to zostaniemy zupełnie sami (a Polska to nie Stany Zjednoczone w XIX wieku).

Czy jest to szansa na to, by politycy odrobinę zmienili retorykę względem Amerykanów, czy nie powinni zacząć podkreślać, że my również jesteśmy dla USA ważni a nie tylko oni są ważni dla nas? Co w ogóle trzeba byłoby zrobić żeby choć trochę zmobilizować USA do zmiany postrzegania Polski? Czy jest to w ogóle w mocy Polski?

Nie, jest to w ogóle złe postawienie sprawy. To, że my zaczniemy podkreślać, iż jesteśmy ważni dla Ameryki nie nie zmieni, nic z tego nie wynika. Kwestia jest taka czy Stany Zjednoczone mogą przyjąć stanowisko, że Polska jest dla nich ważniejsza niż wydawało się to do dej pory.

I co Pan o tym sądzi?

Jestem sceptyczny, mamy tendencję – zwłaszcza jak ktoś nas pogłaszcze po głowie i poklepie po plecach, tak jak zrobił to Trump w lipcu 2017 roku – żeby się zachwycać i bardzo emocjonować, że oto staliśmy się pępkiem świata, a nie jesteśmy! Nie jesteśmy nawet regionalnym mocarstwem.

To kim jesteśmy?

Jesteśmy „w miarę” ważnym krajem w Europie Środkowej, i tyle! W taki sposób trzeba podchodzić do tej sprawy, oraz do samych relacji polsko-amerykańskich. Polska nigdy nie będzie miała dla Stanów Zjednoczonych takiej wagi jaką ma Australia, Wielka Brytania, Kanada czy Niemcy, gdyż jesteśmy krajem „z innej bajki”, jesteśmy krajem innego potencjału pod każdym względem. Droga to poprawy naszej pozycji prowadzi przez poprawienie relacji z naszymi (innymi niż USA) strategicznymi partnerami.

Dziękuję za rozmowę.